Crisstimm

 
присъединил се: 14.12.2007
The more I learn about people the more I like my dachshunds
Точки49Още
следващо ниво: 
Необходими точки: 151

Księżna - część 4

- Nie myśl, że robię to dla rozrywki.

- Nie myślę, pani.

- Nie dąsaj się i nie nazywaj w łóżku panią - uniosła się, klepnęła po pośladku i wstała z łoża.

Skóra delikatnie lśniła jej od potu. Przeciągnęła się, unosząc wysoko ręce. Świadoma, że w tej pozie prezentuje się niezwykle atrakcyjnie, sięgnęła po leżącą na łożu narzutę, owinąwszy się nią, usiadła przy mnie i głaszcząc mnie po włosach mówiła dalej.

- Mój zmarły mąż nie był złym człowiekiem, jednak w tych sprawach przegrywał o wiele częściej, niż na polu bitewnym i z większym rozmachem, niż w jakimkolwiek zwycięstwie nad Turkami. Ironią losu jest to, że zmarł spełniony w ramionach dziwki. Ja, gdybym polegała tylko na jego sprawności nie miałabym dziś dziedziców. Długo myślałam, że to wyłącznie moja wina. Kto by zliczył ileż łez wylałam? A do tego miewałam potworne bóle głowy, nie do zniesienia, nie do przeżycia. Próbowałam różnych lekarstw. Wierz mi, szukałam… Długo szukałam… Jedynie „to” okazało się skuteczne. Eliksir. Lek na wszystko, - zamyśliła się i dopiero po chwili dodała – a ja... ja nie chcę być nigdy stara.

Milczałam. Wciąż w pamięci miałam tamten wieczór, koszmar śmierci jasnowłosej dziewczyny i moment, gdy Elżbieta, po chwili lekkiego zawahania, zadecydowała, iż to ona właśnie, a nie ja, ma zginąć. Oznaczało to, że decyzję, która z nas umrze podjęła w tej jednej chwili i że rozważała możliwość wskazania mnie.

Wciąż pamiętałam niebieskie, zapłakane oczy i krzyk. Mój krzyk.

A jednak nie umiałam się jej oprzeć. Dotyk dłoni na moich włosach był jak balsam, łagodził rany, koił zaognione miejsca w duszy i rozwiewał wątpliwości.

- Jak ty mało rozumiesz Ilono. Nie masz pojęcia, co znaczy żyć z piętnem, będąc cały czas na widoku, będąc cały czas ocenianą. I dopiero, gdy zrozumiałam, że jestem naznaczona, udało mi się znaleźć właściwą drogę. Zrozum, bycie kimś takim, to jak być kimś gorszym, a zarazem lepszym, o wiele lepszym. Być... naznaczonym... to być ponad. Być innym. Widujemy przed kościołami kulawych, ślepych, obłąkanych i tych co nie mówią. Przechodzimy koło nich, czasem modlimy się lub rzucamy jałmużnę, by oczyścić się z wyrzutów sumienia, cieszymy się że jesteśmy lepsi, bogatsi i idziemy dalej. A koło naznaczonych przechodzimy i tego nie widzimy, nie wiemy, ale oni są... Niewielu, ale są.  Ja jestem jedną z nich. Ilono moja… Ilona prześliczno, pomódl się czasem za mnie - dodała po chwili ciszej.

- Pozwoliłaś ją zabić - odważyłam się wreszcie to powiedzieć.

- Nie, nie pozwoliłam. Ja ją zabiłam. Tamci to tylko moje narzędzia…

- Ale dlaczego? Co takiego ci zawiniła?

- Zawiniła? Jak ty wciąż niczego nie pojmujesz. One zapewne nie raz zawiniły, nie raz zgrzeszyły i robiłyby tak przez lata. Są winne! Wiem dobrze, że są winne i wiem co robię, zabierając im życie. Zabieram im przyszłość, zabieram im nadzieję, zabieram krew, ale wraz z tym zabieram również ich grzechy. Rozumiesz? Zabieram cząstkę ich ciała ale ich dusze do mnie nie należą, więc umierając zostają oczyszczone, bo ja zabieram im wszystko, co ziemskie. Zostaję tu z krwią i grzechami i ich winami – tymi już popełnionymi i tymi, których nie zdążyły... Jesteś chrześcijanką więc może zrozumiesz - im bardziej cierpią tutaj, tym lepiej zostaną nagrodzone tam. Tutaj mogłyby jedynie żyć i grzeszyć zupełnie bez sensu. Mogłyby zginąć zabite przez Turków, piorun, chorobę, mogłyby utonąć, zadławić się... Bez sensu. A umierając dla mnie… spełniają się. Być może jestem ich wybawicielką właśnie. Uwalniam je od brudów, jakie je niewątpliwie czekają, a one w zamian obdarzają mnie. Uwierz, że to co mi dają traktuję jak najcenniejszy skarb. Nie uważasz więc, że to co robię jest właściwie dla nich nagrodą i odkupieniem, że czynię im dobro?

Zabrakło mi słów, zabrakło mi nawet myśli. W głowie się zakręciło. A ona patrzyła na mnie z taką miłością. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Wszystkie racjonalne argumenty wydały mi się małe i bez związku. Kochałam Elżbietę całą duszą i chciałam, aby była dobra albo przynajmniej zwyczajna -  jak ja czy Krisztina, a z drugiej strony właśnie to jej szaleństwo sprawiało, że lgnęłam do niej jak ćma do światła. Patrząc w jej ciemne, mądre oczy zrozumiałam, że to musi być prawda, że jest w szczególny sposób naznaczona. To pewne. Może ma rację?

- Zawsze proszę je o wybaczenie... - Elżbieta zamyśliła się i zamilkła. Przestała głaskać moje włosy i zaczęła wodzić palcami po swojej twarzy, jakby doszukując się w dotyku potwierdzenia swojej nieprzemijającej młodości i usprawiedliwienia postępowania.

- Co uczyniłaś z nią? - zebrałam się na odwagę.

Nie przestając gładzić oblicza mówiła tak, jakby opowiadała o zupełnie najzwyklejszej rzeczy, bez drżenia w głosie.

- Pozwoliłam spokojnie wykrwawić się... każda kropla jest bezcenna, każdą otaczam czcią, miłuję. Obdarzyła mnie… W tamtej kadzi została jej krew i grzechy ale ona sama odeszła wolna i czysta. Ugasiłam pragnienie… nawet nie wiesz jak ono wzmaga z każdym nowym darem… Potem wykąpałam się, gdy krew była jeszcze ciepła, żywa… obmyłam każdy skrawek ciała, przejęłam moc. Popatrz na mnie!

Poderwała się i stanęła przede mną, odrzuciwszy narzutę.

Była nieziemsko piękna. Jednak jej brzuch już nie był tak sprężysty jak mój, a piersi też zaczynały zbyt miękko układać się i więdnąć.

Zadrżałam.

- Patrz Ilono! Patrz! Dzięki temu życiodajnemu płynowi jestem młoda, piękna, silna, niezwyciężona. Jestem nieśmiertelna. Jestem księżną krwi... A co robi Fritzko z ciałami zupełnie mnie nie interesuje.

Kochałyśmy się tego poranka niczym w jakiejś upiornej walce. Pogryzłam jej usta, smakując krew, krew wszystkich zaginionych dziewcząt.

Jestem zła i przeklęta.

 

 

Na zamku szeptano o zaginięciu kolejnej służebnej. Miałam też wrażenie, że ludzie odsuwają się ode mnie i patrzą na mnie podejrzliwie. Wydawało mi się, że kilka razy przyłapałam Krisztinę i Amalię na tym, że milkły, gdy wchodziłam do naszej komnaty. Nawet stara kucharka już nie była tak przyjazna, jak kiedyś i rzucała mi ukradkiem czujne spojrzenia. Nikt nie miał wątpliwości, że jestem faworytą Księżnej i jako taka zostałam wypchnięta poza społeczność zwykłych dziewcząt.

Zbliżała się zima. Wiatr chłostał gwałtownymi porywami, gdy tylko wyszło się na zewnątrz budynku. W powietrzu czuć było mroźny oddech końca jesieni. W moim, dzielonym z Krisztiną i Amalią pokoiku, było coraz chłodniej i mniej przytulnie. W nocy kryłyśmy się pod warstwami okryć i próbowałyśmy spać bez koszmarów. Coraz mniej żartowałyśmy, coraz mniej rozmawiałyśmy ze sobą i tylko Amalia większość wieczorów modliła się przy swoim obrazie świętej Agnieszki. Ja zasypiając, marzyłam o cieple komnaty Księżnej, jej aksamitnym dotyku, gdy zamyślona wodziła palcami po moim ciele, oddechu na skórze łagodnie muskającym, gdy zbliżała się, by pocałować nasze tajemne, wrażliwe miejsca, szeptanych do ucha słowach o miłości i pożądaniu. Zamykając oczy widziałam jej wzrok pełen tajemnic i obietnic, słyszałam głos, w którym brzmiały nuty zniecierpliwienia, gdy pieszczoty trwając zbyt długo nie dawały spełnienia. Tęskniłam za nią w każdym momencie, gdy była daleko, gdy była nieosiągalna. Otulałam się ramionami, grubą derką i wspomnieniami.

Jednej nocy poczułam dotyk na twarzy, przez moment śniłam jeszcze, że to moja miła. Otworzyłam oczy, nade mną niewyraźnie majaczyła się postać w długiej koszuli. Przestraszona usiadłam. To była Krisztina. Stała wpatrzona we mnie, drżąca i pełna przerażenia.

- Ilono, miałam zły sen. Boję się. Bardzo się boję… jak tamtej nocy po zaginięciu Evy.

Uniosłam brzeg przykrycia i zachęciłam ją ruchem ręki, aby wślizgnęła się pod nie. Skorzystała gorliwie z zaproszenia, przywarła do mnie. Poczułam zimno jej wychłodzonego ciała i zrobiło mi się ciepło, nie takie jak przy Księżnej, tylko podobnego do tego, gdy tuliłam małe siostrzyczki.

- Ilono? - szepnęła mi do ucha - czy wszystkie nas czeka los Evy?

- Ciii - uspokoiłam ją – nie, nie bądź głupia. Nic złego nas tu nie spotka. Nie ciebie... Obiecuję.

Przytuliła się jeszcze mocniej do mnie. Wrażenie, że dotykam młodszej siostry wzmogło się i poczułam ogromną tęsknotę za domem, za prostymi dniami, zanim przybyłam na zamek. Zamknęłam Krisztinę w uścisku ramion i pocałowałam delikatnie w policzek.

- Śpij... Nic ci się nie stanie, śpij.

Zrobię wszystko co w mojej mocy, by była to prawda, pomyślałam.

Amalia niespokojnie poruszyła na swoim posłaniu. Zaskrzypiało donośnie w nocnej ciszy jej łoże i było słychać ciche westchnienie.

Tuliłam Krisztinę, kołysząc ją miarowo i całując jej twarz.

- Ciii…

- Wierzę ci - wymamrotała zasypiając.

 

 

 

Późnojesienne dni toczyły się monotonnie i spokojnie. Coraz mniej szeptano o zaginionej i jak poprzednie ofiary i ona zapadać zaczęła w niepamięć dworu. Księżna nie wołała mnie do posług przy sobie, a ja, choć tęskniłam, nie niecierpliwiłam się, tak jak kiedyś. Znów odnalazłam bliskość przyjaźni z Krisztiną, a do niej powróciła pogoda ducha i wieczory znów pełne były jej paplaniny, śpiewu i śmiechu. Nie szukała już pocieszenia w religijności z Amalią i starym zwyczajem snuła opowieści i przypuszczenia o mieszkańcach zamku na Czachticach. Jednak ani słowem nie wspominała o jego pani i legendach krążących wokół niej.

Wydawało się, że tajemnicze i straszliwe zniknięcia panien ustały. Zaczynałam wierzyć, iż tamten wieczór był tylko przerażającym koszmarem sennym. Jedynie gdy mijałam, natykając się przypadkiem gdzieś na zamku lub dziedzińcu, karła Fritzko spuszczałam wzrok, drżąc ze strachu i czując jak cierpnie mi skóra na całym ciele. On jednak zdawał się mnie nie rozpoznawać i obojętnie mijał lub zdawkowo uśmiechał się dziwnym, wykrzywionym grymasem.

Księżna wraz z bliskimi osobami wyjechała na kilka tygodni z zamku i wróciła dopiero, gdy zima była już w pełni. Mróz okrutnie trzymał w okowach przyrodę, zwierzęta i ludzi. Dziewczęta służebne i dwórki chętnie szukały zajęć i swojego towarzystwa, by rozgrzać się, pokrzepić dobrym słowem i pomóc przetrzymać ciężki czas.

Powrót Księżnej na zamek ucieszył mnie ale też wniósł niepokój w serce. Przez czas, gdy jej nie było przybyły do nas trzy nowe panny. Dwie z nich były prostymi chłopkami z okolic Czachtic, a trzecia to młodziutka szlachcianka, która na dworze pani Batory miała znaleźć ogładę, a przy odrobinie szczęścia może i męża. Pochodziła z bliskich mi okolic i przywiozła dla mnie list oraz podarunek od ojca. Jakaż to była ogromna niespodzianka i radość, gdy odnalazła mnie i wręczyła niewielką przesyłkę. Wyściskałam ją, niczym siostrę i zapewniłam, że pomogę odnaleźć się w nowym otoczeniu.

Trzymając w ręku kawałek papieru skrzętnie pokryty znanym mi pismem i mając świadomość, iż dotykały go bliskie ręce, nie mogłam powstrzymać łez. Zalała mnie tęsknota za domem, ojczulkiem i Annuską i Ildiko, - małymi siostrzyczkami.

Rodzic pisał o sprawach domowych, o kłopotach sąsiadów, o tym, że w okolicy straszliwy pomór bydła był, że Annuska mocno zaniemogła, ale dzięki wstawiennictwu świętej Małgorzaty Arpadówny, wyzdrowiała i śladu po przebytej chorobie już nie ma, że moja stara kotka okociła się, wydając na świat cztery zdrowe kocięta, co za cud uważać można, bo przecież kotka ma już z jakieś piętnaście lat, że ciotka Emese, która pochowała drugiego męża, ogląda się za trzecim i wiele innych ważnych dla mnie, a zupełnie bez znaczenia dla świata, informacji. Płakałam i śmiałam się na przemian czytając ten list i ściskając w ręku medalion, który wypadł przy otwieraniu z jego wnętrza.

To był sekretnik w kształcie dużej łzy, srebrny, ciężki, otwierany z boku. Na zewnętrznej stronie niezwykle kunsztownie wyrzeźbiono symbol przypominający słońce, jednak gdy się w niego mocno wpatrzyłam, zdawał się przypominać dziwnie stylizowaną głowę kota. Otoczony był wianuszkiem znaków przypominających niedokończoną liczbę osiem. Podobał mi się, choć też niepokoił. Otworzyłam go. Wewnątrz był pusty, choć zawierał sporo miejsca by można było ukryć rzeczy bliskie sercu, a będące sekretem dla oczu innych; kosmyk włosów ukochanej, karteczkę z zaklęciem miłosnym, wiersz.

