Crisstimm

 
ملحق شده: 2007-12-14
The more I learn about people the more I like my dachshunds
امتیاز49بقیه
مرحله بعد: 
Points needed: 151

Księżna - część 3

W ten jesienny dzień, dojrzały jak owoc winorośli, ciężki, soczysty, o pełnej barwie, obiecujący cudowny, głęboki smak, wybrałyśmy się z Krisztiną i Amalią na spacer. Oddaliłyśmy się znacznie od zamku i wkroczyłyśmy w gęsty las, pełen bukowych i grabowych drzew. Taka roślinność stanowiła rzadkość w tych stronach, gdzie przeważają łąki na zboczach górskich i lasy jodłowo-świerkowe. Buki, o strzelistych, srebrzystych pniach wznoszących się wysoko i żółtych, przebarwionych gdzieniegdzie czerwienią liściach, tworzących ciężki baldachim nad naszymi głowami i graby, z jasną powłoką pni i liśćmi w kolorze jaskrów wprawiały nas w stan zachwytu i uniesienia. Pod nogami szeleściło, chrzęściło i skrzypiało. Urzeczone widokiem bogactwa jesieni, chłodnym, rześkim powietrzem i odurzone zapachem unoszącym się z ziemi odnajdywałyśmy w sobie dziecięcą radość. Biegałyśmy wśród drzew, pokrzykując na siebie, pohukując, śmiejąc się głośno. Suknie zahaczały o gałęzie, a włosy rozwiewały się w dzikim pędzie, jednak żadna z nas nie przejmowała się wyglądem.

Zdyszana i podniecona rzuciłam się na stertę liści oświetloną promieniami słonecznymi przebijającymi się przez gałęzie. Obok mnie przysiadła, z równym mojemu, rozmachem, Krisztina. Amalia przykucnęła przy nas, wciąż nie mogąc złapać oddechu po szaleńczej gonitwie. Krisztina chichotała, próbując coś opowiedzieć. Nie rozumiałam połowy z jej słów ale też wcale nie chciałam wiedzieć o czym mówi. Wystarczył mi tembr jej głosu - wesoły, radosny. Czułam się szczęśliwa, młoda, spełniona. Pod językiem miałam rozkosz i smak życia. W głowie tętniło, a przyjemnie rozgrzane ciało wprawiało zmysły w uniesienie. Przeturlałam się po lekko nadgniłych liściach. Moje towarzyszki dołączyły do mnie. Tarzałyśmy się jak w amoku, śmiejąc się tak głośno, że słychać nas chyba było i na zamku.

Pierwsza opanowała się Amalia. Wstała, otrzepała suknię z liści i gałązek, a włosy przeczesała dłońmi i przygładziła. Popatrzyła na nas z góry.

- Gdybyście siebie widziały? Oj… albo gdyby tak zobaczyła was Księżna.

To nas przywołało do porządku. Również podniosłyśmy się z ziemi, zaczęłyśmy strząsać z siebie liście i gałęzie i porządkować odzienie.

- Zgubiłam moją relikwię - wykrzyknęła z przestrachem Amalia, macając przód sukni.

Rzeczywiście na jej szyi nie było talizmanu z ukrytymi włosami świętego Władysława.

Lubiła się z nim obnosić i przechwalać, choć my skrycie powątpiewałyśmy w jego autentyczność.

Amalia rzuciła się na kolana, na stertę, energicznie rozgarniając ją w poszukiwaniach relikwii. Dołączyłyśmy, ze skupieniem przetrząsając liście.

- Znajdzie się – pocieszałam przyjaciółkę.

 Wrzask Krisztiny sprawił, że poderwałam się na nogi.

Odwróciłam się w jej stronę.

- Boże słodki! A cóż to?

W ręku trzymała kawałek poszarpanego, przybrudzonego białego materiału. Prosty, lniany czepek, obszyty bawełnianą tasiemką. Przecież to nic strasznego…

Nie każda panna nosiła nakrycie głowy, a właściwie jedynie nieliczne z dziewcząt skromnie skrywały włosy pod czepkiem. Tak robiła Eva.

