Crisstimm

 
Afiliado: 14/12/2007
The more I learn about people the more I like my dachshunds
Puntos49más
Próximo nivel: 
Puntos necesarios: 151

Kostek (część druga)

- Wiedziałaś, że ta ekstra, super, hiper zdolna Laura bierze korki z matmy?
- Co?
- No, że nasza prymuska musi się douczać?
- Acha.
- Ej laska! Co jest? zachowujesz się jakbyś przyćpała.
- Co? Ja? Nie. Skąd?
- No właśnie! Popatrz na siebie, jesteś całkiem przymulona. Co z tobą?
- Wiki, sorry... Ten dziwny kolega Tymka nie daje mi spokoju.
- Ten małolat? A co takiego niepokojącego w nim widzisz?
- Mówiłam ci, jest taki dziwnie... oślizgły?
- Jaki?
- W sumie nie wiem. Po prostu mnie nosi, gdy go widzę. A nikt mi nie wierzy, że to jakiś...
- No kto? Upiór? Kosmita? Duch? Wampir? Julka, co ty wygadujesz?! Ogarnij się!
- Może i tak - przyznała ze skruchą dziewczyna - może faktycznie przesadzam, ale coś z nim jest nie tak i to mnie męczy.
- No to podejdź do niego i zagadaj.
- O co niby? Mam się zapytać czy jest upiorem albo wampirem?
- No - Wiki roześmiała się - ja tam nie miałabym nic przeciwko fajnemu wampirowi, takiemu jak Robert Pattinson. Ej, wrzuć na luz. Jutro sobota. Mamy wolne, może wybierzemy się gdzieś?
- Nie, sorry, ale nie.
- Jak uważasz - obraziła się - muszę spadać do domu. Nara.
Zeskoczyła z murku przed szkołą, na którym siedziały od dobrego kwadransa, racząc się na spółę puszką coca-coli.
- Narka - odpowiedziała Julka.
Została sama. Nie miała ochoty na powrót do domu. Obracała w dłoni pojemnik, wpatrując się w białe litery na czerwonym tle. Nikomu nie opowiedziała o tym, jak wczoraj pod wieczór poszła do ogrodu, w tajemnicze miejsce. Usiadła na największym kamieniu i chwyciła leżący obok niego patyk. Poczuła niepohamowaną chęć, aby zanurzyć go w błotnistej mazi, wsadziła do połowy i zaczęła zataczać małe kręgi. I nagle spłynęło na nią niezwykłe odczucie przyjemności. Poczuła mrowienie na ciele, przestraszyła się i gwałtownie wstając odrzuciła kijek daleko za siebie. Ogarnął ją niepohamowany strach. W panice pobiegła do domu, wpadła do swojego pokoju i rzuciwszy się na łóżko, przykryła głowę poduszką. Leżała tak przez resztę wieczoru.
Teraz, gdy siedziała w świetle dnia, w bezpiecznym miejscu, wydarzenie zbladło i nie było już tak wstrząsające, raczej dziwne i niepojęte. Zaczynała wątpić, czy cokolwiek znaczącego tam zaszło.
Ech głupia. Naoglądasz się horrorów i sama sobie stracha napędzasz.
Zeskoczyła z murku i zgrabnym ruchem wrzuciła puszkę wprost do stojącego nieopodal śmietnika.
- Bajdy dla dzieciuchów - skwitowała na głos swoje niepokoje.