Medalion ten znalazłem porządkując rzeczy po twojej zmarłej matce. Nie pamiętam, aby kiedykolwiek go nosiła lub by mi go kiedyś pokazała. Zapewne skrywa jej tajemnicę, a być może nie, jednak należy się tobie, najstarszej córce i ufam, iż przyniesie szczęście i błogosławieństwo kochającej rodzicielki - pisał ojciec w liście.

Matka była trochę tajemniczą postacią. Dużo młodsza od ojca, zmarła w kwiecie wieku, wydając na świat Ildiko. Miałam wtedy osiem lat i nie do końca pojęłam, jak bardzo zmienił się mój świat. Rodziny mamy nigdy dobrze nie poznałam, raz tylko, właśnie na jej pogrzebie widziałam jej brata wraz z dwoma synami. Pochodziła z mało znaczącego rodu, choć podobno skoligaceni byli ze znaną, magnacką rodziną Batthyány. Matka, swojego męża, a mojego ojca poznała ponoć dopiero na ślubnym kobiercu. Gdy kiedyś odważyłam się spytać go o ten fakt, zbył mnie mało znaczącą odpowiedzią i okrzyczał, za zbytnią ciekawość.

Cóż za tajemnicę skrywa matczyny medalion? Dlaczego nigdy go nie nosiła, mimo iż był niezwykle kunsztownym dziełem i wyróżniał się szczególnym pięknem? Czy jego wnętrze kiedykolwiek skrywało matczyny sekret, a jeśli tak to co stało się z nim? 

Nie dowiem się tego nigdy, ale i tak sekretnik stał się moim największym skarbem. Ucałowałam go i zawiesiłam sobie na szyi.

Przedziwną ozdobę zaraz zauważyły moje przyjaciółki ale i również sama Elżbieta, która gdy usługiwałam przy posiłku, przywołała mnie skinieniem ręki. Gdy się zbliżyłam chwyciła medalion i przybliżyła do oczu, na tyle, na ile pozwolił łańcuszek, na którym był zawieszony.

- Skąd to masz?

- Ojciec przysłał, jako pamiątkę po nieboszczce-matce.

Przyglądała się dłuższą chwilę.

- Piękny. Podoba mi się.

Jednak pomimo pochwały medalionu nie wyczułam w jej głosie nic ciepłego. Nakazała się oddalić i ani tego, ani przez wiele następnych wieczorów nie wzywała do siebie.

Zdawała się być w bardzo złym humorze po powrocie z podróży. Słychać było jej pełne zniecierpliwienia i złości wrzaski na panny służące, a czasami też pełne bólu krzyki tych ostatnich. Dziewczęta chowały się po kątach i unikały zbytniego rzucania się w oczy, a pojawienie się wśród nich Doroty, czy karła Fritzko wywoływało ogromne poruszenie i strach.

No i stało się. Spodziewaliśmy się, że prędzej, czy później złość Elżbiety musi znaleźć ujście i odnalazła je w osobie jednej z ostatnio przybyłych dziewcząt. Była to starsza z dwóch chłopek, jakie ostatnio najęto do prostszych posług. Dziewczyna miała około siedemnastu lat i nie wyróżniała się niczym szczególnym. Właściwie jej nie znałam, tyle co widziałam kilka razy przy posłudze.

Nie wiem czym się naraziła Księżnej, ale wiem, że było to raczej zupełnie bez znaczenia; może jakaś pomyłka, niedokładne spełnienie rozkazu, zbyt wolna reakcja na słowa, błędna odpowiedź lub po prostu sama panna mogła nie spodobać się i to zupełnie wystarczyło.

Biedne dziewczę w asyście krzyków i poszturchiwania wygnano w samej sukience na dziedziniec. Tam rozkazano jej rozebrać się. Dziewczyna zdawała się kompletnie nie pojmować o co chodzi i  co ją czeka. Zdejmowała szatę z jakimś dziwnym namaszczeniem i kuląc się z zimna,  podała ją stojącej obok służącej Dorocie:

- Przytrzymajcie, szkoda by się zniszczyła...

Ta jednak rzuciła suknię na ziemię i kpiącym głosem zauważyła, że „do naga” oznacza, iż dziewczyna ma również zrzucić koszulę. Dziewczę posłusznie wykonało rozkaz, nawet nie zapłakało, jednie raz jeszcze  próbowało wcisnąć w ręce Doroty podniesioną z ziemi szatę.

- Szkoda jej… moja najlepsza…

Dorota bezlitośnie odepchnęła dziewczynę tak mocno, że ta upadła na śnieg, a w suknię wytarła buty. Straszliwa służka rozejrzała się z wahaniem, czy przybyła już Księżna, by móc kontynuować widowisko.

No i zjawiła się. Opatulona w długie, sobole futro, wsparta na ramieniu starej, obłąkanej, lecz przedziwnie cichej,  krewnej. Przystanęły w dość sporej odległości, czekając na dalszy ciąg dramatycznego przedstawienia. Dorota skinęła ręką, przyzywając dwóch rosłych służących, trzymających przygotowane wiadra z wodą. Odebrała jedno z nich i stękając pod ciężarem, chlusnęła wodą w stronę nieszczęsnego dziewczęcia. Tamta aż zachłysnęła się, łapiąc spazmatycznie oddech,  gdy struga lodowatej wody rozlała się po jej piersiach, brzuchu i nogach.  Woda z drugiego wiadra jeszcze obficiej oblała nieszczęsną, mocząc włosy, twarz i resztę ciała. Dziewczę ukryło buzię w ramionach i z impetem osunęło się na kolana. Zimne strugi z reszty wiader pozbawiły ją przytomności. Upadła całym ciałem na śnieg. 

Dorota spojrzała w stronę Księżnej, czekając na dalsze rozkazy, ale Elżbieta spokojnie odwróciła się i oddaliła się w stronę swych komnat. Za nią truchtem chichocząc pobiegła obłąkana starucha.

Nikt nie miał odwagi zbliżyć się do ofiary i dopiero pod osłoną nocy ktoś litościwie zabrał jej zamarznięte ciało.

Dwa dni później zachorowała Amalia.


Księżna - część 3

W ten jesienny dzień, dojrzały jak owoc winorośli, ciężki, soczysty, o pełnej barwie, obiecujący cudowny, głęboki smak, wybrałyśmy się z Krisztiną i Amalią na spacer. Oddaliłyśmy się znacznie od zamku i wkroczyłyśmy w gęsty las, pełen bukowych i grabowych drzew. Taka roślinność stanowiła rzadkość w tych stronach, gdzie przeważają łąki na zboczach górskich i lasy jodłowo-świerkowe. Buki, o strzelistych, srebrzystych pniach wznoszących się wysoko i żółtych, przebarwionych gdzieniegdzie czerwienią liściach, tworzących ciężki baldachim nad naszymi głowami i graby, z jasną powłoką pni i liśćmi w kolorze jaskrów wprawiały nas w stan zachwytu i uniesienia. Pod nogami szeleściło, chrzęściło i skrzypiało. Urzeczone widokiem bogactwa jesieni, chłodnym, rześkim powietrzem i odurzone zapachem unoszącym się z ziemi odnajdywałyśmy w sobie dziecięcą radość. Biegałyśmy wśród drzew, pokrzykując na siebie, pohukując, śmiejąc się głośno. Suknie zahaczały o gałęzie, a włosy rozwiewały się w dzikim pędzie, jednak żadna z nas nie przejmowała się wyglądem.

Zdyszana i podniecona rzuciłam się na stertę liści oświetloną promieniami słonecznymi przebijającymi się przez gałęzie. Obok mnie przysiadła, z równym mojemu, rozmachem, Krisztina. Amalia przykucnęła przy nas, wciąż nie mogąc złapać oddechu po szaleńczej gonitwie. Krisztina chichotała, próbując coś opowiedzieć. Nie rozumiałam połowy z jej słów ale też wcale nie chciałam wiedzieć o czym mówi. Wystarczył mi tembr jej głosu - wesoły, radosny. Czułam się szczęśliwa, młoda, spełniona. Pod językiem miałam rozkosz i smak życia. W głowie tętniło, a przyjemnie rozgrzane ciało wprawiało zmysły w uniesienie. Przeturlałam się po lekko nadgniłych liściach. Moje towarzyszki dołączyły do mnie. Tarzałyśmy się jak w amoku, śmiejąc się tak głośno, że słychać nas chyba było i na zamku.

Pierwsza opanowała się Amalia. Wstała, otrzepała suknię z liści i gałązek, a włosy przeczesała dłońmi i przygładziła. Popatrzyła na nas z góry.

- Gdybyście siebie widziały? Oj… albo gdyby tak zobaczyła was Księżna.

To nas przywołało do porządku. Również podniosłyśmy się z ziemi, zaczęłyśmy strząsać z siebie liście i gałęzie i porządkować odzienie.

- Zgubiłam moją relikwię - wykrzyknęła z przestrachem Amalia, macając przód sukni.

Rzeczywiście na jej szyi nie było talizmanu z ukrytymi włosami świętego Władysława.

Lubiła się z nim obnosić i przechwalać, choć my skrycie powątpiewałyśmy w jego autentyczność.

Amalia rzuciła się na kolana, na stertę, energicznie rozgarniając ją w poszukiwaniach relikwii. Dołączyłyśmy, ze skupieniem przetrząsając liście.

- Znajdzie się – pocieszałam przyjaciółkę.

 Wrzask Krisztiny sprawił, że poderwałam się na nogi.

Odwróciłam się w jej stronę.

- Boże słodki! A cóż to?

W ręku trzymała kawałek poszarpanego, przybrudzonego białego materiału. Prosty, lniany czepek, obszyty bawełnianą tasiemką. Przecież to nic strasznego…

Nie każda panna nosiła nakrycie głowy, a właściwie jedynie nieliczne z dziewcząt skromnie skrywały włosy pod czepkiem. Tak robiła Eva.

Dlaczego ona przyszła mi na myśl? Nie sposób poznać, że należał do niej. Jednak patrząc na znalezisko nabierałam przedziwnego przekonania, że to musi być czepek Evy.

Krisztina zdawała się podzielać mój niepokój, odrzuciła nakrycie jakby było najbardziej plugawą rzeczą na świecie. Rękę mocno wycierała o suknię.

Klęczałam na liściach skamieniała i tylko Amalia ledwo rzuciła okiem, dalej szukając swojej zguby i przekopując stertę.

- Chodźmy stąd natychmiast – zaproponowałam wyciągając rękę do Krisztiny, by pomóc jej wstać. Skinęła głową na znak, że się zgadza.

- Nie! - wykrzyknęła Amalia - moja relikwia. Nie odejdę, dopóki jej nie znajdę. Mój święty Władysław…

Miałam ochotę uciec biegiem z tego miejsca, przestało być radosne i fascynujące, a stało się naznaczone tajemniczym piętnem. Jednak lojalność wobec przyjaciółki zatrzymała mnie. Ze strachem dalej rozgarniałam liście nogą, bojąc się tego, co jeszcze możemy wśród nich znaleźć.

 

- Jest! - radosny okrzyk Amalii przyniósł ulgę nam wszystkim.

Oddalałyśmy się pospiesznie w milczeniu, nastrój radości uleciał, tylko Amalia leciutko uśmiechała się do siebie. Nie rozumiała powagi płóciennego znaleziska.

 

Od tamtego wydarzenia minęło kilka dni. Omijałyśmy temat wycieczki, nie wspominając jej nawet w naszych wieczornych pogwarkach.

Tłumaczyłam sobie w myślach, że znalezisko nie było przecież niczym zatrważającym. Być może któraś z dziewcząt zdjęła czepek z głowy, niosła go w ręku i zgubiła podczas spaceru. Być może porwał go pies i przywlókł w leśne ostępy. Może być jeszcze wiele tłumaczeń... Jednak mnie nie opuszczała myśl, że należał on do Evy i znalazł się tam w całkiem innych okolicznościach. Gryzłam się tymi myślami, katowałam nimi przed snem, a czasem i w ciągu dnia ale nie podzieliłam się nimi nawet z Krisztiną, choć ona zdawała się podobnie odczuwać. Niepokój wżarł się w mą duszę i odsunął dotkliwą tęsknotę za Elżbietą.

Ta ostatnimi czasy znów oddaliła się ode mnie i z niepokojem zauważyłam, że łaskawym wzrokiem patrzy na młodziutką dziewczynę o przepięknych blond włosach i słodkiej twarzyczce. Przybyła ona niedawno to Czachtic. Nie znałam jej wieku, ani imienia, jednak jej uroda przyciągała i mój wzrok, jak wielu innych mieszkańców zamku. Panna nie mogła mieć więcej niż piętnaście wiosen.  Księżna zwróciła na nią uwagę i widziałam, że często przywołuje, by jej towarzyszyła i z ochotą korzysta z jej usług. Bolało mnie to, a zazdrość nie dawała spokojnie zasnąć. Leżałam w ciemnościach wyobrażając sobie sceny z udziałem dwóch pięknych kobiet. Łzy zbierały się pod powiekami, wypływając cienkimi strużkami choć starałam się ze wszelkich sił je powstrzymywać. 

Czy tamta równie chętnie jak ja odwzajemnia pieszczoty? Czy z podobną żarliwością całuje cudne piersi Księżnej? Czy przytula ją gdy drży w nocy przez sen? Czy słucha z taką, jak ja, uwagą jej opowieści? 

Nie znalazłam odpowiedzi na żadne z tych pytań, był tylko żal, tęsknota, pustka, a do tego pojawił się strach.

Gdy jednego wieczoru weszła do naszego pokoju Dorota z przykazaniem od Księżnej, abym przybyła na jej wezwanie, z radości upuściłam naczynie z wodą. Służąca popatrzyła na mnie z politowaniem lecz ani słowem nie skomentowała mojej niezgrabności i cierpliwie czekała, aż sprzątnę. Ścierając z podłogi wodę czułam jak wraca entuzjazm, czułam, że pięknieję, jaśnieję, a znalezisko z lasu nie ma znaczenia.

Dorota przykazała iść za nią, gdyż Księżna przebywała w innej części zamku niż zwykłam ją widywać. Szłyśmy dość długo, mało znanymi mi korytarzami, przeszłyśmy w miejsca, których wcale nie znałam, zeszłyśmy w podziemia i wreszcie dotarłyśmy pod drzwi, gdzie czekał na nas karzeł Fritzko wraz z płowowłosą pięknością. Ta stała z uniesioną głową, szczebiocąc dźwięcznym głosikiem do towarzyszącego jej pokracznego mężczyzny, rozglądając się przy tym z nieukrywaną ciekawością. Przystanęłam zaskoczona ich obecnością, czując jak ulatuje radość ze spotkania z Elżbietą. Służąca zapukała do drzwi, uchyliła je, wpuściła mnie i blondynkę zamykając za nami, a sama wraz z karłem pozostając na korytarzu.

