Jak zwykle w ostatnie poniedziałki miesiąca wsłuchiwałam się w dźwięki muzyki Chopina choć nie tylko, nie tylko, bowiem koncert dzisiejszy uświetniła swoją obecnością Lilianna Zalesińska (mezzosopran). Zaśpiewała 13 pieśni pięknym, silnym niższym sopranem. Akompaniował Jej Piotr Szymanowicz, który wykonał trzy utwory Chopina, będące antraktem dla śpiewaczki, podczas których mogła nieco wypocząć. Jednym z utworów zaprerzentowanych przez P.Szymanowskiego było kojące (jak wiosenny deszczyk) Berceuse https://www.youtube.com/watch?v=lCM-Liy_kUU.
Pieśni, Pani Lilianna wykonywała w języku polskim, francuskim i niemieckim. Zadbano, byśmy zrozumieli o czym śpiewaczka śpiewa i otrzymaliśmy tłumaczenia tekstów obcojęzycznych, wykonane przez samą śpiewaczkę. Zadziwiające było, że pieśń wykonywaną w języku ojczystym zrozumiłam bez pomocy tłumacza. Często mam z tym problem, gdyż śpiewaczki bardziej skupiają się na uzyskaniu odpowiedniej tonacji niż odpowiedniej dykcji. Czesto mam problem ze zrozumieniem, w jakim właściwie języku wykonywana jest pieśń :D U Pani Lilianny wszystko było zrozumiałe, każde słowo brzmiało czysto i wyraźnie a i tony właściwe zostały osiągnięte bez żadnego wysiłku. Wydawać by się mogło, że po 13 pieśniach będzie słychać w bisach (których było aż dwa) jakieś zmęczenie, lekkie chociażby drżenie głosu. Nic z tych rzeczy. Wszystko było perfectissimo, chociaż.... nie do końca
Obok mnie siedzała starsza kobieta, ubrana dosyć kolorowo (tak wiosennie), dosyć też pachniała perfumą, od której dostawałam zawrotów głowy (a ja myślałam, że to głos Pani Lilianny i gra Pana Piotra tak na mnie działają :)) i ciągle ... mlaskała. To pewnie jakaś choroba, choć niezdefiniowana do końca, ale to malaskanie (15 - conajmniej - razy na minutę) było czymś okropnym i zepsuło mi tak cudownie zapowiadąjacy się wieczór.
Po koncercie, wyzwolona z jarzma mlasku (obrzydliwość), odzyskałam resztki (nieutracone, ocalałe) dobrego humoru w towarzystwie moich przyjaciół Zoś i Stasia - uratowali mi życie!! :D