Dlaczego ona przyszła mi na myśl? Nie sposób poznać, że należał do niej. Jednak patrząc na znalezisko nabierałam przedziwnego przekonania, że to musi być czepek Evy.

Krisztina zdawała się podzielać mój niepokój, odrzuciła nakrycie jakby było najbardziej plugawą rzeczą na świecie. Rękę mocno wycierała o suknię.

Klęczałam na liściach skamieniała i tylko Amalia ledwo rzuciła okiem, dalej szukając swojej zguby i przekopując stertę.

- Chodźmy stąd natychmiast – zaproponowałam wyciągając rękę do Krisztiny, by pomóc jej wstać. Skinęła głową na znak, że się zgadza.

- Nie! - wykrzyknęła Amalia - moja relikwia. Nie odejdę, dopóki jej nie znajdę. Mój święty Władysław…

Miałam ochotę uciec biegiem z tego miejsca, przestało być radosne i fascynujące, a stało się naznaczone tajemniczym piętnem. Jednak lojalność wobec przyjaciółki zatrzymała mnie. Ze strachem dalej rozgarniałam liście nogą, bojąc się tego, co jeszcze możemy wśród nich znaleźć.

 

- Jest! - radosny okrzyk Amalii przyniósł ulgę nam wszystkim.

Oddalałyśmy się pospiesznie w milczeniu, nastrój radości uleciał, tylko Amalia leciutko uśmiechała się do siebie. Nie rozumiała powagi płóciennego znaleziska.

 

Od tamtego wydarzenia minęło kilka dni. Omijałyśmy temat wycieczki, nie wspominając jej nawet w naszych wieczornych pogwarkach.

Tłumaczyłam sobie w myślach, że znalezisko nie było przecież niczym zatrważającym. Być może któraś z dziewcząt zdjęła czepek z głowy, niosła go w ręku i zgubiła podczas spaceru. Być może porwał go pies i przywlókł w leśne ostępy. Może być jeszcze wiele tłumaczeń... Jednak mnie nie opuszczała myśl, że należał on do Evy i znalazł się tam w całkiem innych okolicznościach. Gryzłam się tymi myślami, katowałam nimi przed snem, a czasem i w ciągu dnia ale nie podzieliłam się nimi nawet z Krisztiną, choć ona zdawała się podobnie odczuwać. Niepokój wżarł się w mą duszę i odsunął dotkliwą tęsknotę za Elżbietą.

Ta ostatnimi czasy znów oddaliła się ode mnie i z niepokojem zauważyłam, że łaskawym wzrokiem patrzy na młodziutką dziewczynę o przepięknych blond włosach i słodkiej twarzyczce. Przybyła ona niedawno to Czachtic. Nie znałam jej wieku, ani imienia, jednak jej uroda przyciągała i mój wzrok, jak wielu innych mieszkańców zamku. Panna nie mogła mieć więcej niż piętnaście wiosen.  Księżna zwróciła na nią uwagę i widziałam, że często przywołuje, by jej towarzyszyła i z ochotą korzysta z jej usług. Bolało mnie to, a zazdrość nie dawała spokojnie zasnąć. Leżałam w ciemnościach wyobrażając sobie sceny z udziałem dwóch pięknych kobiet. Łzy zbierały się pod powiekami, wypływając cienkimi strużkami choć starałam się ze wszelkich sił je powstrzymywać. 

Czy tamta równie chętnie jak ja odwzajemnia pieszczoty? Czy z podobną żarliwością całuje cudne piersi Księżnej? Czy przytula ją gdy drży w nocy przez sen? Czy słucha z taką, jak ja, uwagą jej opowieści? 

Nie znalazłam odpowiedzi na żadne z tych pytań, był tylko żal, tęsknota, pustka, a do tego pojawił się strach.