Komnata była ciemna i surowa w wystroju. Stało w niej mało sprzętów, królował wielki kominek z ogromnym paleniskiem, a po przeciwnej stronie wzrok przyciągały ciężkie, ozdobne drzwi do innej sali. Księżna nie była sama, towarzyszyła jej starsza kobieta, którą już kiedyś widziałam, wtedy, w tamten letni dzień, gdy wysiadały z powozu. Wiedziałam, że to daleka krewna pani na Czachticach i słyszałam, że nie cieszy się dobrą sławą. Krążyły opowieści o jej rozwiązłości, pijaństwie oraz o paraniu się czarną magią.

Siedziały teraz obie przy wielkim kominku, chłonąc płynące z niego ciepło i blask. Przed nimi stał niewysoki stoliczek, a na nim kilka butelek wina w różnych odcieniach koloru szkarłatu. Starsza miała zaczerwienione policzki i szkliste oczy, a Księżna jedynie lekko zaróżowioną twarz. Obie wypoczywały w pozach świadczących o lekkiej i intymnej atmosferze, Elżbieta miała nawet uniesioną suknię i odsłaniania kształtne łydki. Ukłoniłyśmy się, spuściłam wzrok. Nie podobał mi się widok ukochanej. Wyraźnie widać po niej było wpływ trunku, a w oczach błyszczały złowrogo dziwne błyski. Uśmiechała się unosząc górną wargę i odsłaniając zęby. Przypominała wilczycę. Piękna, okrutna, dzika, godna pożądania a zarazem odpychająca.

- Zbliżcie się - rozkazała mi i blondwłosej dziewczynie.

- Moje dwa największe klejnociki - zwróciła się do swojej towarzyszki, a w jej głosie można było wyczuć drwinę i groźbę.

Tamta wstała, zatoczyła się lekko, roześmiała, jakby był to żart i podeszła do nas.

- Klejnociki...

Obmacywała nas wzrokiem. Miałam ochotę pchnąć ją i uciec, jednak stałam jak wrośnięta, jedynie zagryzając wargę. Kobieta zainteresowała się blondynką. Zaczęła głaskać tamtą po włosach i policzkach. Elżbieta również podniosła się z fotela i podeszła do nas. Poczułam ciepło bijące od niej, zapach wina i perfum. Stała długą chwilę wpatrując się we mnie.

- Ilono - szepnęła - moja słodka Ilono... Wciąż mnie miłujesz?

Nie mogłam odpowiedzieć, słowa nie przechodziły mi przez ściśnięte gardło, a łzy stanęły w oczach, skinęłam potakująco głową.

- Skoro miłujesz, to będziesz umiała zrozumieć.

Sytuacja wydawała się nie tylko dziwna i zatrważająca, ale wręcz fizycznie czułam zbliżające się niebezpieczeństwo. A z drugiej strony odbierałam coś, jakby czułość, napływającą do mnie ze strony Elżbiety.

Starucha nadal pieściła wylęknioną już mocno blondwłosą dziewczynę, głaszcząc jej twarz, ramiona i szyję.

Patrząc na to zbierało mi się na wymioty. Czy ja z moją ukochaną wyglądamy równie obrzydliwie dotykając się? Dziewczę, które przed chwilą promiennie się uśmiechało, teraz wykrzywiało wargi w podkówkę i patrzyło okrągłymi ze strachu oczyma na nas wszystkie, jakby doszukując się odpowiedzi.

Chciała coś powiedzieć i odwróciła się w stronę Księżnej, ta jednak uprzedziła ją i krzyknęła donośnie.

-Dooooomnieeeee!

Do sali wbiegli Dorota i karzeł Fritzko.

- Ta! – szybkim ruchem wskazała na blondynkę Elżbieta i odwróciła się do mnie. - Milcz i bądź ze mną, albo spotka cię to samo.

Służący dopadli do dziewczyny, wykręcając jej ręce do tyłu i z wielką wprawą kneblując usta kawałkiem szmaty. Starucha nie przestawała dotykać blondynki, podszczypując ją, to w ramię, to w pierś, to w brzuch. Dorota i Fritzko trzymali ofiarę tak, iż ta nie miała możliwości w jakikolwiek sposób się bronić.

Chciałam krzyczeć, ale Elżbieta zakryła mi ręką usta i wysyczała wprost do ucha

- Milcz!  Milcz Ilono bo inaczej cię zabiję.

Podstarzała, pijana krewna Księżnej zaniosła się histerycznym śmiechem powtarzając:

- Klejnociki, klejnociki...

Dziewczyna, próbując się uwolnić, szarpała się i usiłowała kopnąć ciemiężycieli, ale nie miała najmniejszych szans w tej nierównej walce.

Służący popychając ją, skierowali się w stronę tajemniczych drzwi. Otworzyli je i wepchnąwszy młódkę, zniknęli w sąsiedniej komnacie.

Starucha spojrzała pytającą na Księżnę. Ta skinęła przyzwalająco głową i wtedy tamta chichocząc, również weszła do tajemniczego pomieszczenia.

Elżbieta odwróciła się do mnie i objęła mą twarz dłońmi.

- Pocałuj mnie – zażądała.

Spełniłam jej polecenie, choć moje wargi wydały mi się z drewna. Nic nie czułam, prócz strachu.

Księżna pociągnęła mnie za sobą i weszłyśmy do zagadkowego pokoju, za ciężkimi, ozdobnymi drzwiami. Teraz dopiero zauważyłam, że wyrzeźbiona na nich była ohydnie śmiejąca się twarz diabła.

Przedsionek piekła.

Jedynym normalnym sprzętem zdawał się być stół stojący pod jedną ze ścian. Leżały na nim różnego rodzaju szczypce, obcęgi, szpikulce, nożyce, brzytwy i wiele innych metalowych przedmiotów, których przeznaczenia nie śmiałabym się nigdy się domyślać.

Na środku pomieszczenia królowała ogromna kadź, a po kątach zauważyłam zarysy mebli, których przeznaczenia nie mogłam odgadnąć.

Pokój tonął w półmroku i obrzydliwym zapachu rozkładu. Od tego przenikliwego fetoru zbierało się na wymioty. 

Elżbieta przysunęła się do mnie.

- Ilono, jeśli kiedykolwiek zdradzisz choćby jednym słówkiem o tym, co tu zobaczysz, zabiję cię, przysięgam. Kocham cię, ale zabiję, bez mrugnięcia powieką.

Służący rozcinali nożycami ubranie na dziewczynie, miało to ułatwić obnażenie jej. Dziewczę wiło się, rozpaczliwie usiłując wydrzeć się z ich rąk. Choć zakneblowane szmatą usta tłumiły błagalne krzyki, można było usłyszeć spazmatyczne szlochanie i jęki rozpaczy. Powieki płowowłosej to zaciskały się kurczowo, to otwierały do granic ludzkich możliwości, odsłaniając przepełnione strachem błękitne oczy.

Pierwszy raz widziałam, aby łzy nie spływały, a wydobywały się niczym woda z fontanny.

Dziewczyna spojrzenie utkwiła w Elżbiecie, szukając w niej ratunku, lub choćby odrobiny litości. Kochałam cię, zdawało się krzyczeć.

Księżna odsunęła mnie i podeszła do służących zajętych obnażaniem ofiary.

Blondynka była już naga, ręce miała wykręcone do tyłu i związane, włosy zmierzwione, twarz mokrą i wykrzywioną, a młode, sterczące piersi podskakiwały w rozpaczliwym tańcu, gdy wciąż uparcie próbowała się uwolnić z rozpaczliwej sytuacji.

Elżbieta pogładziła je przeciągając dłonią,  ze straszliwą lubością po maleńkich, jasnych, dziewczęcych sutkach. Uśmiechała się odsłaniając zęby.

Chciałam krzyczeć lecz głos uwiązł mi w gardle. Kto wie, czy nie uratowało mi to życia. Stałam więc tuż obok w niemym krzyku próbując pokonać swą niemoc. Błękitne oczy spojrzały na mnie z błaganiem i prośbą o ratunek. Czepiały się mnie, czując że jestem jedyną osobą w tym pokoju, która okazuje jej współczucie. A ja stałam niczym posąg, współczucie mogąc okazać jedynie wypływającymi spod powiek strużkami. Przymknęłam je, nie mogąc dłużej znieść żebrzącego o litość spojrzenia.

Księżna dała znak i karzeł z pomocą Doroty przeciągnął ofiarę w stronę kadzi. Z ogromną siłą razem unieśli ją i wsadzili do środka balii. Daremny opór dziewczyny, mężczyzna choć niewielkiego wzrostu dysponował ogromną siłą, a pomagająca mu służąca Dorota wyróżniała się wśród kobiet wzrostem, tuszą i odpowiednią do tego krzepą. Mogli więc zrobić z nią wszystko co chcieli, lub raczej co chciała ich chlebodawczyni.

Stara krewna Księżnej to chichotała, to zanosiła się obłąkańczym śmiechem, trzymając w ręku kielich z winem i popijając co rusz z niego z ochotą.

- Klejnocik, klejnocik – pośpiewywała – chi chi chi… Klejnocik.

Zatoczyła się i upuściła kielich. Rozbiła go. To ją jeszcze bardziej rozbawiało. Odwróciła się w kierunku Elżbiety.

- Widzisz to – wskazała na nagą dziewczynę w kadzi – klejnocik choć wyłuskany z oprawy wciąż lśni i przywabia. Chi chi chi…

Uznałam, że musi być obłąkana. Musi… bo jakże inaczej?

Elżbieta nawet nie spojrzała na staruchę, skinęła ręką w stronę Fritzla, a ten puścił na moment dziewczynę, pozostawiając ją w objęciach Doroty. Podbiegł w śmieszno-strasznych podskokach do stołu i przyniósł wielki nóż. Pokazał go Księżnej, uniósł brwi w niemym zapytaniu, ta skinęła głową i uśmiechnęła się. Spokojnie podeszła do niego, odebrała narzędzie i delikatnie przeciągając palcem po ostrzu, oceniła ostrość.

Odwróciła się w stronę dziewczyny, wciąż z uśmiechem przyklejonym do warg. Płynnym ruchem skinęła pustą dłonią w kierunku Doroty, a ta, wiedząc o co chodzi, unieruchomiła ofiarę, mocno wykręcając jej ramiona do tyłu. Karzeł podbiegł do nich i ucapił blondynkę od tyłu za włosy, pociągnął mocno w dół,   ta uniosła wysoko podbródek.

Już nie krzyczała, ani nie jęczała. Łzy spływały po jej policzkach, ustach, brodzie.

- Wybacz kochana- powiedziała Elżbieta i szybkim ruch poderżnęła gardło ofiary.

- Wybacz Kochana– powtórzyła i odwróciła się w moją stronę.

Teraz mnie zabije, przemknęło mi przez myśl. Trudno… niech zabije, niech się to skończy.

Jednak ona znów obróciła się w kierunku blondwłosej.

Wszystko to działo się tak szybko niczym jedno mrugnięcie powiekami.

Na szyi ofiary początkowo jedynie pokazała się cienka, czerwona linia. Chwilę później buchnęła z niej krew, zalewając czerwoną falą dziewczęce piersi i wciąż wykręcające ramiona dłonie Doroty. Z gardła wydobywał się jakby syk i bulgot, a dziewczę wręcz nieludzko zacharczało. 

Nie wytrzymałam, zaczęłam krzyczeć. Wreszcie mogłam wydobyć głos. Mój wrzask wypełnił mnie całą, rozlał się we mnie falą niczym tamta krew, rozniósł się po pomieszczeniu i zmieszał z obłąkańczym chichotem starej krewnej.

Znów zamknęłam oczy. Zacisnęłam powieki z nieludzką wręcz siłą.

Wiem, to sen. Straszny sen. Obudź się natychmiast Ilono! Obudź!
Umrę teraz.

Oczekiwałam i zarazem bałam się.

Uniosłam powieki, ale nic się nie zmieniło. 

Wciąż krzyczałam.

Dziewczyna w kadzi nadal stała wyprostowana, jakby nie wiedząc, że właśnie umiera, a Elżbieta odrzuciwszy nóż, zanurzyła z lubością dłonie w wypływającym z niej, szkarłatnym płynie. Suknię miała rozpiętą prawie do pasa i odsłonięty dekolt. Wcierała sobie szybkimi, energicznymi ruchami posokę w twarz, dłonie, ramiona, piersi. Rozsmarowywała ją, tworząc na ciele mozaikę z czerwonych smug i plam. Wyglądała jak najprawdziwsza strzyga.

Dziewczę zaczęło się osuwać, ale doświadczeni służący już widzieli co robić. Umiejętnie  przytrzymali upadające ciało ofiary, a moja umiłowana… przyssała się do jej szyi.

Ona piła! Moja Księżna piła krew! 

Widok ten sprawił, że zaniemówiłam. Wpatrywałam się w ukochaną, chłepcącą niczym wilczyca, w bezgranicznym zdumieniu, strachu i… podziwie? Zabrakło mi oddechu.

Skończyła i dała znak służącym, że jest nasycona. Ci widząc to przystąpili do dalszych działań. Kolana ofiary uginały się, a ona sama bezwładnie już wisiała w ich ramionach. Dorota przejęła cały ciężar ciała, a karzeł podniósł porzucony przez Elżbietę nóż i zaczął raz po raz zanurzać go w ciele ofiary. Wprawnymi ruchami nacinał jej ręce, piersi, brzuch, uda. Krew wypływała wieloma stróżkami wprost do kadzi. Twarz karła wyrażała obleśną ekstazę i zachwyt i miałam wrażenie, że gdyby mógł, też chłeptałby czerwoną posokę prosto z ran.

- Dopilnujcie, aby jak najwięcej... - rozkazała Księżna i odwróciła się, porządkując przemoczoną krwią suknię. Podeszła do mnie i stanowczo ująwszy moją dłoń, pociągnęła w kierunku drugiej komnaty.

Czułam lepkość na jej ręce, widziałam czerwień na włosach i ciele, jednak potulnie dałam się prowadzić. Znów zbierało mi się na wymioty. Od krzyku bolało gardło, a na sercu czułam prawdziwy kamień, jednak gdy wyszłyśmy z tego nie przedsionka, a raczej czeluści piekielnych, poczułam coś jakby delikatną radość. Elżbieta zamknęła za nami drzwi i odwróciła się mnie. Była ohydna w tych, pokrywających ją makabrycznych, krwistych smugach. Była niczym demon.