- Weekend to świetny czas, na pogłębianie więzi ojca z synem, na budowanie autorytetu i poprawnego wzorca męskiego...
- Lubię jak się tak wymądrzasz - Robert uśmiechnął się - zawsze mnie podniecała twoja elokwencja. Podejdź no tu, mamusiu i ponauczaj mnie jeszcze - zamruczał.
- Proszę cię. Żartujesz, a ja mówię poważnie - obruszyła się Olga - Tymoteusz ostatnio wykazuje niepokojące objawy w zachowaniu.
- Jakie niby?
- Oj no, sam przecież widzisz, zamyka się w sobie, robi się z niego milczek.
- Przesadzasz. Dojrzewa, wyrasta z postawy gadatliwego malucha, zresztą dla faceta lepiej gdy milczy niż plecie trzy po trzy jak baba. Ups - roześmiał się i próbował przytulić żonę, jednak ona odsunęła się.
- Słonko, jesteś wspaniałą matką, ale czasami robisz z igły widły i... - tu uniósł głos uciszając rodzący się w Oldze protest - obiecuję, że zabiorę go w ten weekend na jakieś ekstra męskie rozrywki, niedostępne dla płci pięknej, oczywiście odpowiednie dla jego wieku - dodał pospiesznie. - Zadowolona?
- Tak, zadowolona - Olga wreszcie odwzajemniła uśmiech.
- A teraz chodź, proszę, do łóżka i udziel mi prywatnych korepetycji z...
- Robert! - krzyknęła z udawaną zgrozą.
- No chodź... - zamruczał znów - dzieciaki śpią, jutro mamy wolne.
- Kto ma ten ma. Ja nie mam wolnego od obowiązków domowych.
- Ciii... Pomogę ci... Zobaczysz, jeszcze nie pokazywałem ci jaki jestem świetny we froterowaniu podłogi.
Roześmiała się.
- Ech ty... nikt już dzisiaj nie froteruje podłóg.
- No przecież wiem. Chodź, jutro rozwiniemy temat froterowania, a dziś znajdziemy sobie inny, równie ekscytujący.
Przyciągnął ją za rękę do siebie i objął w pasie. Tym razem zgodziła się przytulić. Poczuła dotyk ust na swojej szyi. Przymknęła oczy i pozwoliła ponieść się fali przyjemności płynącej ze zmysłowego doznania. Jego usta dalej błądziły w poszukiwaniu czułych miejsc. Olga rozluźniła się czując upajające dreszcze podniecenia. Usta. I nagle, nie wiadomo skąd, przed oczami stanęły jej wargi Konstantego.

Przez następnych kilka dni Julia bacznie przyglądała się zachowaniu brata i jego przyjaciela. Niepokój nasilał się i postanowiła działać.
- Tymek?
- No?
- Tymek, no proszę, oderwij się na moment od tej gry!
- Zaraz, czekaj, tylko przejdę tę planszę...
- Dobra, ale tylko tą i przerwij.
Usiadła na podłodze obok brata i w skupieniu lustrowała jego pokój. Bałagan, typowy dla dziewięciolatka, nieposłane łóżko, porozrzucane ciuchy, na talerzu koło łóżka resztki kanapek z kolacji.
- Skończyłem. Czego chcesz?
- Słuchaj, Tymek, ja wiem, że tam w kuchni głupio napadłam na ciebie i że niepotrzebnie nakablowałam mamie.
- Nooo.
- Sorki brat.
- Dobra, nie gniewam się. Coś chcesz ode mnie?
- Tak. Powiedz mi o co chodzi z tym błotem?
Rzucił jej podejrzliwe spojrzenie i spuścił głowę. Ostatnio mało ze sobą rozmawiali, nie licząc kłótni i sprzeczek. Jednak musiał przyznać, że gdy działo się coś złego i prosił o pomoc, nie odmawiała jej. W pamięci wyłonił się obraz Julki stojącej koło niego i głaszczącej go po policzku, gdy przez nieuwagę rozdeptał ulubioną figurkę Spidermana. Uniósł głowę, spojrzał na nią. Patrzyła na niego ciepło. Zatęsknił do tego, aby przytulić się.
Dawno już nie pozwolił mamie wziąć się w ramiona, uważając to za wstydliwe i niegodne poważnego chłopaka. Teraz nabrał niepohamowanej ochoty, aby wtulić się w szyję mamusi i wdychać jej zapach. Siostra trąciła go lekko ręką przywołując do rzeczywistości.
- Nie wiem Ju.
Nazwał ją skrótem imienia, którego dawno nie używał.
- Nie wiem, serio... Siedzimy tam całkiem bez sensu. Czasem wkurzam się, a coraz częściej, jest mi to obojętne. Wydaje mi się, że czekam na Konstantego, a czasem na... Nie, to idiotyczne.
- Co? No co? Powiedz.
- Nic.
- Tymek, plis, powiedz, to ważne.
- Dlaczego? - zaniepokoił się.
- Nie wiem, ale czuję, że to musi być bardzo ważne. Powiedz proszę.
- Czekam aż Tamten przyjdzie.
- Jaki tamten? Boże Tymek! Jaki tamten?
- Nie wiem Ju, nie wiem - ostatnie słowa zabrzmiały jak skamlanie przestraszonego szczeniaka.
Julka przez chwilę milczała, a gdy się odezwała ton jej głosu brzmiał twardo.
- Co wiesz o Konstantym?
- No, że... że lubi do mnie przychodzić, że jest całkiem do kitu w "Killzone", że tak jak ja nie lubi szkoły, że...
- Tymek! Do cholery! Konkrety! Gdzie mieszka, jak się nazywa, do jakiej klasy chodzi?
- Nie przeklinaj! I nie krzycz! Nie zrobiłem nic złego.
- Tak, przepraszam. Powiedz proszę, spokojnie, co o nim wiesz.
Chłopiec zamyślił się i przez chwilę milczał.
- Nic o nim nie wiem Ju - wyszeptał przestraszony - nigdy nie byłem u niego w domu.
- A telefon? Masz numer do niego? Musicie się jakoś kontaktować po lekcjach?
- Nie... On zawsze przychodzi, gdy tego chcę.