Gdy jednego wieczoru weszła do naszego pokoju Dorota z przykazaniem od Księżnej, abym przybyła na jej wezwanie, z radości upuściłam naczynie z wodą. Służąca popatrzyła na mnie z politowaniem lecz ani słowem nie skomentowała mojej niezgrabności i cierpliwie czekała, aż sprzątnę. Ścierając z podłogi wodę czułam jak wraca entuzjazm, czułam, że pięknieję, jaśnieję, a znalezisko z lasu nie ma znaczenia.

Dorota przykazała iść za nią, gdyż Księżna przebywała w innej części zamku niż zwykłam ją widywać. Szłyśmy dość długo, mało znanymi mi korytarzami, przeszłyśmy w miejsca, których wcale nie znałam, zeszłyśmy w podziemia i wreszcie dotarłyśmy pod drzwi, gdzie czekał na nas karzeł Fritzko wraz z płowowłosą pięknością. Ta stała z uniesioną głową, szczebiocąc dźwięcznym głosikiem do towarzyszącego jej pokracznego mężczyzny, rozglądając się przy tym z nieukrywaną ciekawością. Przystanęłam zaskoczona ich obecnością, czując jak ulatuje radość ze spotkania z Elżbietą. Służąca zapukała do drzwi, uchyliła je, wpuściła mnie i blondynkę zamykając za nami, a sama wraz z karłem pozostając na korytarzu.

Komnata była ciemna i surowa w wystroju. Stało w niej mało sprzętów, królował wielki kominek z ogromnym paleniskiem, a po przeciwnej stronie wzrok przyciągały ciężkie, ozdobne drzwi do innej sali. Księżna nie była sama, towarzyszyła jej starsza kobieta, którą już kiedyś widziałam, wtedy, w tamten letni dzień, gdy wysiadały z powozu. Wiedziałam, że to daleka krewna pani na Czachticach i słyszałam, że nie cieszy się dobrą sławą. Krążyły opowieści o jej rozwiązłości, pijaństwie oraz o paraniu się czarną magią.

Siedziały teraz obie przy wielkim kominku, chłonąc płynące z niego ciepło i blask. Przed nimi stał niewysoki stoliczek, a na nim kilka butelek wina w różnych odcieniach koloru szkarłatu. Starsza miała zaczerwienione policzki i szkliste oczy, a Księżna jedynie lekko zaróżowioną twarz. Obie wypoczywały w pozach świadczących o lekkiej i intymnej atmosferze, Elżbieta miała nawet uniesioną suknię i odsłaniania kształtne łydki. Ukłoniłyśmy się, spuściłam wzrok. Nie podobał mi się widok ukochanej. Wyraźnie widać po niej było wpływ trunku, a w oczach błyszczały złowrogo dziwne błyski. Uśmiechała się unosząc górną wargę i odsłaniając zęby. Przypominała wilczycę. Piękna, okrutna, dzika, godna pożądania a zarazem odpychająca.

- Zbliżcie się - rozkazała mi i blondwłosej dziewczynie.

- Moje dwa największe klejnociki - zwróciła się do swojej towarzyszki, a w jej głosie można było wyczuć drwinę i groźbę.

Tamta wstała, zatoczyła się lekko, roześmiała, jakby był to żart i podeszła do nas.

- Klejnociki...

Obmacywała nas wzrokiem. Miałam ochotę pchnąć ją i uciec, jednak stałam jak wrośnięta, jedynie zagryzając wargę. Kobieta zainteresowała się blondynką. Zaczęła głaskać tamtą po włosach i policzkach. Elżbieta również podniosła się z fotela i podeszła do nas. Poczułam ciepło bijące od niej, zapach wina i perfum. Stała długą chwilę wpatrując się we mnie.

- Ilono - szepnęła - moja słodka Ilono... Wciąż mnie miłujesz?

Nie mogłam odpowiedzieć, słowa nie przechodziły mi przez ściśnięte gardło, a łzy stanęły w oczach, skinęłam potakująco głową.

- Skoro miłujesz, to będziesz umiała zrozumieć.