Z zakrzepłą na ustach krwią dziewczyny, zbliżyła twarz do mojej i pocałowała. Najpierw łagodnie i miękko, a potem z żarliwością. Strach pokonał obrzydzenie, nie byłam w stanie jej odepchnąć, ani odmówić pocałunku. Pozorowałam namiętność i przygryzłam lekko jej zakrwawioną wargę. Przedziwny smak... Księżna przytuliła mnie mocno, pieszcząc pośladki, a ja po chwili, ku swojemu zdziwieniu i obrzydzeniu, całowałam ją już bez udawania. 

Chyba ją zadowoliłam, po czule pogłaskała mnie po włosach i leciutko odsunęła.

- Pamiętaj Ilono, tylko będąc mi wierną i oddaną, jesteś w pełni bezpieczna.

Skinęłam potakująco głową.

 - A teraz siedź tu i czekaj na mnie i pod żadnym pozorem nie zaglądaj obok.

Wyszła.

Nie wiem jak długo siedziałam przy dogasającym kominku, starając się nie słyszeć dźwięków dobiegających z drugiej komnaty. Lecz chichot obłąkanej staruchy wżarł się w każdą część mego ciała i wiedziałam, że słyszeć go będę do końca życia. Chciałam zapłakać ale nie mogłam. Nie czułam zimna choć ogień zupełnie przygasł a po komnacie rozlał się przenikliwy chłód. Czas mijał, a mnie ogarniało otępienie i obojętność. Dzisiaj byłam świadkiem najbardziej plugawych rzeczy na świecie, zadawania ran niewinnej osobie, ohydnych tortur, morderstwa, picia krwi, piekielnych obrządków. Czułam, że ja też uczestniczyłam w tym, bo przecież nie powiedziałam "nie", nie rzuciłam się z pomocą, nie obroniłam, jedynie patrzyłam w przygasające, błękitne oczy... Nawet teraz nie wybiegłam stąd, by powiadomić świat o straszliwej zbrodni, tylko siedziałam potulnie, tak jak mi nakazano. 

Czy teraz jestem już zupełnie zła? Czy potępiona na wieki? Czy tam, w piekle będę mogła być przez wieczność wraz z ukochaną?

Wzrok mój zabłądził w kierunku majaczącego się w ciemności niskiego stoliczka, zastawionego butelkami. Wino... 

Napiję się. Wino powinno przynieść ciepło i ukojenie.

Podeszłam po cichu i przykucnęłam przy meblu. Sięgnęłam  po jedną z butelek. Przybliżyłam do oczu. Choć było już ciemno wydawało mi się, że płyn jest w kolorze jaskrawoczerwonym. Krew! Poczułam jak palce mi drętwieją i upuściłam naczynie. Huk rozbijanego szkła, choć z niewielkiej wysokości, rozniósł się po komnacie i wydawał się na tyle głośny, że można go było słyszeć w pomieszczeniu obok. Wstrzymałam oddech. 

Zaraz, za moment pewnie ktoś się pojawi. Księżna? Karzeł? A może służka? O słodki Boże, byle nie ta obłąkana starucha. 

Przestraszona przysiadłam na ziemi, choć czułam przez suknię, jak wbija mi się w udo kawałek szkła z rozbitej butelki. 

To nic... To nie ma znaczenia.

Ukryłam głowę w ramionach. Czekałam z biciem serca. Nikt nie nadchodził. Wokół mnie roznosił się winny odór. 

To jednak nie była krew...

Nikt wtedy nie przyszedł, nie słyszał dźwięku rozbijanego szkła. Przesiedziałam wiele godzin na zimnej posadzce,w skulonej pozie, w oparach kwaśnego smrodu wina i płakałam. Płakałam godzinami nad błękitnymi oczyma i nad moją sponiewieraną niewinnością.

Nawet nie wiem jak miała na imię mała blondynka. 


Księżna - część 2

Eva była niską, przysadzistą, można rzec - grubo ciosaną dziewczyną. Pochodziła z daleka, gdzieś z okolic jeziora Velence. Poruszała się rozkołysanym lekko chodem, przenosząc ciężar ciała z nogi na nogę, co przypominało ruchy kaczuszki. Oczy blisko siebie osadzone, duży, wyrzeźbiony na kształt kartofelka nos i grube, nieregularne brwi nie dodawały jej urody, ale czyniły jej aparycję szczerą i przez pospolitość, wzbudzającą zaufanie. Miała najpiękniejsze zęby jakie widziałam u kogokolwiek. Białe, kształtne, osadzone w równym rządku, sprawiające, że gdy ich właścicielka obdarowywała innych ich widokiem, to mało kto nie ulegał czarowi  uśmiechu. Ten jednak nie bywał częstym gościem na twarzy cichej, skrytej panny.

Wieczorami, choć zmęczone po dniu ciężkiej pracy, wciąż tryskając młodzieńczą energią, ja i Krisztina opowiadałyśmy sobie prawdziwe, lub zmyślone historie. Czasem też śpiewałyśmy półgłosem znane z dzieciństwa piosneczki, lub zaśmiewałyśmy się z wydarzeń jakie nas spotkały w ciągu dnia. Eva nie uczestniczyła w tym, siedziała milcząc i wpatrując się w sobie tylko wiadomy punkt na ścianie lub za oknem albo zajmowała się własnymi sprawami. Nie przyłączała się do nas, przyznam jednak, że też nie oburzała się zbyt mocno na nasze psoty i swawole.

Słuchała nas również tego wieczoru, gdy Krisztina swoim zwyczajem, przed ułożeniem się do snu, przekazywała zasłyszane plotki i legendy krążące na temat osób mieszkających wraz z nami na zamku.

- Znacie tego obrzydliwego karła Fritzko, prawda?

- No tak, jest przecież zaufanym księżnej, widuje się go wszędzie, nie sposób go nie znać.

- Ano właśnie, powiadają nawet, że jest na usługach diabła samego, a duszę oddał na wpół jemu, na wpół Elżbiecie. Mówiła mi taka jedna, stara podkuchenna, co lata tu służy i zna każdy kąt na zamku, jak stary mąż ciało młodej żonki, że maczał palce w wielu tajemniczych sprawkach, o których strach mówić. Ponoć kiedyś  jedną taką dziewkę kuchenną to zatłukł na śmierć na rozkaz pani, a gdy biedaczka umierała podciął jej pachy nożycami by napawać się widokiem wypływającej z niej krwi. No co tak się na mnie gapicie? Prawda to najszczersza, na Najświętszą Panienkę się zaklinam! Mówią, że widziano, jak potem wynosił zakrwawione zwłoki w stronę lasu, a sama księżna to przez wiele dni nie pokazywała się nikomu na oczy.

- Bój się Boga, Krisztino! - przerwała jej gwałtownie Eva – Nie wstyd ci takie bajdy bezwstydnie powtarzać?

Krisztina stanęła na środku pokoju, podparła boki rękoma i potoczyła wzrokiem po swoich słuchaczach, czyli mnie i Evie. Zdziwiona i oburzona żywą reakcją przyjaciółki z pokoju i jej nieoczekiwaną reprymendą uniosła głos.

- Bajdy, nie-bajdy, a opowieści krążą nie bez przyczyny zapewne.

- Bajdy, nie-bajdy, powtarzać nie trzeba, wręcz nie należy - cicho zripostowała Eva.

Wydawało się, że nasza trzpiotowata koleżanka jeszcze bardzie podniesie głos i kontynuować będzie sprzeczkę, ale opuściła ręce i odpowiedziała spokojnym tonem.

- Najwyższa pora udać się spać. Dobrej nocy życzę.

 

Na zamku w Czachticach zawsze było kilka, a nawet kilkanaście dziewcząt, bo renoma księżnej, jako dobrej i szczodrej opiekunki zubożałych szlacheckich panien sięgała daleko. Przyjeżdżały one z bliska i z daleka i przebywały po kilka miesięcy, bywało, że i lat. Miałyśmy nabrać tu ogłady, nauczyć się jak być przydatną w domu, a także na co po cichu liczyła każda, znaleźć męża. Jedne witałyśmy, inne żegnałyśmy. Dziwne jednak, że przy takiej ilości młodych, pełnych pomysłów panien, na dworze panowała raczej atmosfera spokoju, a wręcz powagi. Bałyśmy się ulubionej służki Księżnej, Doroty, karła Fritzko, ale najbardziej tego, iż któraś mogłaby zasłużyć na gniew i oburzenie samej Elżbiety. Docierało już do mnie, że potrafi być okrutna i mściwa. Widziałam skutki nieposłuszeństwa wobec niej. Niejedna panna służebna płakała masując obolałe, poobijane miejsca, dmuchając na zadrapania i siniaki, zadane w gniewie przez samą księżną, lub jej zauszników. Mnie samą jednak, choć od tamtej nocy nigdy nie przywołała do swojej komnaty, traktowała dobrze, z uprzejmością, nawet wręcz z delikatnością. Usługiwałam jej kilka razy przy posiłkach, starając się być w tym najlepszą. Dla niej. Posyłała mi pełne wdzięczności i czułości spojrzenia, jednak ani słowem nie zdradziła się, że jestem kimś więcej niż jedną z wielu zwykłych panien służących. Po tych spotkaniach chodziłam przez resztę dnia uszczęśliwiona i promienna. Czekałam na wizytę brzydkiej Doroty, zapraszającej mnie do komnaty Księżnej. Leżałam na swoim łożu w oczekiwaniu i tęsknocie, wspominając każdy szczegół tamtej nocy. Czasami dotykałam ukradkiem te miejsca na ciele, gdzie wtedy spoczywały jej dłonie, jednak nie umiałam oddać jej muśnięć i pieszczot. Zasypiałam wierząc, że wystarczy wykazać się jeszcze większą cierpliwością, a nagroda mnie nie ominie. Dotyk Księżnej.

 

Eva nie posiadała wdzięku, ani nie była szczególnie zwinna, była pracowita i cicha, te jednak przymioty nie chroniły ją przed złością Pani na Czachticach. Jak każda z nas wzywana była do posług, a czasem też do komnat Księżnej. 

Jednego razu, po usługiwaniu przy wieczornej toalecie wróciła z krwawiącymi ranami na twarzy, ramionach i rękach. Rzuciłyśmy się z Krisztiną by ją pocieszyć i opatrzyć zadrapania, ale odepchnęła nas i skrzyczała, że mamy pilnować swoich spraw. Zaraz też za nią wkroczyła do naszego pokoju służąca Dorota i w cichych, lecz dobitych słowach wyraziła ubolewanie nad szczególną niezgrabnością Evy, prowadzącą do powstania takich właśnie bolesnych następstw. Eva nie zaprzeczyła, spuściła głowę i milczała, a gdy wyszła ulubienica Księżnej, pochlipując cichutko, obmyła skaleczenia mamrocząc  pod nosem niezrozumiałe dla nas słowa.

Dwie doby później zniknęła. Brzmi to niewiarygodnie, ale zwyczajnie zniknęła. W ciągu dnia jej nieobecność pozostała przez nas niezauważona, jednak, gdy nie pojawiła się przy posiłku wieczornym, ani gdy kładłyśmy się spać, a jej posłanie pozostawało nietknięte, obie zrozumiałyśmy, że coś musiało się wydarzyć. Leżałyśmy w półmroku czekając na nią, lub na kogoś kto wyjaśni nam co się z nią dzieje. Słyszałam oddech Krisztiny i oddalone, przytłumione odgłosy późnowieczornego życia na zamku.

- Ilona? - usłyszałam nieśmiały szept przyjaciółki. - Ilona? Mogę położyć się przy tobie?

- Chodź - odpowiedziałam równie cicho, jakby miało to ogromne znaczenie.

Krisztina biegiem przebyła przestrzeń dzielącą nasze posłania i położyła się przy moim boku. Usłyszałam jej głos tuż przy uchu.

- Jak myślisz, gdzie ona teraz jest?

- Ty mi powiedz, jesteś tu dłużej i znasz lepiej obyczaje na tym zamku.

Przez chwilę nie odpowiadała.

- Ona nie wyjechała, wszystkie jej rzeczy tu są, a to taka osoba, która nic nie oddaje w swoim życiu na zmarnowanie. No i pożegnałby się z nami, gdyby miała zamiar nas opuścić... na pewno pożegnałaby się. Płakała ostatnio często i pamiętasz przecież, nie było jej tu za dobrze…  ale nie odjechałaby bez słowa.

Znów umilkła.

- Boję się - wyszeptała po chwili i objęła mnie, wtulając głowę między moje piersi.

- Ciiiiii... - zaczęłam ją uspokajać – jutro pewnie się wyjaśni.

Dziwne, odkąd przybyłam na ten zamek przytulam się z kobietami więcej niż kiedykolwiek wcześniej z moimi małymi siostrzyczkami. Teraz jednak, nie czułam tego co z Elżbietą. Krisztina nie pachniała, ani nie wzbudzała dziwnych mrowień. Zwykłe przyjacielskie pocieszanie się w biedzie. Jednak przyjemnie było leżeć w jej ramionach i słuchać miarowego rytmu serca.

- Zapewne wróci, odsiaduje jakąś karę i wróci rano.

- Tak, masz rację - dziewczyna z trochę zbyt mocnym entuzjazmem uczepiła się mojego wytłumaczenia - jaka ja głupia, karmię ciebie i siebie tymi okropnymi opowieściami, a potem boimy się jak małe dzieci. Jutro wszystko będzie dobrze.

Przysunęła znów głowę w stronę moich piersi i już trochę niewyraźnie i sennie wymamrotała.

- Pozwól mi zostać...

Usnęłyśmy objęte i wtulone w siebie.


Ranek jednak przywitał mnie samą w łożu, przyjaciółki nie było, Evy również. W pośpiechu przemyłam twarz w misce z wodą, ubrałam suknię, zaplotłam warkocz, zakrzątnęłam się by uprzątnąć po sobie i wybiegłam z pokoju, gnana ciekawością, czy już się coś wyjaśniło z tajemniczym zniknięciem Evy, oraz niepokojem, że wyjaśnienia te mogą okazać się podobne do opowieści Krisztiny.

Na zamku trwało normalne, codzienne życie, jakby nic szczególnego się nie wydarzyło. Na pytania, czy ktoś widział moją przyjaciółkę wszyscy spuszczali głowy, kręcili nimi przecząco i wracali do swoich zajęć. Stara kucharka tylko syknęła do mnie ostrzegawczo:

- Cicho lepiej bądź dziewczyno, nie zadawaj tylu pytań, widać musiała nagle wyjechać i nic nam do tego.

Resztę dnia spędziłam pomagając jej skubać pierze z kaczek, oraz czyszcząc sprzęty kuchenne. Czekałam, czy jeszcze coś powie, ale na temat zaginionej milczała tak jak inni. Podczas wieczerzy rozglądałam się czy nie mignie mi niska, charakterystyczna postać Evy, napotkałam jednak tylko gniewny wzrok Doroty. Spuściłam głowę. Muszę przyznać, zaczęłam się bać o siebie i Krisztinę. Wróciłyśmy we dwie do naszej komnaty na noc. Posłanie naszej przyjaciółki było puste, ale jej suknie, koszule, grzebienie, drobiazgi zniknęły. Krisztina w niemej grozie przygryzła palce lewej dłoni i patrząc na mnie rozpaczliwym wzrokiem przekazywała swój strach i bezsilność. Tej nocy znów spałyśmy we dwie na moim łóżku, pilnując się wzajemnie, w obawie, że przyjdzie ktoś i sprzątnie nas równie skrzętnie jak rzeczy Evy.