Znów ten pokój. Teraz jednak ściany budzą we mnie odrazę, wydają się być oślizgłe, obrzmiałe jak..., pokryte warstwą mokrego błota. Chcę stąd wyjść! Natychmiast! Teraz! Nie widzę tu drzwi. Każda ze ścian taka sama, szara i obleśna. Gdzie drzwi?! Okno... Można przecież przez nie uciec. Chcę podejść do niego, ale coś zagradza mi drogę Trudno określić kształt. Macam ręką. Chropowate i zimne. Odrywam ręce i szurając nogami wymijam to coś, kierując się w stronę okna. Czarna tafla szyby. Co jest za nią? Wysilam wzrok, niczego nie dostrzegam, żadnych zarysów, tylko czarna tafla szyby. Gdzie klamka? O tam wysoko, nade mną. Szarpię za nią. Szybko, szybko! Mój wzrok przyciąga błysk za oknem. Co to? Nieważne, muszę wydostać się stąd. Kto mi powie jak otworzyć to cholerne okno? Nie! - coś krzyczy we mnie rozpaczliwie - Nie otwieraj tego, to zabija!

- To tu.
- Tu? Tutaj masz te dziwne wizje?
- Nie, nie wizje raczej kompletny odjazd.
- Nieźle... ładny zakątek, błoto, chwasty i kamienie.
- Wiki, jak chcesz robić sobie jaja, to chodźmy stąd, nie mam ochoty na wysłuchiwanie twoich złośliwości.
- Dobra, dobra, wyluzuj... Tak tylko mówię, sama popatrz, nic strasznego tu nie ma.
- Ja widzę inaczej i nawet teraz ciarki mnie przechodzą.
- No dobra. Jak to mówiłaś? Usiadłaś na tym kamieniu i zaczęłaś mieszać patykiem w błocie, tak?
- Tak.
- To ten?
- Tak... ten, ale dobrze pamiętam, że go wyrzuciłam w tamte krzaki...
- No to ktoś musiał przynieść go z powrotem. Może ten pokręcony Kostek? Zobaczmy...
- Wiki, lepiej nie. Nie rób tego!
- No co ty? Przestań! Zachowujesz się jak wariatka. Co niby może się wydarzyć?
Usiadła na kamieniu i zagłębiła kijek w błotnistą maź. Julia obserwowała ją w napięciu, przyjaciółka spokojnie grzebała patykiem, a na jej twarzy nie było widać nic dziwnego.
- No, powiem ci, kompletny odjazd - zakpiła - może będziemy częściej się w to bawić?
Julia nie odpowiedziała wpatrzona hipnotycznie w błotniste miejsce.
- Jula? Ej! Julka! Nie wygłupiaj się... Julka, obudź się!
Wiktoria poderwała się odrzucając patyk, podbiegła do przyjaciółki i potrząsnęła za ramię.
- Julia? Julia, co się dzieje?
Dziewczyną wstrząsały silne dreszcze.
- Julka! - wrzasnęła Wiki z całej mocy w płucach.
Ta jakby wybudzała się z głębokiego transu. Wiktoria chwyciła ją za rękę.
- Chodźmy stąd! Szybko!
Julka wciąż oszołomiona posłusznie podążyła za nią. Na piętrze w pokoju, Wiki odezwała się.
- Jak się czujesz?
- Nie wiem. Chyba dobrze. Pić mi się chce..
- Tam stoi jakaś butelka z napojem.
Julka łapczywie wypiła duszkiem zawartość. Dopiero wtedy usiadła, spojrzała na przyjaciółkę i cicho powiedziała.
- Chyba widziałam Tamtego.
- Tego, o którym mówił Tymek?
- Tak... Tamtego.
- I jaki on jest? Kto to jest? Mówił coś?
- Wiesz, ciężko opisać... jak człowiek, brzydki, ale człowiek. Duży nos, włosy zaczesane do tyłu, raczej ciemne, chudy taki na twarzy, nie miał wąsów, ani brody, oczy dziwne, choć straszne, to takie jakby... proszące. I te usta, widziałam takie u kogoś...
Zamyśliła się.
- Kim on może być?
- Wampir? - podsunęła Wiki.
- Raczej nie... może raczej upiór lub demon, a może człowiek?
- Mówił coś?
- Nie, no co ty? To w ogóle jakieś takie niewyraźne było i trwało tylko chwilę. Sama nie wiem, co o tym myśleć.
- Wiem kto może wiedzieć!
Spojrzały na siebie i jednocześnie wypowiedziały: Kostek.
- Tylko jak zmusić smarkacza do mówienia?
- Hmmm... Warto dowiedzieć się gdzie mieszka. I to będzie twoja misja, Wiki. Ja tymczasem poszperam w necie i na strychu.