Sytuacja wydawała się nie tylko dziwna i zatrważająca, ale wręcz fizycznie czułam zbliżające się niebezpieczeństwo. A z drugiej strony odbierałam coś, jakby czułość, napływającą do mnie ze strony Elżbiety.

Starucha nadal pieściła wylęknioną już mocno blondwłosą dziewczynę, głaszcząc jej twarz, ramiona i szyję.

Patrząc na to zbierało mi się na wymioty. Czy ja z moją ukochaną wyglądamy równie obrzydliwie dotykając się? Dziewczę, które przed chwilą promiennie się uśmiechało, teraz wykrzywiało wargi w podkówkę i patrzyło okrągłymi ze strachu oczyma na nas wszystkie, jakby doszukując się odpowiedzi.

Chciała coś powiedzieć i odwróciła się w stronę Księżnej, ta jednak uprzedziła ją i krzyknęła donośnie.

-Dooooomnieeeee!

Do sali wbiegli Dorota i karzeł Fritzko.

- Ta! – szybkim ruchem wskazała na blondynkę Elżbieta i odwróciła się do mnie. - Milcz i bądź ze mną, albo spotka cię to samo.

Służący dopadli do dziewczyny, wykręcając jej ręce do tyłu i z wielką wprawą kneblując usta kawałkiem szmaty. Starucha nie przestawała dotykać blondynki, podszczypując ją, to w ramię, to w pierś, to w brzuch. Dorota i Fritzko trzymali ofiarę tak, iż ta nie miała możliwości w jakikolwiek sposób się bronić.

Chciałam krzyczeć, ale Elżbieta zakryła mi ręką usta i wysyczała wprost do ucha

- Milcz!  Milcz Ilono bo inaczej cię zabiję.

Podstarzała, pijana krewna Księżnej zaniosła się histerycznym śmiechem powtarzając:

- Klejnociki, klejnociki...

Dziewczyna, próbując się uwolnić, szarpała się i usiłowała kopnąć ciemiężycieli, ale nie miała najmniejszych szans w tej nierównej walce.

Służący popychając ją, skierowali się w stronę tajemniczych drzwi. Otworzyli je i wepchnąwszy młódkę, zniknęli w sąsiedniej komnacie.

Starucha spojrzała pytającą na Księżnę. Ta skinęła przyzwalająco głową i wtedy tamta chichocząc, również weszła do tajemniczego pomieszczenia.

Elżbieta odwróciła się do mnie i objęła mą twarz dłońmi.

- Pocałuj mnie – zażądała.

Spełniłam jej polecenie, choć moje wargi wydały mi się z drewna. Nic nie czułam, prócz strachu.

Księżna pociągnęła mnie za sobą i weszłyśmy do zagadkowego pokoju, za ciężkimi, ozdobnymi drzwiami. Teraz dopiero zauważyłam, że wyrzeźbiona na nich była ohydnie śmiejąca się twarz diabła.

Przedsionek piekła.

Jedynym normalnym sprzętem zdawał się być stół stojący pod jedną ze ścian. Leżały na nim różnego rodzaju szczypce, obcęgi, szpikulce, nożyce, brzytwy i wiele innych metalowych przedmiotów, których przeznaczenia nie śmiałabym się nigdy się domyślać.

Na środku pomieszczenia królowała ogromna kadź, a po kątach zauważyłam zarysy mebli, których przeznaczenia nie mogłam odgadnąć.

Pokój tonął w półmroku i obrzydliwym zapachu rozkładu. Od tego przenikliwego fetoru zbierało się na wymioty. 

Elżbieta przysunęła się do mnie.

- Ilono, jeśli kiedykolwiek zdradzisz choćby jednym słówkiem o tym, co tu zobaczysz, zabiję cię, przysięgam. Kocham cię, ale zabiję, bez mrugnięcia powieką.