Dni mijały jednak spokojnie, o naszej sąsiadce z pokoju zapomniano już i tylko my zdawałyśmy się pamiętać, iż kiedykolwiek na tym zamku gościła niezgrabna, milcząca dziewczyna o najbielszych i najładniejszych zębach, jakie widziałam. Długo jeszcze dzieliłyśmy się z Krisztiną łożem, dodając sobie w nocy otuchy bliskością i ciepłem. Nigdy jednak, ani ja ją, ani ona mnie nie dotknęła tak jak robiłyśmy to z Księżną. Potem stwierdziłyśmy, że nie wysypiamy się na jednym wąskim posłaniu i wróciłyśmy do starych zwyczajów, tylko wieczorami nie snułyśmy już krwawych opowieści i nie śmiałyśmy się kpiąco z innych mieszkańców zamku w Czachticach.

 

Lato chyliło się ku końcowi, chłodne ranki i wieczory zaczęły dawać nam się we znaki. W naszym małym pokoiku wilgoć wciskała się w każdy kąt. Ubierałyśmy się w cieplejsze suknie, a na noc zakopywałyśmy się po czubki nosów w pościeli. Zaczynałam wierzyć, że rzeczywiście Eva nie istniała, a noc z Elżbietą to tylko moje piękne i nieprawdopodobne marzenie. We wrześniu do naszego pokoju przyprowadzono nową lokatorkę. Miała siedemnaście lat, kręcone włosy o kolorze miedzianej patelni, wydatne, pełne usta, zielone figlarne oczy i ogromne piersi. Spojrzałam na nie i ze zdziwniem skonstatowałam, że się rumienię.

Jestem zła. Zła i występna, pomyślałam. Czy moi rodzice mogli kiedykolwiek przypuszczać, że ich córka będzie pożądliwie patrzeć na piersi innych kobiet? Czy przyszło im do głowy, gdy mnie hołubili jako dziecię, że w przyszłości ich powód do dumy będzie powodem do wstydu? Czy kiedyś zostanie mi wybaczone? Przecież nie chciałam tego, to samo przyszło. A może zostałam zarażona, podczas tamtego wieczoru, gdy rozczesywałam włosy Księżnej? Przecież wtedy pierwszy raz ogarnęło mnie tajemnicze mrowienie... ależ nie, olśniło mnie, pierwszy raz poczułam je, gdy ujrzałam moją panią zaraz po przyjeździe. To wtedy mnie zaczarowała? Czy to ona jest winna? A co jeśli ja? Powinnam wyznać grzechy księdzu? Pewnie powie, że nie ma odpuszczenia za tak ciężki występek? A jeśli zabroni mi spotkań z Elżbietą? Na pewno zabroni... przecież to grzech śmiertelny.

- Ilono? Ilono, nie śpij z otwartymi oczyma! - śmiała się ze mnie Krisztina. - Amalia się o coś ciebie pyta.

Amalia? A kto to u licha Amalia, przemknęło mi lotem błyskawicy zdziwienie. A tak, pewnie ta nowa.

Odwróciłam się do niej starając się nie spuszczać wzroku poniżej linii ramion.

- Pytałam, czy nie obrazisz się, gdy przesunę twoje rzeczy na komodzie by postawić relikwię ze Świętą Agnieszką. Drogocenna i bliska memu sercu, nie chciałabym wstawiać ją w jakiś kąt.

- Proszę, jeśli ważne dla ciebie... przesuń to pudełko, tak to właśnie... o tu, możesz postawić...

 

Amalia rozgościła się u nas szybko. Wniosła ze sobą nastrój nowości, świeżości i pobożności. Ze wstydem obserwowałyśmy z Krisztiną jej religijne praktyki, przypominające nam, jak bardzo opuściłyśmy się w tym względzie. Poranne modlitwy, wieczorne pacierze, pieśni na cześć chyba wszystkich świętych zaczęły nam towarzyszyć każdego dnia. Zauważyłam, że Krisztina z żarliwością nowo nawróconej zaczęła asystować Amalii w jej obrzędach. Ja czasem wieczorem słysząc ich pobożne słowa również próbowałam się pomodlić. Czułam jednak, że mój grzech leży kamieniem między mną a Bogiem. Zacięłam się w nim. Nie umiałam żałować, ani udawać, że chcę się go wyrzec. Odwracałam się gniewnie od moich rozmodlonych towarzyszek i zasypiałam twardym, mocnym snem grzesznika.

 

W końcu moja cierpliwość i wierność wobec Elżbiety zostały nagrodzone. Dzień był deszczowy i zimny. Znów pomagałam w kuchni. Za zadanie miałam uprzątnąć pozostałości po obranych warzywach i wymyć stoły. Robotę wykonywałam z gorliwością, bo ruch sprawiał, że nie czułam zimna i wilgoci. Karzeł Fritzko wyrósł jak spod ziemi. Zaskoczenie spotęgowane groteskową brzydotą ulubieńca Księżnej sprawiły, że wypuściłam z rąk kosz z obierkami, krzycząc przy tym bardzo głośno.

- Taki straszny jestem, że w biały dzień sieję popłoch wśród nadobnych dziewic? - drwiąco spytał mężczyzna.

- Ja... przepraszam. Ja... zamyśliłam się, a...

- A moja matka, świeć Panie nad jej duszą, powtarzała mi co dnia, żem najpiękniejszy w świecie. Czyżby się myliła ta prosta, acz szlachetna kobieta? - wciąż kpił ze mnie.

Zebrałam całą odwagę i patrząc mu w oczy rzekłam tonem spokojnym na tyle, na ile mnie stać.

- Zapewne byliście takimi w jej oczach panie i nie mnie sądzić czy się myliła. Pozwólcie, że wrócę do swojej pracy...

- A tak... praca- zaśmiał się gardłowo. - Przesłanie ci niosę od twojej pani. Masz stawić się w jej komnacie dziś, trzy kwadranse po wieczerzy. Tak kazała przekazać. Ciekawe dlaczego trzy kwadranse..., czemu nie godzina, ani nie pół? Trzy kwadranse. Hmm... Dziwne zaiste to stworzenia, białogłowy. Umyśli sobie taka trzy kwadranse i...

Oddalił się zajęty monologiem, nie czekając na odpowiedź ode mnie. Pozbierałam nieszczęsne obierki i wyszłam z koszem przed budynek, by wyrzucić je w odpowiednim miejscu. Deszcz przestał padać, ale nie pojaśniało i wciąż wsiały nisko ciemne, burzowe chmury. Dla mnie jednak zaświeciło najjaskrawsze słońce, bo radość sprawiała, że wręcz unosiłam się nad ziemią biegnąc w kierunku śmieciowiska. Przesłanie od Pani Mojej. Resztę dnia spędziłam upojona planami na wieczór.

Jeszcze przed wieczerzą obmyłam dokładnie ciało i ubrałam najlepszą z sukien. Podniecenie sprawiło, że nie mogłam przełknąć ani kęsa z wieczerzy i czekałam tylko z niecierpliwością jej końca. Po niej podeszłam do Krisztiny prosząc:

- Upnij mi proszę włosy tak jak to zrobiłaś w zeszłą niedzielę.

- Po co ci na noc taka fryzura? - zdziwiła się.

- Będę usługiwać Księżnej.

W jej wzroku zaraz pojawiła się czujność i napięcie, jednak nie wyrzekła ani słowa. Milcząc uczesała mnie i dopiero gdy wstałam do wyjścia zawołała:

- Ilono! Uważaj na siebie...

Spojrzałam z uśmiechem na jej pobladłą twarz i spokojnie zapewniłam

- Nie ma się czego bać... Wrócę...

Amalia patrzyła bez słowa na tę scenę szukając jakiegoś wytłumaczenia jej dramatyzmu.

- Czy jest jakieś odpowiednie błogosławieństwo na taką okazję? - nie mogłam się powstrzymać od złośliwości.

- Kochajcie zawsze Boga i wszystkich braci swoich i siostry, a nade wszystko swoje dusze i zachowujcie starannie to, co przyrzekłyście Panu. Niech Pan was błogosławi i niech was strzeże - odpowiedziała cicho jakby nie dostrzegając drwiny.

Wszystkich ich pewnie kochać się nie da, przynajmniej nie od razu, ale jedną to dziś niewątpliwie będę z całego serca, duszy i mocy swojej - pomyślałam figlarnie i podążyłam do mojej ukochanej.

 

Zapukałam do drzwi jej komnaty i usłyszałam przyzwolenie bym weszła. Pokój migotał od dziesiątek małych płomieni, porozmieszczanych na wszystkich sprzętach. W powietrzu unosił się subtelny zapach, jakiego nie znałam, a który przyprawiał mnie o gęsią skórkę i lekkie zawroty głowy. Elżbieta leżała na łożu, wsparta na poduszkach - czytała. Gdy weszłam uniosła głowę. Przykryta była puchową kołdrą do pasa, powyżej niego nic nie skrywało piękna jej nagiego ciała. Włosy miała rozpuszczone i ułożone w fale opływające szyję,ramiona i plecy. Wzrok jej mienił się dziesiątkami iskier, konkurujących intensywnością z blaskiem świec. Ruchem ręki i lekkim wygięciem ust zaprosiła mnie, abym zajęła miejsce na łożu tuż obok niej. Kiedy usiadłam nieśmiało na jego skraju, pełna drżenia, uniosła się, pogłaskała moje ramię i szepnęła.

- Rozbierz się i połóż przy mnie. Wiesz co czytam? Nie, skąd mogłabyś wiedzieć? Umiesz czytać Ilono?

- Tak, pani.

- Nie nazywaj mnie w łożu panią, w tym jednym miejscu nie nazywaj... tutaj ty jesteś moją panią, a ja twoją... tu jesteśmy równe sobie. Posłuchaj, co właśnie czytałam.

 

"O pani, rzekłem na to, błąd popełniasz srogi!

Ogień jest ogniem, chociaż popiół go przysłoni.

Święte mury miłosnej nie stłumią pożogi,

 

Miłość równym jest władcą w świecie i w ustroni.

Przed tym bogiem, co razi i niebieskie bogi,

Żadna ciebie modlitwa ni post nie uchroni!"*

 

- Nie wiem czy dobrze przetłumaczyłam, francuski nie najlepiej znam...

- Chyba nigdy nie słyszałam nic piękniejszego - odparłam zgodnie z prawdą - nikt nie wypowiedział przy mnie tak niesamowitych słów.

- Ech, anielska Ilono nie zapominaj, że to tylko słowa, choćby piękne po granice nieśmiertelności, to jedynie słowa...

Odłożyła książkę i odrzuciła przykrywające ją okrycie. Znów olśniła mnie urodą proporcjonalnego, dojrzałego, kobiecego ciała. Przypominające owoce gruszy piersi spoczywające powyżej zaokrąglonego brzucha. Miękka linia bioder przechodząca w uda w sposób wręcz idealny. A u ich zbiegu kępka czarnych włosów, lśniąca, kusząca, wręcz prosząca się aby dotknąć, a nawet zanurzyć w nich dłoń.

Położyłam się obok niej, jednak nie za blisko. Onieśmielenie wzięło górę nad pragnieniem. Elżbieta zdawała się nie zauważać moich wahań i rozterek. Dalej snuła swą opowieść.

 

- Wiesz co mi się dziś przypomniało? Gdy byłam małą dziewczynką na zamku w Esced miało miejsce jedno wydarzenie. Miałam wtedy siedem lat, a może sześć? Nieważne... ważne, że nikomu nie przyszło do głowy przegonić mnie, przepędzić... chronić. Był tam człowiek, Cygan... tak, to był chyba Cygan. Pamiętam jego oszalałe oczy, czarne, lśniące, pełne przerażenia i szaleństwa. Oskarżyli go o uprowadzenie dzieci i sprzedanie ich Turkom. Krzyczał, zaklinał się, że jest niewinny, błagał, skomlał i wrzeszczał tak jak... chyba nigdy później takiego krzyku nie słyszałam, a uwierz wiele zniosły moje uszy. Jak on wtedy pomstował. Jego wrzask rozdzierał mnie na wpół. Jednak nawet to było niczym w porównaniu z rżeniem oszalałego konia, którego wprowadzili na plac.  Czuł śmierć.  Wszyscy czuliśmy. Koń wiedział co go czeka. Oszalałam wraz z nim. Jego zabili szybko.... a ja patrzyłam jak  rozcięli jego brzuch, wypatroszyli, wyrzucając wnętrzności na piasek. Uwierzysz jakie to obrzydliwe i fascynujące zarazem?

Przeturlała się bliżej mnie, ułożyła w pozycji na brzuchu i podparła brodę rękoma. Zapatrzona przed siebie kontynuowała opowieść, a ja nie mogłam nie podziwiać jej cudownie krągłych pośladków błyszczących w świetle dziesiątek świec.

- Piękno konia kryjące ohydę jelit, wątroby, żołądka... Flaki i krew - zamilkła na moment.

- Tamtego związanego ledwie mogło sześciu chłopa unieść. Tak się wił, wyrywał, trząsł. Włożyli go w opróżniony brzuch konia i zaszyli.

- Jak to zaszyli? W brzuchu? - ośmieliłam się zdziwić.

- Tak, w końskim kałdunie. Nie pytaj mnie o szczegóły, o tym czym zaszywali i ilu ludzi musiało przyciskać do ziemi Cygana by można było to zrobić. Nie pamiętam. Za to pamiętam rozpaczliwy skowyt tamtego człowieka, którego nie zagłuszyła nawet gruba końska skóra.

- To okropne. Jak można pozwolić, żeby na takie coś patrzyło dziecko?

- Ano można - powiedziała wciąż wpatrując się w punkt przed sobą. - Dzisiaj uważam, że to nawet dobrze, to uczy... uczy na całe życie. Zaszyli Cygana żywcem w kałdunie końskim, a źróbkowi wciąż łzy z oczu płynęły...

Chciałam zaprotestować, ale odwróciła wreszcie spojrzenie od nieznanego mi obrazu i spojrzawszy na mnie, uśmiechnęła się tak pięknie jak nigdy dotąd.

- Zimno mi Ilono, chodź, ogrzej mnie.

Przysunęłam się do niej i objęłam jej nagie ramiona. Wtuliła głowę w miejsce, gdzie kończy się szyja i gdzie można wyczuć pulsowanie krwi. Poczułam jak liże mnie tam i przyciska usta.