Pomieszczenie było nieprzyjemne pomimo ciepłego, złotawego światła wpadającego przez małe okienko ze szczytu budynku. Julia kichnęła donośnie. Kurz zalegał warstwami na przedmiotach, drewnianej konstrukcji dachu i podłodze. Gromadzone tu przedmioty były wyrzutem sumienia mieszkańców, stare, zużyte, jednak pozostawione w razie gdyby miały się jeszcze przydać. Rowery, krzesła, stołki, książki, słoiki stały wymieszane w przedziwne, poszarzałe kompozycje.
- O rany - westchnęła dziewczynka - jak w tym bałaganie cokolwiek znaleźć?
- Wow - zawtórował jej chłopiec - ale odjazd...
- No nic Tymek, idź tam i szukaj czegoś ciekawego. Przekop tamtą stertę i krzycz jak coś cię zainteresuje.

Wiktoria podeszła do sprawy rzeczowo, czarna bluza z kapturem, ciemne okulary i ruda peruka jej mamy. Zwolniła się wcześniej z lekcji pod pretekstem umówionej wizyty u dentysty, przebrała w toalecie i stanęła ukryta za drzewem, obserwując wyjście ze szkoły. Nie było łatwo, bo dzieciaki wychodziły grupami. Jednak Konstanty nie mając przyjaciół i kolegów wyszedł samotnie i jako jeden z ostatnich.
Wiktoria poczuła, że zaczyna krążyć w jej żyłach adrenalina. Napisała krótkiego smsa do Julii: "obiekt namierzony, podążam za nim".

Odebrała na telefonie wiadomość od przyjaciółki. Uśmiechnęła się, wyobrażając sobie zaangażowanie Wiki i kichnęła znów głośno.
- Na zdrowie - odezwał się z kąta strychu Tymek.
- Masz coś?
- No nie wiem... Pełno tu różnych śmieci. Ju? A stare gazety liczą się?
- No jasne! Dawaj!

- Dzień dobry.
- Dzień dobry Kostek, ale nie mam pojęcia, gdzie jest Tymek.
- To nic, ja przyszedłem do pani.
- Do mnie? - Olga stała w drzwiach jak oniemiała.
- Tak. Czy mogę wejść?
- Tak, jasne - przepuściła go, wskazując zapraszająco ręką w stronę kuchni.
- Jednak przyznam, że nie rozumiem... - mówiła podążając za nim.
W kuchni pachniało gotującym się obiadem. Kostek przystanął pod oknem wychodzącym na ogród, rzucił w tamtą stronę długie spojrzenie i odwrócił się.
- Miewa pani dziwne sny?

- A niech to! Szok! - wyjęła telefon z kieszeni i wprawnymi ruchami napisała wiadomość do przyjaciółki: "Alarm! Obiekt w twoim domu".
Zdjęła rudą perukę i otarła pot z czoła.
- Do diabła z pracą detektywa w takim upale.