Służący rozcinali nożycami ubranie na dziewczynie, miało to ułatwić obnażenie jej. Dziewczę wiło się, rozpaczliwie usiłując wydrzeć się z ich rąk. Choć zakneblowane szmatą usta tłumiły błagalne krzyki, można było usłyszeć spazmatyczne szlochanie i jęki rozpaczy. Powieki płowowłosej to zaciskały się kurczowo, to otwierały do granic ludzkich możliwości, odsłaniając przepełnione strachem błękitne oczy.

Pierwszy raz widziałam, aby łzy nie spływały, a wydobywały się niczym woda z fontanny.

Dziewczyna spojrzenie utkwiła w Elżbiecie, szukając w niej ratunku, lub choćby odrobiny litości. Kochałam cię, zdawało się krzyczeć.

Księżna odsunęła mnie i podeszła do służących zajętych obnażaniem ofiary.

Blondynka była już naga, ręce miała wykręcone do tyłu i związane, włosy zmierzwione, twarz mokrą i wykrzywioną, a młode, sterczące piersi podskakiwały w rozpaczliwym tańcu, gdy wciąż uparcie próbowała się uwolnić z rozpaczliwej sytuacji.

Elżbieta pogładziła je przeciągając dłonią,  ze straszliwą lubością po maleńkich, jasnych, dziewczęcych sutkach. Uśmiechała się odsłaniając zęby.

Chciałam krzyczeć lecz głos uwiązł mi w gardle. Kto wie, czy nie uratowało mi to życia. Stałam więc tuż obok w niemym krzyku próbując pokonać swą niemoc. Błękitne oczy spojrzały na mnie z błaganiem i prośbą o ratunek. Czepiały się mnie, czując że jestem jedyną osobą w tym pokoju, która okazuje jej współczucie. A ja stałam niczym posąg, współczucie mogąc okazać jedynie wypływającymi spod powiek strużkami. Przymknęłam je, nie mogąc dłużej znieść żebrzącego o litość spojrzenia.

Księżna dała znak i karzeł z pomocą Doroty przeciągnął ofiarę w stronę kadzi. Z ogromną siłą razem unieśli ją i wsadzili do środka balii. Daremny opór dziewczyny, mężczyzna choć niewielkiego wzrostu dysponował ogromną siłą, a pomagająca mu służąca Dorota wyróżniała się wśród kobiet wzrostem, tuszą i odpowiednią do tego krzepą. Mogli więc zrobić z nią wszystko co chcieli, lub raczej co chciała ich chlebodawczyni.

Stara krewna Księżnej to chichotała, to zanosiła się obłąkańczym śmiechem, trzymając w ręku kielich z winem i popijając co rusz z niego z ochotą.

- Klejnocik, klejnocik – pośpiewywała – chi chi chi… Klejnocik.

Zatoczyła się i upuściła kielich. Rozbiła go. To ją jeszcze bardziej rozbawiało. Odwróciła się w kierunku Elżbiety.

- Widzisz to – wskazała na nagą dziewczynę w kadzi – klejnocik choć wyłuskany z oprawy wciąż lśni i przywabia. Chi chi chi…

Uznałam, że musi być obłąkana. Musi… bo jakże inaczej?

Elżbieta nawet nie spojrzała na staruchę, skinęła ręką w stronę Fritzla, a ten puścił na moment dziewczynę, pozostawiając ją w objęciach Doroty. Podbiegł w śmieszno-strasznych podskokach do stołu i przyniósł wielki nóż. Pokazał go Księżnej, uniósł brwi w niemym zapytaniu, ta skinęła głową i uśmiechnęła się. Spokojnie podeszła do niego, odebrała narzędzie i delikatnie przeciągając palcem po ostrzu, oceniła ostrość.

Odwróciła się w stronę dziewczyny, wciąż z uśmiechem przyklejonym do warg. Płynnym ruchem skinęła pustą dłonią w kierunku Doroty, a ta, wiedząc o co chodzi, unieruchomiła ofiarę, mocno wykręcając jej ramiona do tyłu. Karzeł podbiegł do nich i ucapił blondynkę od tyłu za włosy, pociągnął mocno w dół,   ta uniosła wysoko podbródek.