- Zimno... Daj mi dużo ciepła, daj ogień, daj gorączkę, daj siebie.

Dałam wszystko o co prosiła, a nawet więcej...

 

* fragment wiersza Ronsard'a Pierre "Vous me distes, maistresse..."


Księżna - część 1 (wersja poprawiona)

Czarne, ponure ptaszysko szybowało od dłuższego czasu nad lasem, czujnym okiem wypatrując czegoś, co nadałoby się do zjedzenia. Niemrawe światło zimowego poranka próbowało przebić się poprzez gęste poszycie drzew. Warstwa śniegu, choć niewielka jeszcze, skutecznie skrywała tajemnice boru, łagodząc kształty roślin, kamieni, powalonych pni i innych leśnych skarbów. Drzewa zdawały się tkwić w znieruchomieniu od wieków, a żadne ze zwierząt nie miało dość odwagi, aby ożywić swoją obecnością ciszę. Tylko ta jedna, samotna wrona, krążąc w desperackiej próbie odnalezienia czegoś jadalnego lub choćby ciekawego stawiała wyzwanie zimowemu porankowi. Zniechęcona bezruchem i brakiem perspektyw na dobre śniadanie, przysiadła na gałęzi ogromnej sosny i głośnym krakaniem oznajmiła światu swoje niezadowolenie. Głos jej odbił się od martwej ciszy, trwając chwilę w znieruchomieniu jakby zamarzając w chłodzie budzącego się dnia. Śnieg wciąż prószył oczyszczając i wybielając krajobraz drobnymi płatkami. Ptaszysko ogarnęło ostatnim spojrzeniem teren i podjęło już decyzję o dalszym locie, gdy nagle jego wzrok przykuł prześwitujący na ziemi przez biel niewyraźny kolor szkarłatu. Zaciekawione, przekrzywiło łepek i dłuższą chwilę wpatrywało się w niespodziane odkrycie. Zduszony narastającą warstwą śniegu kształt prześwitywał gdzieniegdzie kolorami błękitu i czerwieni. Ciekawość wraz z głodem wzięły górę nad nieufnością, wrona sfrunęła i zbliżyła się dostojnym krokiem do znaleziska. Miejsce osłonięte było zaroślami, jednak nie na tyle, aby powstrzymać wszędobylski, biały puch. Unoszący się delikatnie przenikliwy zapach sugerował, że rozpoczął się tu proces rozkładu. Ptaszysko coraz mocniej zaintrygowane szykowało się już do dokładniejszego zbadania tajemniczego odkrycia, gdy nagły ruch w krzakach spłoszyło je i zmusiło do poderwania się do lotu. Z gęstwiny wysunął się bury zwierzak. Trudno ocenić w niewyraźnym świetle zimowego poranka, czy to wilk, czy tylko zdziczały pies. Cokolwiek to było przywabione zostało, podobnie jak wrona głodem i ciekawością. Zwierzak nie wykazał delikatności ptaka i przystąpił do natychmiastowych, brutalnych oględzin znaleziska. Pociągnął za brudny szkarłat prześwitującego materiału, zburzył niewinną warstwę śniegu i wydobył na światło poranka bladą, białą łydkę dziewczęcą. Odurzony wydobywającym się zapachem i przynaglony łaknieniem natychmiast zanurzył w niej kły, szarpiąc z całą mocą. Rozpoczęła się makabryczna, poranna uczta. Śnieg prószył nadal drobnymi jak morski piasek płatkami. Wysoko, z gałęzi drzew popłynęło głośne krakanie niezadowolonej i rozczarowanej wrony.

 

-------------

 

Twarz płonęła mi rumieńcem, a serce biło niczym w tempie friski w czardaszu, gdy wsiadałam do powozu żegnana przez ojca i dwie młodsze siostry. Radość, podekscytowanie daleką podróżą i oczekującą mnie gdzieś tam przygoda mieszała się bolesną świadomością osamotnienia, jakie zapewne towarzyszyć mi będzie po pożegnaniu bliskich. Annuska i Ildiko, dwie małe dziewczynki, dla których w ostatnich latach byłam i starszą siostrą i matką po części, otwarcie płakały i uwieszone ramienia ojca dawały głośny upust swojemu smutkowi. Patrzyłam na ich sylwetki zza okien powozu, jeszcze chwila i pozostaną ciepłym, choć bolesnym wspomnieniem. Poczułam szarpnięcie. Rozpoczynałam podróż. Początkowe podniecenie i radość z podróży ustępować zaczęły z czasem znużeniu po nieprzespanej nocy, a monotonia końskich kroków i turkotu kół powozu wyciszyły emocje. Usnęłam. 

Obudziłam się wiele godzin później zdrętwiała, głodna i spragniona. Dość szybko niedogodności te ustąpiły miejsca powracającej ekscytacji. Wyjrzałam przez okno, letni dzień dobiegał końca, nadal jednak było widno i oczom moim ukazał się widok na zalesione wzgórze, poprzecinane wapiennymi skałami, na szczycie którego rozłożył się wspaniały i okazały zamek. Zbliżaliśmy się do celu podróży.

Czachtice.



Wysiadłam z powozu, zdrętwiała po wielogodzinnej jeździe. Bolały mnie uda i pośladki ale nawykła do tego, by nie okazywać bólu, wyprostowana stanęłam z uniesioną głową. Letni deszcz chłodził gorące z emocji usta, wnikał we włosy, osiadał na ramionach i sukni. Stałam tak długą chwilę. Na dziedzińcu cisza, jakby nikt tu nie mieszkał. Aż wreszcie pojawiła się stara, paskudnie brzydka kobieta z ogromną, przykuwającą wzrok brodawką na brodzie. Przywitała się ze mną pośpiesznie i rozkazującym głosem oznajmiła, że księżna oczekuje, więc natychmiast muszę iść przedstawić się jej i przywitać. Zostawiłam powóz ze wspomnienami za sobą, podążyłam za brzydką panią. Deszcz rozpadał się na dobre. Włosy oblepiły mi twarz a suknia przywarła do ciała. Zrobiło się zimno. 

Rozejrzałam się wkoło siebie, jednak nawet takie pobieżne oględziny wywarły na mnie wrażenie. Przepiękny, arkadowy dziedziniec zamku, otoczony ze wszystkich stron kamiennymi murami, ozdobiony dodatkowo był krużgankami o doskonałych proporcjach. Miałam ochotę przystanąć w podziwie, podążyłam jednak posłusznie za kobietą, choć po tak długiej podróży pierwsze miejsce, jakie chciałabym odwiedzić nie było publiczne, a ja sama nie prezentowałam się zbyt dobrze. W pośpiesznej galopadzie umykały mi szczegóły kolejnych przedsionków, korytarzy, pokoi. 

Weszłyśmy do niewielkiej sali, surowej w wystroju, bez zbędnych ozdób i zbytków. Stała tam grupa osób skupionych wokół wysokiej, ubranej na czarno kobiety. Przykazywała im coś ściszonym głosem, przez dłuższą chwilę nie zwracając na mnie uwagi. Pozwoliło mi to złapać oddech i rozejrzeć się. Jednak mój wzrok przyciągała owa niezwykła kobieta. Przyglądałam się onieśmielona i zachwycona jej urodą. Biała, mleczna cera bez najmniejszych oznak dojrzałego wieku i błyszczące, ciemne oczy. Spojrzała wreszcie w moim kierunku, budząc we mnie strach, dreszcze i dziwne, nieznane mi dotąd, przyjemne mrowienie. Czarne włosy miała zaczesane gładko do tyłu, odsłaniając wysokie, idealnie sklepione czoło, pośrodku przedziałek, a poniżej z tyłu głowy misternie spleciony warkocz. Lekko wygięte ku dołowi kąciki ust sprawiały wrażenie znużenia, znudzenia lub zniechęcenia, jednak, co dziwne, nie odbierały uroku kobiecie. Fryzura, czarne łuki brwi i regularne rysy twarzy czyniły z niej osobę nie tylko piękną, ale wręcz o urodzie anielic, jakie dane mi było podziwiać dotąd tylko na obrazach. Onieśmielenie narastało we mnie, skuliłam ramiona i schyliłam głowę dygając przed nią, gdy zbliżyła się. Ujęła moją twarz za podbródek , uniosła na wysokość swoich oczu. Patrzyła mi w oczy długą chwilę, a dreszcze we mnie przybierały na mocy. Miałam ochotę uciec daleko, a zarazem stać i wpatrywać się w głębię jej źrenic. Czy to deszcz winny tego drżenia, czy czar czarnych oczu?

- Jak ci na imię - spytała wreszcie. Głos miała mocny, melodyjny, lekko chropowaty.

- Ilona, Wasza Miłość - odpowiedziałam.

Koniuszkiem języka oblizała górną wargę cały czas wpatrując się we mnie.  Zadrżałam.  Jej dłoń delikatnie ześlizgnęła się z mojego podbródka na szyję. Pogłaskała mnie łagodnie, muskając ją opuszkami palców. Zadrżałam, bo gest był pierwszą taką pieszczotą zaznaną w moim życiu. Stałam oniemiała, zaskoczona i zauroczona.

- Jesteś dziewicą?

Bezpośredniość z jaką się do mnie zwróciła, obecność innych osób i doznane upokorzenie sprawiły, że płacz podszedł mi do gardła. Zdusiłam jednak go i wytrzymując jej spojrzenie odpowiedziałam bez drżenia  w głosie:

- Tak, pani.

Zapadła cisza, nikt się nie poruszył, nikt nie wypowiedział słowa.

- Witaj na zamku w Czachticach - przerwała milczenie, na jej ustach nie zagościł nawet cień uśmiechu, jednak ton jakim wypowiedziała słowa wskazywał, że zostałam zaakceptowana.

Odwróciła się i choć reszta słów nie dotarła zbyt wyraźnie do moich uszu, zrozumiałam co powiedziała.

- Dorota pokaże ci twoje miejsce i wprowadzi w obowiązki. Masz jej słuchać bezwzględnie, a wieczorem bądź w mojej komnacie, gdy wrócę z wieczerzy.

Zmrok wreszcie zapadł, a ja czekałam na nią tak jak mi nakazała. Sama w ogromnym pokoju służącym za sypialnię czułam się przytłoczona zarówno wystrojem i bogactwem jakie tu panowało, ale i też przedziwną atmosferą intymności. Ogromne łoże osłonięte żółtym baldachimem, ozdobna toaletka i podobny stylowo fotel. Kobierce na ścianach i podłodze w ciepłych kolorach brązu, ochry i czerwieni. Mrok rozświetlały rozmieszczone w wielu miejscach świece. Choć byłam ogromnie ciekawa, bałam się rozglądać zbyt jawnie. Miałam wrażenie, że jestem obserwowana, więc stałam pod ścianą ze spuszczoną głową, udając iż wpatruję się w stopy, ale zerkając z ukrycia. Drzwi otworzyły się i weszła Elżbieta w towarzystwie brzydkiej służącej. Księżna ubrana w wieczorową suknię z ciężkiego, czarnego, połyskliwego materiału opinającą się na ramionach, przylegającą do biustu i dopiero od pasa puszczoną luźno, prezentowała się znów olśniewająco. Jedyną ozdobą był złoty łańcuch z ogromnym wisiorem w kształcie głowy lwa. Włosy nadal miała ułożone w tą fryzurę, w jakiej ujrzałam ją po raz pierwszy.

- Doroto - odwróciła się do służącej - zostaw nas same, dzisiaj ona pomoże mi przed snem.

Tamta obrzuciła mnie ponurym choć pełnym ciekawości spojrzeniem i posłusznie wyszła.

- Zbliż się - Elżbieta skinęła na mnie ręką.

Stałam jak słup soli. Patrzyłam na migotliwą świecę. Co powiedziałby ojciec?  Czy umiałabym opowiedzieć siostrom...?

- No chodź, nie bój się głuptasie - powiedziała bardziej miękko.

Usiadła przed ogromnym lustrem, chwilę przyglądała się w swojemu odbiciu, wodząc palcami po czole, policzkach, brodzie, wzięła z komody ozdobny grzebień do rąk. Wyciągnęła rękę, dając do zrozumienia, że chce mi go podać.

- Rozczesz mnie - rozkazała - no już, rusz się dziewczyno.

Podeszłam i odebrałam od niej przedmiot. Delikatnie zaczęłam nim rozplątywać jej włosy. Odchyliła głowę lekko do tyłu i przymknęła oczy. Uwolnione z plątaniny warkocza czarne pukle spłynęły ciężko na ramiona. Skrzydła kruka...

Ujęłam je by rozpocząć rozczesywanie od końcówek. Płynnymi ruchami posuwałam się coraz dalej, gładziłam i muskałam łagodnie. Szczotka zostawiała w nich delikatne wyżłobienia, a ja nie mogłam powstrzymać się, by dłonią nie wygładzać ich. Czarna fala, niczym wachlarz, idealnie rozłożyła się na plecach połyskując lekko w świetle blasku niezliczonych świec. Ogarnęła mnie fala przyjemności rozpoczynająca swój bieg spod opuszek palców dotykających tej jedwabistości, a kończąc na tym dziwnym mrowieniu pojawiającym się w podbrzuszu. Wdychałam ciężki, kobiecy zapach, który wydobywał się z każdego ruchu ręki przy rozczesywaniu. Elżbieta westchnęła, nadal miała przymknięte oczy, oddychała leciutko, trochę szybciej niż normalnie. Sięgnęłam dłonią pod spód ciężkiej zasłony z włosów by rozsupłać je również od tamtej strony. Dotknęłam jej karku i znów poczułam drażniące odczucie przyjemności, a ona również zareagowała nieznacznym drżeniem ciała. Miałam ochotę pogłaskać ją tak jak zrobiła to, gdy się witałyśmy, jednak strach i onieśmielenie nie pozwoliły mi na ten czuły i bezpośredni gest, mimo iż ona zdawała się go wyczekiwać. Wróciłam do wygładzania miękko i posłusznie już układających się na plecach pukli.

- Wystarczy - księżna odwróciła głowę, wpatrując się we mnie czarnymi oczyma. - Pomóż mi się przebrać do snu i możesz wracać do siebie.  

Powiedziała to zimnym i bezbarwnym tonem, kontrastującym z jej zachowaniem sprzed paru minut.

Pomogłam jej przy rozbieraniu sukni i wdziewaniu koszuli. Poszło dość sprawnie, jak na pierwszy raz. Położyła się do łoża i odprawiła mnie ruchem ręki bez jakiegokolwiek słowa. Ukłoniłam się, wyszeptałam coś o dobrej nocy i wróciłam do swojej komnaty. 

Zimno tu na zamku...

Pokój dzieliłam z dwiema innymi dziewczętami. Nie wiedziałam, prócz imion zbyt wiele na ich temat, Krisztina i Eva. Gdy weszłam leżały już na swoich posłaniach i zapadającym półmroku widziałam niewyraźnie nieruchome zarysy ich ciał pod przykryciami. Nie powitały mnie, nie zadały ani jednego pytania, tak jakbym nie istniała, choć czułam, że jeszcze nie śpią. Położywszy się na wyznaczonym mi miejscu usnęłam mając w głowie czarny wachlarz z włosów na plecach.