- Słucham? Nie rozumiem... - ze zdziwienia oczy Olgi robiły się coraz większe.
- Zna pani historię tego domu? - przerwał jej bezceremonialnie.
- Tak... nie... nie wiem. Agent nieruchomości nic mi nie mówił, a właścicielka tylko wspomniała przy sprzedaży, że dom odziedziczyła w spadku po jakimś wujku, czy stryjku i nigdy tu nie mieszkała. Dom wyremontowała i wystawiła na sprzedaż. Nie rozumiem dlaczego ci to mówię i dlaczego tak na mnie patrzysz?
Kostek rzeczywiście spoglądał na nią w niezwykły sposób, raczej tak jak patrzy dorosły mężczyzna na kobietę, o którą się martwi.
- No! Mów! Co z tym domem? - uniosła głos.
- Ja? To pani powinna wiedzieć, gdzie wprowadziła swoją rodzinę.
- Ja wiem - odezwał się głos z tyłu.
Spojrzeli w tamtą stronę. W drzwiach stała Julia, a tuż za nią schowany Tymoteusz.
- Co wiesz? - Kostek uśmiechnął się drwiąco.
- Chyba wiem kim jest Tamten.
- Jaki Tamten? - zdziwiła się mama.
- Po kolei mamuś - odwróciła się w stronę chłopca. - Kostek?
Nie odpowiedział, tylko mama ponowiła pytanie.
- Kim jest Tamten?
- To właściciel tego domu sprzed lat. Umarł w niewyjaśnionych okolicznościach i znaleziono go w ogrodzie. Nie przeczytałam w którym dokładnie miejscu, ale myślę, że tam koło kamieni...
- Co? Co ty mówisz Julia? - Mama aż zapiszczała z przerażenia - Nic nie wiem o niewyjaśnionej śmierci w tym domu.
- W każdym ze starych domów mieszka czyjaś śmierć i czyjeś życie - odezwał się Kostek. - Domy są jak akumulatory, pobierają od ludzi energię, trzymają ją w sobie, wypuszczając od czasu do czasu, gdy uznają, że przyszła pora na to, aby potem znów się załadować.
- Dziecko! Co ty wygadujesz? - oburzyła się Olga - I co, do licha, łączy cię z naszym domem?
- Dalej - poparła ją Julia - wytłumacz, czego, do cholery, od nas chcesz?
- Julia...
- Oj mamo, nie pora na pouczanie.
- Masz rację - Olga odwróciła się do Kostka - Czego, do cholery, chcesz od mojego syna i od nas wszystkich?
- Ja? Niczego od was nie chcę. To raczej Tamten chce.
- Jaki znów Tamten? Oszaleję zaraz! - Olga balansowała na granicy histerii.
- Mamo, uspokój się - Julia podbiegła i objęła ją.
- Kim jesteś?
- Przecież pani wie, kolegą pani syna.
- Nie Kostek, pytam jaką rolę pełnisz w całej tej historii.
- Lubię ten dom, to miejsce i Tymka...
- Wiesz dużo więcej niż mówisz, ale ja już nie wiem, czy mam ochotę słuchać tych bzdur. Nie, nie teraz. Powinnam porozmawiać z mężem. Idź Kostek do domu. Idź, proszę. Muszę się zastanowić, czy chcę, aby mój syn nadal kolegował się z tobą. Muszę nad wieloma sprawami się zastanowić.
- Dobrze proszę pani - te grzeczne słowa wydały jej się drwiące i prowokujące.
Konstanty odwrócił się i powolnym krokiem skierował się w stronę wyjścia.
- A - powiedział jakby do siebie, jednak na tyle głośno, aby go usłyszeli - jeśli nie pani, to które z was miewa dziwne sny o opuszczonym pokoju i tajemnicą za oknem? Kto jest naznaczony?
Wyszedł nie czekając na odpowiedź. Stali w kuchni patrząc na siebie, żadne nie odezwało się, aż ciszę przerwało popiskiwanie obudzonego dziecka.
- Patryk! - Olga rzuciła się w stronę sypialni, gdzie spało maleństwo.
Julia została sama z Tymkiem, z kieszeni dziewczynki wypłynął dźwięk smsa, wyjęła telefon i spojrzała na ekran: "podejmuję trop".