Już nie krzyczała, ani nie jęczała. Łzy spływały po jej policzkach, ustach, brodzie.

- Wybacz kochana- powiedziała Elżbieta i szybkim ruch poderżnęła gardło ofiary.

- Wybacz Kochana– powtórzyła i odwróciła się w moją stronę.

Teraz mnie zabije, przemknęło mi przez myśl. Trudno… niech zabije, niech się to skończy.

Jednak ona znów obróciła się w kierunku blondwłosej.

Wszystko to działo się tak szybko niczym jedno mrugnięcie powiekami.

Na szyi ofiary początkowo jedynie pokazała się cienka, czerwona linia. Chwilę później buchnęła z niej krew, zalewając czerwoną falą dziewczęce piersi i wciąż wykręcające ramiona dłonie Doroty. Z gardła wydobywał się jakby syk i bulgot, a dziewczę wręcz nieludzko zacharczało. 

Nie wytrzymałam, zaczęłam krzyczeć. Wreszcie mogłam wydobyć głos. Mój wrzask wypełnił mnie całą, rozlał się we mnie falą niczym tamta krew, rozniósł się po pomieszczeniu i zmieszał z obłąkańczym chichotem starej krewnej.

Znów zamknęłam oczy. Zacisnęłam powieki z nieludzką wręcz siłą.

Wiem, to sen. Straszny sen. Obudź się natychmiast Ilono! Obudź!
Umrę teraz.

Oczekiwałam i zarazem bałam się.

Uniosłam powieki, ale nic się nie zmieniło. 

Wciąż krzyczałam.

Dziewczyna w kadzi nadal stała wyprostowana, jakby nie wiedząc, że właśnie umiera, a Elżbieta odrzuciwszy nóż, zanurzyła z lubością dłonie w wypływającym z niej, szkarłatnym płynie. Suknię miała rozpiętą prawie do pasa i odsłonięty dekolt. Wcierała sobie szybkimi, energicznymi ruchami posokę w twarz, dłonie, ramiona, piersi. Rozsmarowywała ją, tworząc na ciele mozaikę z czerwonych smug i plam. Wyglądała jak najprawdziwsza strzyga.

Dziewczę zaczęło się osuwać, ale doświadczeni służący już widzieli co robić. Umiejętnie  przytrzymali upadające ciało ofiary, a moja umiłowana… przyssała się do jej szyi.

Ona piła! Moja Księżna piła krew! 

Widok ten sprawił, że zaniemówiłam. Wpatrywałam się w ukochaną, chłepcącą niczym wilczyca, w bezgranicznym zdumieniu, strachu i… podziwie? Zabrakło mi oddechu.

Skończyła i dała znak służącym, że jest nasycona. Ci widząc to przystąpili do dalszych działań. Kolana ofiary uginały się, a ona sama bezwładnie już wisiała w ich ramionach. Dorota przejęła cały ciężar ciała, a karzeł podniósł porzucony przez Elżbietę nóż i zaczął raz po raz zanurzać go w ciele ofiary. Wprawnymi ruchami nacinał jej ręce, piersi, brzuch, uda. Krew wypływała wieloma stróżkami wprost do kadzi. Twarz karła wyrażała obleśną ekstazę i zachwyt i miałam wrażenie, że gdyby mógł, też chłeptałby czerwoną posokę prosto z ran.

- Dopilnujcie, aby jak najwięcej... - rozkazała Księżna i odwróciła się, porządkując przemoczoną krwią suknię. Podeszła do mnie i stanowczo ująwszy moją dłoń, pociągnęła w kierunku drugiej komnaty.

Czułam lepkość na jej ręce, widziałam czerwień na włosach i ciele, jednak potulnie dałam się prowadzić. Znów zbierało mi się na wymioty. Od krzyku bolało gardło, a na sercu czułam prawdziwy kamień, jednak gdy wyszłyśmy z tego nie przedsionka, a raczej czeluści piekielnych, poczułam coś jakby delikatną radość. Elżbieta zamknęła za nami drzwi i odwróciła się mnie. Była ohydna w tych, pokrywających ją makabrycznych, krwistych smugach. Była niczym demon.