 

 

Następne dni mijały mi na poznawaniu zwyczajów panujących na zamku, osób zamieszkujących go i najbliższej okolicy. Jednak głównie szukałam okazji, aby zobaczyć ją, by poznać jej zwyczaje i dowiedzieć się o niej jak najwięcej. Choć na zamku panowała ożywiona atmosfera, sama księżna niewiele pokazywała się nam dziewczętom służebnym. Większość czasu przebywała w towarzystwie trzech, czterech osób zaufanych. My, widywaliśmy ją rzadko, nawet posiłki spożywała w swoich komnatach. Jednak wszystko na zamku nosiło piętno jej obecności. Każdy z nas czuł, że jeśli zrobi coś nie po jej woli spotka go kara. Nie wiem skąd takie myśli, bo nie widziałam, aby sama Elżbieta ukarała kogoś.

Jednego wieczoru, gdy leżałyśmy już w łóżkach i umilałyśmy sobie wieczorny czas opowieściami, Krisztina po cichu przekazała mi historię nieszczęsnej Johanny, służącej, która kiedyś naraziła się nieposłusznym zachowaniem księżnej Elżbiecie. Owa panna złapana została na podkradaniu słodkości, a ponieważ znikały one już od dłuższego czasu irytując panią na Czachticach, ta wybuchnęła ogromnym gniewem, zbiła dziewczynę własnoręcznie, a potem rozkazała rozebrać i wysmarować miodem. Nagą i upokorzoną służkę przywiązano w ogrodzie do drzewa na pastwę śmiechu, wstydu i co najgorsze wszędobylskich owadów. Jej krzyki, jak ściszonym i pełnym przejęcia głosem opowiadała Krisztina, słychać było przez wiele godzin, jednak nikt nie ulitował się nad biedaczką i zmarła od ukąszeń pszczół i innych jadowitych, małych stworzonek.

- Widziałaś to? - spytałam z niedowierzaniem.

- Skądże? Jestem tu dopiero od siedmiu miesięcy, a to historia sprzed kilku lat.

- To skąd wiesz, że to prawda - nadal powątpiewałam.

Spojrzała na mnie trochę podejrzliwie:

 - Wiem i już - oznajmiła - powiedziała mi jedna zaufana osoba, która mieszka tu od dawien dawna. Ty jednak nie powtarzaj jej byle komu, bo może cię spotkać za to coś złego.

Patrzyłam z niedowierzaniem na moją współlokatorkę z pokoju. Nie, to nie może być prawda. To zapewne ludzka złośliwość i zazdrość. Nie uwierzę, że mój anioł z obrazu, moja piękna Elżbieta zdolna jest do takiego czynu.

- Nie chcesz, to nie wierz. 

Zamilkła. Dopiero po chwili się odezwała:

- Jesteś tu zaledwie trzy tygodnie więc nie masz pojęcia co się tu dzieje.

- A co się dzieje? - spytałam

- Ciszej - odezwała się milcząca przez większość wieczoru Eva - lepiej udać się spać. I to w milczeniu lub co lepiej modlitwą na ustach. Takimi opowieściami możecie sprowadzić nieszczęście na nas wszystkie. A ty Krisztina masz albo zbyt długi język, albo zbyt bujną wyobraźnię. Zarówno jedno i drugie to nieodpowiednia cecha dla młodej panny. I zacnego męża znaleźć nie pomoże.

Zamilkłyśmy zbesztane przez koleżankę. 

Leżałam w półmroku, i wpatrzona w sufit zastanawiałam się, kiedy to ostatnio widziałam Elżbietę. Dwa dni temu? Nie, chyba trzy. Mignęła mi, gdy powracała z jakiejś krótkiej podróży. Kucharka wysłała mnie z poleceniem przyniesienia warzyw przygotowanych przez ogrodnika. Wracałam z pełnym koszem, gdy w oddali na dziedzińcu ujrzałam ją, jak wysiada z powozu. Ciepły dzień pozwolił na lekką suknię, odsłaniającą szyję i część dekoltu. Czarne włosy zaczesane i upięte z tyłu głowy, całkowity brak ozdób, prócz medalionu z głową lwa i poważny, dystyngowany sposób poruszania się nasuwały skojarzenie, iż znajduje się w żałobie lub ogromnym smutku. Towarzyszyła jej starsza kobieta, odziana bogato, choć jak oceniłam, zbyt ostentacyjnie i wyzywająco na swój wiek. Tamta w przeciwieństwie do księżnej śmiała się głośno i z dala widać było, że się zatacza. Wsparła na ramieniu czarnowłosej towarzyszki, dając pozór zażyłości. 

Przystanęłam zdyszana od biegu z ciężkim koszem, serce podskoczyło mi do gardła. Moja księżna. Piękna również w świetle dnia. Niemożliwe było, aby dojrzała mnie i poznała, jednak miałam wrażenie, że przez moment patrzy w moje oczy. Przez resztę tamtego dnia odtwarzałam ten obraz. Przed zaśnięciem również...

Tydzień później, gdy już miałam ułożyć się już do snu, do naszej izby weszła brzydka służąca i przekazała polecenie, abym niezwłocznie udała się do komnaty księżnej.

Szłam pełna sprzecznych uczuć. Radość i strach. Ekscytacja i obawa. 

Dorota zapukała dyskretnie, głos zza drzwi pozwolił nam wejść. 

Siedziała tyłem do nas na tym samym fotelu, na którym przy wcześniejszym spotkaniu rozczesywałam jej włosy. Ubrana była w nocny strój, białą koszulę z delikatnego płótna sięgającą kostek, a długie czarne, rozpuszczone włosy przykrywały jej plecy. Patrzyła na swoje oblicze w lustrze, nie odwróciła się, gdy weszłyśmy, miała jednak nasze postacie w zasięgu wzroku dzięki odbiciu w zwierciadle.

- Wyjdź - rozkazało krótko.

Przesunęłam się, aby się wycofać.

- Nie ty.

Przystanęłam, ale towarzysząca mi Dorota szybko i bez słowa zniknęła za drzwiami.

- Zbliż się.

Podeszłam kilka kroków w jej stronę.

- Bliżej.

Znów poczułam ten zapach, zmysłowy zapach kobiecych włosów, pomieszany z czymś nieznajomym i trudnym do odgadnięcia. Był przyjemny, jednak miał też w sobie drażniącą, drapieżną, zwierzęcą nutę.

Słodki Boże, co się dzieje ze mną? Dlaczego ta kobieta tak działa na mnie? Nigdy w całym swoim życiu nie byłam zauroczona żadnym mężczyzną, a teraz czuję przyspieszone bicie serca na widok niewiasty.

- Czy ja ci się podobam Ilono?

Pamięta moje imię, przemknęło mi przez myśl i poczułam się tym faktem uszczęśliwiona.

- Tak, bardzo... - wyszeptałam zawstydzona.

Odwróciła się. Jej twarz w migotliwym blasku świec nabrała miękkości i łagodności.

- Szczerze, tylko szczerze... czy ja jestem jeszcze piękna?

- Jesteście pani niezwykle piękna - znów wyszeptałam czując, że się rumienię - jako żyję nigdy nie widziałam nikogo o tak wielkiej urodzie.

Usta księżnej wygięły się ku górze, ale nie przypominało to prawdziwego uśmiechu. Jej nocna koszula na piersiach trzymała się za pomocą sznurowania delikatną tasiemką, sięgającego prawie do samego pasa. Czy to przypadek, czy zamierzone działanie - sznureczki wisiały luźno niezwiązane, a samo giezło kusiło lekkim rozchyleniem. Patrzyłam jak urzeczona w to miejsce. Dwa wzniesienia pod delikatnym, białym materiałem, a na nich dwa mniejsze wzgórki wyraźnie odznaczające się poprzez płótno. Rumieniec nie schodził mi z twarzy, jednocześnie znów ogarniać mnie zaczęło to niezwykłe odczucie mrowienia w ciele. Dlaczego tak gorąco i duszno w tym pokoju? Dlaczego moje policzki tak pieką?

Elżbieta wstała z krzesła i podeszła do mnie. Ponownie napłynęła fala zapachu, podrażniła i wprawiła mnie w stan jeszcze większego zmieszania. Księżna była wyższa ode mnie i jej pełniejsza figura zdradzała, że rodziła już dzieci.

- Mówiłaś żeś dziewicą jeszcze Ilono... Prawda li to?

Skinęłam głową. 

Ucieszy ją to? Pochwali?

Kącik ust uniósł się...

 - Byłaś Mileńka kiedyś z kobietą?

- Ależ pani... - chciałam w ten okrzyk włożyć całe moje wzburzenie, jednak wyszedł mi znów miękki niczym szczeniak, co łasi się do nóg.

Elżbieta ujęła moją twarz w dłonie i nieznacznie uniosła. Stałam tak, zamieniona w słup soli, nie mogąc ruszyć żadną z kończyn i modląc się bez słów, aby chwila ta trwała jak najdłużej, lub jak najszybciej się skończyła. Widziałam jej ciemne, niemal czarne oczy z błyszczącymi jak u drapieżnego ptaka źrenicami. Zbliżyła swoje usta do moich, poczułam najdelikatniejsze z możliwych muśnięcie na wargach. To było jak błyskawica na jasnym niebie, błysk ciszy zanim pojawi się idący za nim grzmot, chwila bezgłośna, lecz niosąca nieodwracalne zmiany.

- Jakże cudnym stworzeniem jesteś Ilono - wyznała cicho księżna - niebywale piękna, czysta i... tak młoda.

Jej usta ponownie dotknęły moich, tym razem mocniej, poczułam ich jakby lekko orzechowy smak. Chwyciła mnie za rękę i zaczęła prowadzić w stronę łoża. Gdy znalazłyśmy się przy nim odwróciła się, odgarnęła włosy do tyłu, szarpnęła za przód koszuli, poluźniając sznurowania i rozchylając ją tak by odsłonić piersi. Patrzyłam oniemiała, zafascynowana ich widokiem i tym, że budzą we mnie ogromny zachwyt. Ciężkie, wciąż pełne, o karnacji nieznacznie ciemniejszej od mojej i małych, ciemnobrązowych sutkach. Poczułam jak moje własne kurczą się, jak zwykły czynić, gdy było mi zimno. Jednak teraz absolutnie nie czułam chłodu. Czułam... Nie wiedziałam co mam zrobić, czego ona oczekuje?

- Dalej dziewczyno, teraz ty pokaż swoje skarby - w głosie Elżbiety słychać było niecierpliwość.

Miałam na sobie suknię, jaką nosiłam na co dzień, pod nią halkę, więc obnażenie się zajęło mi dobrą chwilę. Elżbieta rozsunęła mocniej na ramionach koszulę i usiadła na łożu. Patrząc wciąż na mnie ujęła swoje piersi w dłonie i powoli je nimi okrążała. Powolne ruchy wzbudzały we mnie pragnienie dotyku tak mocno, iż poczułam suchość w gardle. Elżbieta usta miała rozchylone i od czasu do czasu lekko przygryzała dolną wargę. Patrzyła prowokacyjnie. Jej ruchy robiły się szybsze, zacisnęła kolana i uda.

- Prędzej - rozkazała.

Udało mi się przy całym moim pomieszaniu zmysłów zdjąć suknię i rozsznurować tasiemki halki. Zsunęłam ją z ramion i stałam tak przed nią. Czy czułam wstyd? Nie. Nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy tak się zachować, a jednak tu i teraz, z nią, wydało się to całkiem naturalne i nie przynoszące niesławy.

- Dalej - znów poleciła księżna - chcę zobaczyć całe twoje młode ciało.

Usłuchałam ją bez wewnętrznego sprzeciwu. Ściągałam ubranie starając się zachować wdzięk, tylko by podobać się Elżbiecie. Wyślizgnęłam się z szat i skrzyżowałam ramiona na piersiach, zasłaniając się, choć nie czułam ani wstydu ani chłodu.

Księżna patrzyła na mnie prawie bez mrugania powiekami.  Przypominała szybujące, drapieżne ptaszysko.

- Chodź Ilono do mnie - wyciągnęła rękę - chodź ku mnie młodości...

Pociągnęła mnie w dół ku sobie i obie wylądowałyśmy na łożu. Pościel była niespotykanie miękka, jednak jej skóra wydała mi się jeszcze bardziej aksamitna i delikatna. Poczułam oddech przy moich uchu, szeptała coś, jednak nie mogłam rozróżnić słów. Dotykałam jej ramion, nie mając śmiałości zejść palcami niżej. Ona objęła moje plecy i przytuliła się. Przez długi moment nasze ciała przylegały dokładnie do siebie częstując się wzajemnie gorączką, drżeniem i przyjemnością płynącą z obu tych doznań. Wirowało mi w głowie, słowa: niebo, anioł i rozkosz przeplatały się w i układały w myślach w zachwycający warkocz.

Elżbieta znów wyszeptała mi coś wprost do ucha. Nie zrozumiałam.

- Rozchyl uda- wydyszała lekko podniesionym tonem i zaczęła przesuwać się niżej nie tracąc wciąż kontaktu dotykowego. Oddech zatrzymał się na linii włosów na wzgórku, dmuchnęła gorącym powietrzem w nie.

Dziwne mrowienie nasiliło się, jak nigdy wcześniej, biorąc mnie w swoje władanie i powodując, że biodra same z siebie powędrowały w górę, pośladki i uda napięły się do granic wytrzymałości, a palce rąk wbiły w materiał pościeli, zagarniając go i ściskając. Zaczęłam krzyczeć.

Mileńka...


Królowa dziewięciu dni

Dzisiejszym wpisem chciałam przypomnieć pewne wydarzenie: dwunastego lutego 1554 roku w londyńskiej Tower z rozkazu Marii I Tudor stracono szesnastoletnią Jane Grey, zwaną „dziewięciodniową królową". Jej historia jest przykładem, jak bardzo polityka może odbić piętno na życiu i jak dramatyczne ma to skutki. W skutek splotu wydarzeń i koligacji rodzinnych Jane została władcą jednego z najpotężniejszych mocarstw. Jej panowanie trwało dziewięć dni i zakończyło się egzekucją, młoda dziewczyna musiała położyć głowę na katowskim pieńku.
Przypomnę fragment opowieści o jej losach, który porusza kwestię wychowywania dzieci w tamtych czasach.


delarocheladyjanegrey.jpg


"Dziwne jest dla nas, że rodzina może popchnąć człowieka do czynów, które zostaną uznane za zdradę narodową i zaprowadzą go na śmierć. A jednak wszystko jest możliwe." 

