-Fredek, Fredzio , Freduziu, to znowu ja, twój ukochany narrator, przyszedłem ci trochę pokibicować, poczas zmagań, z ciężkim fredkowym życiem. [...] No gdzie się chowasz , wyłaź wreszcie. [...] Fredek?
-Cicho co się drzesz , na klopie siedziałem i zęby myłem, myślisz że tak prosto odglancować się w 15 minut?
-A po co ty się będziesz stroił, przecież tylko do wieriórki idziemy?!
-No a nóż po drodze spotkamy jakąś damę, zniewalającej urody. No trzeba się jakoś rezentować, co nie?
-Oj Fredek, nie dziś. Pakuj kuper w spodnie i idziemy..
-No dobra, dobra. [...] Która godzina?
-8:43. A co?
-Jak to 8:43, jak chwile temu była już 10. Przezież doskonale pamiętam jak wpatrywałem się bezsensownie w ten głupi zegarek. No chwile temu to było, nim poszedłem do łazienki. Ściemniasz cos koleś.
-Nie koleś, nie ściemnam. Poprostu zapomnaiłem wczoraj o tobie, a może bardziej pasowało by powiedzieć - nie chciało mi się pisać..
-Ej noooo, chwila, znaczy że siedziałem na klopie 22 godziny? Ty no przeież ja jestem żywą istotą, powinieneś zadbać troche o mnie jak już mnie stworzyłeś. A jak bym sobie odgnioty na tyłku porobił od tej zakichanej deski, przecież to mogło by boleć. Sadysta!!
-Oj tam , oj tam , jak zawsze panikujesz. Boli cię coś?
-Nie!
-Bardzo ci się bezemnie nudziło, a czas ciągnął się w nieskończoność?
-Nie!
-No to nie pinkol kolego , tylko nakładaj buty i idziemy
-No ale...
-Żadne mi tam ale!
Fredek z dość oburzoną miną i jakby przygaśnietym wewnętrznym ego, posłuchał i posłusznie ubrał buty, po czym, otworzył drzwi i ..
-Cholera, ale zimno..
-No wiesz , poczatkiem stycznia przeważnie jest zimno.
-Nie mogłęś umieścić tej akci w środku lata? Daj chociaż kurtkę..
-Wisi na wieszaku przy drzwiach, załóż i bądź wreszcie cicho..
Wrócił Fredek do domu, ubrał kurtkę, której kolor przypominał dorodną pomarańczę w fioletowe kropki.
-Koleś ażeś wybrał kolory, co ja pedzio , jestem? Czy może bardziej strach na wróble?
Zamknął drzwi i wyruszył w długą i męczącą podróż, do wiewiórki...
-Ej noo wiewiórka tuż za rogiem mieszka, jaka to długa i męcząca podróż, Ogarnij się i nie ściemniaj..
-Tak tak tuż za rogiem, ale co będzie po drodze, to już moja słodka tajemnica. Zaraz się przekonasz.
-Wrrr. Jak ja nie cierpię tajemnic. Dobra dawaj, tylko uważaj dopiero co postawiłem grzywkę na żelu.
Szedł sobie nasz bohater, silny podmuch wiatru buchał mu prosto w twarz, śnieg sypał niemiłosiernie prosto w oczy, a buty ślizgały się po tafli lodu, na przemian z grzęźnieciem w potężnych zaspach śniegu.. Krótka jak by się mogło zdawać przechadźka zaminiła się w istny koszmar.
Dwa wróble trzesące się z zimna, a dębowej bezlistnej gałęzi, bacznie przyglądały się Fredkowi. Wyglądał dziś wyjątkowo dziwacznie , w tej pomarańczowej kórtce, ale nawet wyśmiewcze spojrzenie małych leśnych ptaszków, nie ściągały mu uśmiechu z ust..
-Usta iii zamarsly!!
-Ups! Czyżbym przesadził z tym zminem?
Ni stąd ni z owąt, przed oczyma wyrósł mu złośliwy wilk, który akurat poszukiwał jakiegoś smacznego stworząka na śniadanie. W oczach Fredka pojawił się potężny strach. Jednak adrenalina która pobudziła przemarznięte do szpiku kości, dała takiego pawera w małe krótke nóżki, że gdyby mierzyć czas... Załoze się , pobił by światowy rekord Guinesa w sprincie z przeszkodami. Nie dane było mu dziś zginąć, pod ostrymi zębami Wilka Maurycego, który to stał się prawdziwą zmorą lasu, postrachem wszystkich małych stworzeń, ale nawet te wieksze i okazałe bały się złego mieszkańca lasu.
Już po chwili Fredek wpadł do dziupli wiewiórki, z jezykiem wywiesonym do pasa i sapiącym jak lokomotywa.. Nim zdążył wyjęknąć choćby najmniejszą głoskę, wiewiórka, a właściwie Wiewiór Bazyli przywitał go , bełkotliwie.
-Siema kolo. Co cię sprowadza w moje skromne progi? Fajna katana.. Normalnie coool!
Wiewiór Bazyli był dość osobliwą istotą, cięzko porównać go do jakiegokolwiek innego stworzenia żyjącego na całym wielkim świecie. Był dość towarzyski , ale przy tym bardzo milczący. Nosił zawsze długie rude włosy, przepasane kolorową opaską , najczęściej w kwiatki, albo paski.. Długie koralikowe naszyjniki zwisały mu z szyji, niezgrabnie kładąc się na równie kolorowej koszuli. Bazyli był mieszanką podstarzałego hipisa, ze skejtowską naturą.
