Crisstimm

 
Nous a rejoint: 2007-12-14
The more I learn about people the more I like my dachshunds
Points49plus
Niveau suivant: 
Points nécessaires: 151

W ważnym momencie życia...

Dla tych co wciąż pamiętają Żabcię ... ;)

- Zenek - wyszeptałam do ucha męża głosem przesyconym ekstremalnym niepokojem, ale również odpowiednio kongruentnym do pory nocnej, bowiem nierzadko dysponowaliśmy dowodami na to, jak bogate audio-atrakcje zapewniają ściany w bloku jego mieszkańcom.
Błyskawiczne dostosowanie się do warunków, to wrodzone predyspozycje poparte latami praktyki, przemknęło mi przez myśl, niczym błyskawica, albo nawet niczym chiński pociąg CRH 380A.
- Zenuś! - Lekko potrząsnęłam ramieniem męża.
Nic. Mimo heroicznych prób stanowczego, choć niepozbawionego czułości, przeprowadzenia go ze stanu uśpienia w świat realnych doznań, mój mężczyzna kolejny raz wykazał się typową dla jego płci indyferencją i gruboskórnością. Spał w najlepsze. Mocnego snu nie zburzył nawet fakt, iż obok w toksycznym cierpieniu, pełnym kompulsywnych obaw, leży żona i przyszła matka jego dziecka. Krzyk protestu przeciwko tak drastycznemu dowodowi obojętności nabrzmiewał w moim gardle, dojrzewając, wzrastając i biorąc w posiadanie wrażliwe ego. Już tylko sekundy dzieliły mnie od ujawnienia całemu światu, a przynajmniej najbliższym sąsiadom, gorzkiej prawdy o krzywdzie i osamotnieniu, gdy uświadomiłam sobie, iż w moim stanie wszelkie takie akty rozpaczy, mogą zaszkodzić wzrastającej w łonie dziecinie. Opanowałam się tak gwałtownie, że moje nerwy zapiszczały niczym hamulce autka Zenusia, przed wymianą klocków.
Ciiii maleństwo, zamruczałam, nie wiem czy adresując to do siebie, czy do kruszynki.
Usiadłam na łóżku w pozie półlotosu, dłonie ułożyłam w vishnu mudra, wzięłam kilka głębszych oddechów. Po kilku minutach poczułam, jak błoga prana napływa ku mnie i osiada na napiętych synapsach. Znów się udało.
Wzięłam się w garść. Podjęłam ostatnią, desperacką próbę obudzenia męża, jednocześnie odkrywając, że prócz doskonale mi znanej samodyscypliny, coś nowego wzmacnia moje niewyczerpane pokłady opanowania. Zenuś zamruczał przez sen i głośno zachrapał. Odłożyłam, na chwilę, na bok wrodzoną subtelność i wrzasnęłam:
- Zenek!
Zareagował. Nareszcie. Święci pańscy, roli cierpliwości w małżeństwie nie sposób przecenić.
Usiadł i szybko mrugając powiekami próbował zdiagnozować sytuację.
- Żaba? Stało się coś?
W porywie serca chciałam rzucić się mu na szyję, by wypłakać przerażenie i jeszcze niedawno dokładnie tak zrobiłabym, ale teraz... teraz delektowałam świeżo poznanym doznaniem świadomości, iż jestem ważnym ogniwem w cudownym, pokoleniowym planie wszechświata. Przez moment poczułam jak zaczynają przepływać przeze mnie jaźnie niezłomnych, wielkich Polek: Jadwigi, Izabeli Czartoryskiej z Flemingów, Poli Negri, Barbary Zapolya, Marii Skłodowskiej-Curie i wielu innych. Ich przykład podziałał budująco.
Skoro one umiały ścierać w proch własne ułomności, to i ja się nie ugnę. Kto wie, być może następna generacja aktualizując ową listę wielkich rodaczek, ujmie również moją skromną osobę i czerpać będzie siłę i satysfakcję ze świadomości potencjału duchowego, jaki posiadałam.
Zenuś też chyba musiał zauważyć dokonujący się na jego oczach cud przemiany, bo oniemiał, rozdziawił usta i nie przestając mrugać powiekami wyjąkał:
- Żabcia? Nic ci nie jest? Co się dzieje?
- Dzieje się, Zenuś, dzieje, ale...
Nie wysłuchał mnie do końca, zerwał się i nerwowo zaczął przerzucać rzeczy na stoliku nocnym.
- Co robisz? - spytałam.
- Szukam telefonu, zadzwonię na pogotowie... albo nie, sam cię zawiozę, bo zanim oni się pojawią... Boli cię? Krwawisz? Trzymaj się maleńka. Już, już... jeszcze chwila. Gdzieś tu był... O, cholera!
Przyznam, że niezwykłe ciepło rozlewało mi się wkoło serca, gdy tak patrzyłam na tę jego szarpaninę.
- Zenuś...
- Już, Żabeńko, już, już... Mam go. Czekaj, trzęsą mi się ręce. Jaki to był numer? O Jezu... Spokojnie... Narzuć coś na siebie... Zaraz... Halo!?
- Zenku.
- Tak, kochanie? Wciąż boli? Już, już... Spokojnie. Halo!
- Zenku! Odłóż natychmiast telefon, nic mi nie jest. - Musiałam unieść głos, by dotarło do niego.
Uśmiechałam się łagodnie i wciąż trwałam w pozycji półlotosu.
Zenek ponownie zastygł i patrzył na mnie z niedowierzaniem. Przyznać muszę, że poza jaką przybrał była niezwykle komiczna i tylko wrodzony takt, wyrozumiałość granicząca z anielską dobrocią i lata obcowania z kulturą z najwyższej półki, powstrzymały mnie od parsknięcia śmiechem.
- Nic ci nie jest Żabciu?
- Nic. Odłóż telefon.
- Nic cię nie boli.
- Nie.
- To dlaczego...? W środku nocy...
- Chciałam, żebyś był ze mną w ważnym momencie życia.
- Co?
- No tak. Chciałam byś też mógł zapamiętać moment, gdy poczułam, iż nie jestem już tylko Żabcią, ale opoką i wielowymiarową podwaliną na której opiera się struktura rodziny. Jednym słowem Zenuś, poczułam pierwsze dotknięcie macierzyństwa.
- Co?
Wpatrywał się we mnie niezwykle intensywnie i najwyraźniej wciąż drżały mu dłonie.
- Żaba, chcesz powiedzieć, że budzisz mnie w środku nocy krzykiem, sprawiasz, iż szaleję ze strachu, bo coś złego się z tobą dzieje, a potem spokojnie oświadczasz: wszystko w porządku, poczułam się mamą?
- No tak... I chociaż ująłeś to w niezwykle trywialny sposób, to zmuszona jestem ci przypomnieć, że są rzeczy na niebie i ziemi o którym się fizjologom nie śniło...
- Co?
Święci pańscy, jakże znerwicowany ten mój mąż, najwyraźniej będę musiała w najbliższych dniach podzielić się z nim swoją bogatą znajomością technik relaksacyjnych.
Pogłaskałam go uspokajająco po ręce.
- Nic Zenuś, nic. Już dobrze, kładźmy się i dajmy pospać sąsiadom. Jutro ci dokładnie wyjaśnię. Dobranoc.