My, z bożej łaski Królowa Anglii, Francji i Irlandii, Obrończyni Wiary i pod Jezusem Chrystusem Najwyższy Zwierzchnik Kościoła Anglii, a także Irlandii na Ziemi, Jane Grey, córka Henryka Grey'a, trzeciego markiza Dorset, księcia Suffolk i Lady Frances Brandon, księżnej Suffolk, będąc zdrowa na ciele i umyśle, piszemy te słowa ku przestrodze, jak i nauce ludzi dobrego serca i umysłu otwartego... 
Boże Wszechmocny, jakaż ze mnie królowa? Jaką nauką miałabym obdarzyć innych, gdy sama wciąż potrzebuję oświecenia? Zimno mi... Umrę, zapewne już niedługo, a w dniu mojej śmierci przenikliwy ziąb przeszyje mnie i gapiów, przybyłych na egzekucję. Czy "tam" też będzie mi zimno? 
Boże Miłosierny bądź ze mną, ogrzej miłością swą, daj siłę abym zdolna była, nieść głowę uniesioną, aż do złożenia na pniu katowskim. Daj mi Panie hart godny chrześcijanki, daj moc wiary, bym zachowaniem swoim, świadectwo czyniła dla braci w wierze, a heretyków przywiodła na ścieżkę prawości. 

Patrzyłam z politowaniem na jej postać skuloną przy chybotliwym stole. Modliła się albo też pisała w swoim modlitewniku. Jej kasztanowe włosy każdego kolejnego dnia szarzały i traciły blask właściwy dla panien wychowanych w dobrobycie. Schudła, choć i przedtem była raczej wiotka. Biała, mleczna cera nabrała żółtawego tonu, a piegi na małym nosku zbladły. I tylko oczy, wciąż pełne blasku, wciąż szczere i ufne, jaśniały. Teraz były pełne łez. Patrzyłam jak wolno wypływają spod jej powiek, spadając bezgłośnie na karty modlitewnika. 
- Wasza Miłość? 
Nie odpowiedziała. Ogarnęła mnie ogromna ochota, by pogłaskać ją po głowie, tak bardzo przypominała mi moją młodszą córkę, jednak byłaby to zbytnia poufałość. Podeszłam bliżej, delikatnie dotykając jej ramienia koniuszkami palców. Drgnęła silnie. 
- Tak? 
- Wasza Miłość, strawę przyniosłam. 
- Dziękuję Mario, nie jestem głodna. 
- Tak nie można! Wasza Miłość nic nie jadła wczoraj i dziś. 
Wytarła osiadłą na policzku pojedynczą łzę, uśmiechnęła się nieznacznie. Nie była piękna; nie można było jej tak nazwać, ale jaśniejąca uśmiechem zdawała się podobna być do wiosennego poranka. 
- Och Mario. Cóż mi teraz po jedzeniu? Schudnę i zbrzydnę? A dla kogóż zachować mam urodę? Topór mistrza małodobrego nie grymasi, weźmie mnie taką, jaką jestem. 
- Wasza Miłość, nie możesz tak mówić. Bóg jeden w niebiesiech wie, co pisane komu i On jeden też natchnąć może serce kuzynki Waszej Miłości, by okazała łaskę. 
- Przestań Mario, proszę. Twoja imienniczka, nie jest moją kuzynką, tylko ciotką, a by była natchniona przez Boga musiałaby wpierw zejść z drogi herezji i otworzyć oczy na prawdziwą naukę. Nie, nie budź we mnie nadziei, bo będzie... jeszcze zimniej. 




- Jane? Zadałem ci pytanie? 
Mała, rudowłosa, ośmioletnia dziewczynka nie słyszała go jednak, wpatrywała się jak urzeczona w punkt w odległym kącie pokoju. Musiała mieć niezwykle bystry wzrok, aby dostrzec tam motyla, który trzepocząc skrzydłami, próbował wzbić się do lotu. Obudził się za wcześnie, dni wciąż były chłodne, a poranki wręcz zimne. Przysiadł w pobliżu okna, wygrzewając się w cieple wczesnowiosennych promieni słonecznych. Jego skrzydła, upiększone przez Boga mozaiką rozmaitych odcieni brązu,w kilku miejscach podbarwione zostały jaskrawym pomarańczem, przyciągającym wzrok dziewczynki. 
- Jane? - Mister Aylmer uniósł nieznacznie głos. Nigdy na nią nie krzyczał, a i bił bardzo rzadko, zawsze wcześniej pytając rodziców o zgodę. 
- Proszę o wybaczenie - dziewczynka ocknęła się. - Tak? 
- Jak brzmi indicativus praesentis activi czasownika pracuję? 
Sylabizując przeciągle, odpowiedziała niepewnie: 
- Laboro, laboras, laborat, laboramus, laboratis, laborat. 
- Laborant - poprawił ją spokojnie - a teraz proszę to samo z czasownikiem słucham. 
W oddali rozbrzmiewało nawoływanie dziecka. To młodsza siostra, Katarzyna łajała psa. Dziewczynka westchnęła, próbując dać znać, że lekcja powinna już się zakończyć, jednak nauczyciel nieczuły na jej sugestie, bezlitośnie dalej drążył temat gramatyki i zawiłości języka łacińskiego. 
To niesprawiedliwość, że ja ślęczę, a Katarzyna się bawi, pomyślała dziewczynka, jednak na głos rzekła. 
- Audio, audis, audit.... 

Jane urodziła się w rodzinie ściśle powiązanej z panującą dynastią, poprzez matkę, Lady Frances Brandon, która była córką Marii Tudor, młodszej siostry jednego z najbardziej rozpoznawalnych władców Anglii, Henryka VIII. U ojca Jane, Henryka Grey, też można było doszukać się powiązań z linią królewską, ale nie były to więzy krwi pozwalające na dziedziczenie korony. Frances i Henryk, doczekali się piątki dzieci, jednak ich pierworodny syn i zaraz po nim urodzona córka zmarli w niemowlęctwie. Następna na świat przyszła Jane, dwa lata później Katarzyna i jako ostatnia Maria. Rodzina księcia Suffolk mieszkała wtedy w posiadłości Bradgate Hall w Leicestershire, słynnej ze swojej urody. Pałac odznaczający się harmonijną i piękną sylwetką, otoczony starymi drzewami parku, łąkami pokrytymi kwieciem i ziołami, polami urodzajnej ziemi. Za zabudowaniami dworskimi, z tyłu parku płynął strumień, znany w okolicy z bogactwa pstrągów. Wszystko to stanowiło obszar dziecięcych zabaw przyszłej królowej i jej sióstr. 
Rodzice byli surowi i oschli wobec swoich córek, wymagali zupełnego posłuchu i absolutnego szacunku. Od maleńkości uczono je, iż przed Bogiem, ojcem i matką klęka się na dwa kolana, przed innymi wystarczyło na jedno. Każdy dzień zaczynał się i kończył aktem błogosławieństwa, a dziewczynki na klęczkach i schylając głowy przed rodzicami, czekały na ich dowody przychylności. Nieposłuszeństwo było surowo karane. Jane wciąż pamiętała dzień sprzed około roku, gdy sprzeciwiła się matce i zamiast pomagać w haftowaniu obrusów, szykowanych na jej posag, wymknęła się nad strumień w poszukiwaniu przygód. Po powrocie została przyłapana przez, czekającego na nią przy drzwiach wejściowych, ojca. Rozkazał jej uklęknąć, podwijając sukienkę tak, aby gołymi kolanami dotykała posadzki. 
- A teraz na kolanach i ze schyloną głową pójdziesz do sypialni matki błagać o przebaczenie. 
Jane posłusznie skinęła głową i pomału, szorując kolanami, podążyła we wskazanym kierunku. Komnata matki znajdowała się na piętrze, w tylnej części domostwa. Czekała ją długa droga. Zimna i szorstka posadzka z każdym ruchem przypominała o dzielącej ją odległości. Na schodach dziewczynka załkała, czując że zdziera naskórek do żywego mięsa. Podążający z tyłu za nią milczący ojciec, lekko pchnął ją do przodu. Zacisnęła zęby i pomagając sobie rękoma wdrapała się na następny stopień. Droga, którą przebiegała w kilka minut, zamieniła się w niekończącą się męczarnię. Każdy ruch posuwania kolanami po nierównej i chropowatej powierzchni posadzki sprawiał dziewczynce ogromny ból. Czuła obecność ojca za plecami i wiedziała, że to nie koniec kary. Przed wejściem do pokoju matki uniosła głowę i obejrzała się, pytając ojca spojrzeniem, co dalej? W milczeniu otworzył drzwi. Matka siedziała na krześle, ze sztywno wyprostowanymi plecami i wysoko uniesionym podbródkiem, wpatrując się miejsce położone gdzieś wysoko na ścianie. Widać było, że już dłuższą chwilę tak czeka na wyrodną córkę. 
- Zdarłam kolana. Bolą... Matko? - wyjęczała Jane. 
Ta jednak nie okazała ani odrobiny współczucia. Wciąż milcząc opuściła wzrok na córkę, a w jej oczach można było dostrzec jedynie surowość i urazę. 
- Mamo... 
- Milcz! - Przerwała jej Lady Frances. 
Stojący wciąż za plecami ojciec wysunął się do przodu i stanął przy krześle matki. Teraz on odezwał się: 
- Jak śmiesz się uskarżać? Jesteś wyrodnym i nieposłusznym dzieckiem, swoim postępkiem zmartwiłaś rodziców. Zapamiętaj, tu pod moim dachem, nie ma miejsca, na takie zachowanie. Nie pozwolimy, aby poprzez twoje przewinienia, miał do naszej rodziny dostęp sam diabeł. Wyplenimy każdy przejaw jego działania. I choćbyś kolana miała zdarte do kości, choćbyś płakała krwawymi łzami, choćbyś błagała nas przez noc całą, musisz zrozumieć, że dla twojego dobra i dobra nas wszystkich, musisz ponieść konsekwencje grzechu, jakiego się dopuściłaś i należycie odpokutować. 
Dziewczynka skurczyła się w sobie, skuliła ramiona, zgarbiła plecy. Wiedziała też już, że nie może liczyć na choćby najmniejszy przejaw współczucia u matki. 
Ojciec zbił ją wtedy tak mocno, że razy na plecach i pośladkach były równie krwawe i bolesne, jak te na kolanach. Strupy nosiła tygodniami, ale lekcję zapamiętała na resztę życia i nigdy więcej nie pozwoliła sobie na jawne nieposłuszeństwo wobec rodziców. 

Raz jeszcze dane jej było uczestniczyć w podobnej scenie, tym razem w charakterze świadka. Jej siostra, Maria, wówczas pięcioletnia jeszcze dziewczynka, zachowała się w sposób niegodny chrześcijańskiego dziecka. Przyłapano ją na wykonywaniu gestów, które uznano za nieprzyzwoite, bowiem dotykała się w wstydliwych miejscach. Rodzice wezwali wszystkich domowników, oraz służbę, aby uczestniczyli w ceremonii wypędzania diabła z ciała krnąbrnej córki. Dziewczynka postawiona została na środku komnaty, odziana jedynie w koszulę, która skromnie i szczelnie zakrywała jej pulchną jeszcze, dziecięcą postać. Maleństwo płakało wniebogłosy, jednak posłusznie czekało na zasłużoną karę. Widać było, że zmarzła, drobne żyłki, widoczne na dłoniach i stopach zabarwiły się sinym kolorem. Jane było jej żal, kochała tę siostrę najmocniej, ale posłuszeństwo wobec rodziców i dyscyplina, wbita do głowy karami cielesnymi i psychicznymi uczyniły ją niezdolną do jakiegokolwiek protestu. Patrzyła na Marię, starając się powstrzymać łzy, które mogłyby zostać wzięte za oznakę przyzwolenia dla zachowań przeciwnych moralności. 
Karę wymierzał sam ojciec. Najpierw wygłosił mowę, pełną powagi i zatroskania o morale domowników. Opowiedział o znaczeniu grzechu, sprawiedliwości bożej i powinności wobec Niego wszystkich prawowitych chrześcijan, przywołał przykłady pobożnych mężów i niewiast, i raz jeszcze potępił wszelkie przejawy łamania przykazań, szczególnie w obrębie jego domu. 
- Dziecko Boże musi być pełne pobożności i surowo wypełniać obowiązki wobec Niego, króla, rodziców i prawowiernych członków Kościoła. Ogłaszam tu wobec wszystkich, że nieprawość mojej córki, ku dobru i zbawieniu jej duszy, zostanie należycie i z dołożeniem wszelkiej sumienności ukarane. Otrzyma ona dziesięć uderzeń rózgą w każdą z dłoni, która uczestniczyła w niecnym procederze i dziesięć razów w miejsce jej wstydu. 

Mała Maria dzielnie zniosła uderzenia po rękach, jednak przy wymierzaniu dalszej części kary rzuciła się na podłogę, skuliła, próbując zasłonić wstydliwe miejsce rękoma i zaczęła mocno wierzgać nogami. Matka wraz z jedną z panien służebnych pospieszyła ojcu z pomocą, przytrzymując jej ręce i nogi. Dziewczynka krzyczała tak głośno i przenikliwie, aż głos jej ochrypł i przypominał skrzeczenie jakiegoś straszliwego ptaszyska. Matka przywołała drugą służącą do pomocy i rozkazała jej unieruchomić ręce dziewczynki, a sama szczelnie zakryła usta dziecka dłońmi. Ojciec wymierzał razy metodycznie, spokojnie, skrupulatnie, bez emocji. Na białej koszulce dziewczynki pojawiła się czerwona plama. 
Jane zagryzła wargę, czując, że przebija ją zębami. Wycie siostry cichło, matka oderwała ręce od jej ust, wstała otrzepując suknie i skinęła na służące, by zaniosły dziecko do sypialni. Ojciec powiódł wzrokiem po zebranych doszukując się w ich postawie potwierdzenia dla tak bogobojnego i sprawiedliwego uczynku. Najstarsza z sióstr Grey spuściła wzrok. 


Jane potrząsnęła głową i przymrużyła oczy, jakby miało to pomóc odgonić złe myśli. Kantem dłoni zmazała ślad łez z kart modlitewnika. 
- Zbiłaś kiedyś dzieci, tak, że krwawiły, Mario? 
- Uchowaj Boże... aż tak, to nie. Biłam moje córki, bo tak trzeba, by wyprowadzić je na ludzi... ale... nie, nie krzywdziłam ich, co to, to nie... 
- A twój mąż? 
- Bił, a jakże? Ale nie mocno, bardziej tak... żeby się bały i znały mores. Raz jeden... przetrzepał mocno tyłek starszej, bo rzucała kamieniami w żebraków. Wtedy też byłam zła i patrzyłam, jak ją mocno bije, ten jeden raz... 
- Jeden raz wystarczy, aby... zniszczyć... 
- Co Wasza Miłość mówi? Przecież rodzice biją z miłości, tak trzeba. 
- Widać, moi rodzice kochali bardzo mocno...