Z zakrzepłą na ustach krwią dziewczyny, zbliżyła twarz do mojej i pocałowała. Najpierw łagodnie i miękko, a potem z żarliwością. Strach pokonał obrzydzenie, nie byłam w stanie jej odepchnąć, ani odmówić pocałunku. Pozorowałam namiętność i przygryzłam lekko jej zakrwawioną wargę. Przedziwny smak... Księżna przytuliła mnie mocno, pieszcząc pośladki, a ja po chwili, ku swojemu zdziwieniu i obrzydzeniu, całowałam ją już bez udawania. 

Chyba ją zadowoliłam, po czule pogłaskała mnie po włosach i leciutko odsunęła.

- Pamiętaj Ilono, tylko będąc mi wierną i oddaną, jesteś w pełni bezpieczna.

Skinęłam potakująco głową.

 - A teraz siedź tu i czekaj na mnie i pod żadnym pozorem nie zaglądaj obok.

Wyszła.

Nie wiem jak długo siedziałam przy dogasającym kominku, starając się nie słyszeć dźwięków dobiegających z drugiej komnaty. Lecz chichot obłąkanej staruchy wżarł się w każdą część mego ciała i wiedziałam, że słyszeć go będę do końca życia. Chciałam zapłakać ale nie mogłam. Nie czułam zimna choć ogień zupełnie przygasł a po komnacie rozlał się przenikliwy chłód. Czas mijał, a mnie ogarniało otępienie i obojętność. Dzisiaj byłam świadkiem najbardziej plugawych rzeczy na świecie, zadawania ran niewinnej osobie, ohydnych tortur, morderstwa, picia krwi, piekielnych obrządków. Czułam, że ja też uczestniczyłam w tym, bo przecież nie powiedziałam "nie", nie rzuciłam się z pomocą, nie obroniłam, jedynie patrzyłam w przygasające, błękitne oczy... Nawet teraz nie wybiegłam stąd, by powiadomić świat o straszliwej zbrodni, tylko siedziałam potulnie, tak jak mi nakazano. 

Czy teraz jestem już zupełnie zła? Czy potępiona na wieki? Czy tam, w piekle będę mogła być przez wieczność wraz z ukochaną?

Wzrok mój zabłądził w kierunku majaczącego się w ciemności niskiego stoliczka, zastawionego butelkami. Wino... 

Napiję się. Wino powinno przynieść ciepło i ukojenie.

Podeszłam po cichu i przykucnęłam przy meblu. Sięgnęłam  po jedną z butelek. Przybliżyłam do oczu. Choć było już ciemno wydawało mi się, że płyn jest w kolorze jaskrawoczerwonym. Krew! Poczułam jak palce mi drętwieją i upuściłam naczynie. Huk rozbijanego szkła, choć z niewielkiej wysokości, rozniósł się po komnacie i wydawał się na tyle głośny, że można go było słyszeć w pomieszczeniu obok. Wstrzymałam oddech. 

Zaraz, za moment pewnie ktoś się pojawi. Księżna? Karzeł? A może służka? O słodki Boże, byle nie ta obłąkana starucha. 

Przestraszona przysiadłam na ziemi, choć czułam przez suknię, jak wbija mi się w udo kawałek szkła z rozbitej butelki. 

To nic... To nie ma znaczenia.

Ukryłam głowę w ramionach. Czekałam z biciem serca. Nikt nie nadchodził. Wokół mnie roznosił się winny odór. 

To jednak nie była krew...

Nikt wtedy nie przyszedł, nie słyszał dźwięku rozbijanego szkła. Przesiedziałam wiele godzin na zimnej posadzce,w skulonej pozie, w oparach kwaśnego smrodu wina i płakałam. Płakałam godzinami nad błękitnymi oczyma i nad moją sponiewieraną niewinnością.

Nawet nie wiem jak miała na imię mała blondynka.