Nim Fredek zdążył się odewać, Bazyli wypuścił kolejne zgrabne kólko z ust.. Fredek ujżał, przedziwny przyżąd stojący tuż przed wiewiórka. Pierwszy raz w życiu widział coś podobnego. Był to szklany dzbanek , do połowy wypełnione wodą, z długą szyjką, do której Bazyli przystawiał usta, po czym wypuszczał obfity dym. Dzban ten był finezyjnie ozdobiony w przedziwaczne wzorki..
-Bazyli mam do ciebie ważne pytanie? Ale co to właściwie jest?
Fredek z lekkim zarzenowaniem, wyciągnął krótką łapkę w stronę przedziwnego przyżądu..
-To fajka wodna, chcesz bucha?
-Nie dzieki, przychodzę do ciebie w dość delikatnej sprawie.
-No dawaj ziom, o co kaman?
-Pamiętasz tą ostatnią imprezkę u ciebie? Piliśmy jażebiaczek, przegryzając tymi grzybowymi czipsami z kory?
-Kolo takich rzeczy się nie zapomina. Ale była jazda, co nie?
-No była, była, ja do tej pory mam jazdę - jak to ująłeś. [...] Mam problem, po tej imprezie przypałętał się do mnie jakiś koleś, i zawraca tyłek, twierdzi że jest moim Bogiem, nie widzę go ale ciągle słyszę, masz coś podobnego, słyszałeś kiedyś o czymś takim?
-Stary , to jeszcze nic.. Ty słyszysz jakieś głosy, ale ja, ja to dobiero mam fajnie. Naprzykład wczoraj był u mnie sam Lis Preslej. Co za gość. Spędziliśmy długie godziny, na fascynującym , zniewalający, olśniewającym umysł.. no takim wiesz, zajębistym, normalnie zajeeeeeeeeeeeebistymn do szpiku kości milczeniu. Słuchając zajebistej nuty.
Fredek stał z dziwaczną miną, przysłuchując się niewiarygodnym opowieścią przyjaciela. Miał nadzieje znaleść u niego pomoc i rozwiązać problem namolnego narratora, a tym czasem, to wiewiór sam potrzebował pomocy. Chociaż z jego opowieści jasno wynikało, że towarzystwo wyimaginowanych postaci całkowicie mu odpowiada. Przezież Lis Preslej zmarł dano temu, choć niektóre niepotwierdzone żródła donoszą że nadal żyje..
-Ty a w zeszły czawrtek popijałem śliwowice z samym Bolesławem Długouchy , Chcesz posłuchać?
-Nie, no dzięki! Napewno było ciekawie.
Fredek stanowczo odmówił, spoglądając w przyćmione i jakby nieobecne oczy przyjaciele. Po czym grzecznie pożegnał się i wyszedł .
-Ty koleś , jesteś tu?
-No pewnie , cały czas.
-Ten Wiewiór ma jeszcze wieksze loty niż ja. Nic tu po mnie, wracamy do domu.
Fredek ruszył w drogę powrotną, jednakże dwa złośliwe wróble które uprzednio przyglądały się Fredkowi z zaciekawieniem, teraz zaszokowane monologiem, szybko zaczepotały skrzydłami i po kilku minutach już cały las wiedział że Fredek zwariował, że ma niewidzialnego przyjaciela. Tak o mnie chodzi. Fredek całą drogę powrotną próbował coś do mnie zagadać, jednak milczałem jak grub, z nadzieją że da sobie spokuj i nie narobi sobie więcej ociachu, w końcu nie wytrzymał i wykrzyknął
-Ty frajerze, no odezwij się do mnie
-Cicho przechodzisz własnie koło jaskini niedzwiedzia.
-A co mnie obchodzi jakiś wielki, zapchlony kudłaty dupek, który to myśli że zjadł wszyskie rozumy. Misiek słyszysz, mam cię w poważaniu, zapchlony kutafonie. Myśli że jak jest największy w lesie to mu wszystko wolno.
-Mrauuuuuuuuuu
Niedzwieć zamruczał srogo, aż się nogi ugieły pod Fredkiem. I znów dostał takiego pawera , że niemal po sękundzie był w domu.. Zdyszany i zziajany siadł na kanapie z obrażoną mino i tylko sapał
-Fredek wiesz co?
-A kuffa skąd nimy mam wiedzieć, Ty tu jesteś narratorem to mi powiedź. [...] Czemu nie odzywałeś się całą drogę?
-No bo widzisz Fredek, tylko ty mnie słyszysz. Jak chcesz zachować twarz w lesie i posostać tylko zwykłym dziwakiem to lepiej się z tym kryj. Inaczej wezmą cię za wariata, chorego na umyśle, podstarzałą tchórzofredkę..
-Ty tylko nie starą. Ale rychło w czas mi mówisz!!
Oburzył się Fredek, nie wiedząc że wróble jż zdąrzyły zrobić mu reklamę.
-Pięknie, teraz już wiem. Przez ciebie cały las weźnie mnie za wariata. Nie odezwę sie do ciebie do końca życia..
I tak też zrobił, do końca dnia mimo ciągłych mioch zaczepek nie wydusił z siebie ani słowa..