Olga jeszcze tego samego wieczoru zrelacjonowała wydarzenia mężowi, Robert, wbrew jej obawom, potraktował sprawę poważnie.
-
Od początku nie podobał mi się ten smarkacz. Nie chcę, aby więcej
przychodził do Tymka. A w sprawie domu poszperam. Popytam w agencji
nieruchomości, czy coś wiedzą, no i wciąż mam telefon do byłej
właścicielki. Kurde, ta cena w stosunku do standardu domu i jego
położenia wydawała mi się ciut za niska, ale tłumaczyłem sobie ją złą
koniunkturą na rynku nieruchomości.
- Nie, nie obwiniaj się, to ja
uparłam się na ten dom, zresztą wciąż uważam, że możemy tu spokojnie
mieszkać, tylko trzeba wyjaśnić tę zagadkę z przeszłości i... wywieźć
kamienie z ogrodu.
- Obiecuję, wezmę się za to.
- To
dziwne, on mieszka prawie na drugim końcu miasta, w pobliżu są
przynajmniej dwie szkoły, więc po co łazić taki kawał do naszej?
- Wiesz, w którym domu mieszka?
- No wiem, ale nie podniecaj się, to blok.
Julię jednak ta wiadomość nie była w stanie zniechęcić w próbach rozszyfrowania tajemniczego kolegi brata.
- Pójdziesz dzisiaj popołudniu tam ze mną? Popytamy, poszukamy. Wiesz, w której klatce mieszka?
- Wiem. Sorry, dzisiaj i jutro nie mogę, ale w weekend pokażę ci. Odszukamy kolesia, nie martw się.
Robert wpadł zdyszany do domu. Szybkim krokiem przemierzył przedpokój, wszedł do kuchni. Tak jak przypuszczał, żona tam była.
- Olga!
- Nie krzycz proszę, Patryk dopiero co zasnął.
-
Przepraszam skarbie. Udało mi się dodzwonić do poprzedniej właścicielki
naszego domu. Nie chciała na początku ze mną rozmawiać, ale przekonałem
ją, że nie mamy do niej pretensji i nie będziemy wobec niej żadnych
roszczeń wysuwać i wyobraź sobie spotkała się ze mną na mieście i...
- Usiądź. Ja zresztą też usiądę.
Robert posłusznie usiadł przy stole w kuchni, na przeciwko żony.
- Dzieci są?
- U siebie w pokojach. No mów!
-
No wiesz, ona też do końca wszystkiego nie wie. Okazała się być całkiem
sympatyczną kobietą i zgadaliśmy się, że chodziliśmy do tej samej
podstawówki... No dobrze, dobrze, nie patrz tak na mnie, już opowiadam o
domu. Otóż, ona odziedziczyła go po bracie swojej mamy, a on po swoich
rodzicach, czyli jej dziadkach, ale wcześniej jej mama odrzuciła spadek
po nich i przez to cała nieruchomość przeszła na rzecz wujka, a że wujek
nie miał potomstwa, w konsekwencji to ona była dalszym zstępnym.
Rozumiesz o czym mówię?
- Rozumiem, choć uważam, że niepotrzebnie wgłębiasz w całe to prawo spadkowe.
-
Przepraszam, już przechodzę do meritum. Rzeczywiście z domem wiąże się
ponura i tajemnicza historia. Dziadkowie właścicielki nie byli dobranym
małżeństwem, zdaje się, że z jej dziadka była kawał skurwysyna...
- Robert!
- Kotku, daj spokój, nie jestem Julką i mogę się wyrażać bardziej soczyście, gdy tego chcę.
- Masz rację, przepraszam. Mów.
-
Dziadek znęcał się nad żoną i dziećmi, szczególnie lubił gnębić syna,
który z opisu wynika, że wykazywał symptomy lekkiego autyzmu. Ojciec
zamykał go w pokoju i stosował szeroką gamę psychologicznych środków,
aby chłopaka upokorzyć lub dla odmiany chciał z niego zrobić tęgiego
zucha i całymi dniami musztrował w ogrodzie. W konsekwencji z dzieciaka
wyrósł odludek i dziwak, który nigdy się nie ożenił. Pierwsze
niewyjaśnione wydarzenie to takie, że dziadkowie właścicielki zmarli
tego samego dnia, znaleziono ich w ogrodzie, dostali oboje zawału serca,
jakby czegoś się śmiertelnie przestraszyli i choć to podejrzane,
niczego nikomu nie udowodniono. Matka właścicielki, dużo młodsza od
swojego brata, wyfrunęła z domu, gdy tylko przydarzyła się okazja,
wyszła za mąż i nigdy do niego nie wróciła. Wujek mieszkał tu samotnie i
pogrążał się w swoim dziwactwie. Bardzo prawdopodobne, iż zajmował się
okultyzmem, ale nie ma na to twardych dowodów.
- Hm... To wszystko?
-
Nie. Jest jeszcze sprawa śmierci tego wujka. Zmarł tak jak rodzice w
ogrodzie. Wcześniej jednak coś działo się w jednym z pokoi na piętrze,
był kompletnie zdewastowany i miał wybite okno. Ktoś z ogromna siłą
wyrzucił przez nie kamień.
- Kamień?
- Tak mówiła właścicielka, że pod oknem znaleziono ogromny kamień i szkło...
- To bez sensu! Po co komuś kamień w pokoju?
- Nie wiem kotku, nie wiem... Powtarzam tylko opowieść poprzedniej właścicielki.
- To ten duży kamień z ogrodu.
- No tego nie wiemy...
- Ja to wiem.
- Skąd niby?
- Wiem i już. Co dalej?
-
Pytasz o opowieść? Nic. Dom przejęła kobieta, która nam go odsprzedała.
Według jej słów przez wiele lat nie interesowała się nim, bo miała do
niego awersję zaszczepioną przez matkę. W końcu potraktowało go jako
inwestycję, wyremontowała, unowocześniła i wystawiła na sprzedaż. A,
wspomniała, że wcześniej przed nami wynajmowała go, ale na krótko,
jakimś ludziom z dzieckiem.
- Kostek.
- Kostek? A co ma do tego Kostek?
-
Nie wiem - głos Olgi brzmiał histerycznie - ale coś ma na pewno i zdaje
się znać ten dom dość dobrze, a czasem zachowuje się tak...
- Jak?
- Patrzy na mnie jak... dorosły facet, jak obleśny satyr, jak... inkub.
- Sugerujesz, że kolega twojego syna obmacuje cię wzrokiem i kusi niewypowiedzianymi propozycjami seksualnymi?
- No wiem, że to głupie - Olga krzyczała - wiem i zadaję sobie pytanie czy nie fiksuję!
-
Cicho, uspokój się. Głupie, niegłupie... Najważniejsze, że stresuje
ciebie i resztę rodziny. To jednak dzieciak i nie mogę rozprawić się z
nim jak z dorosłym facetem. Muszę się dowiedzieć, gdzie mieszka i
pogadać się z jego rodzicami.
- Ja wiem - zaskoczył ich głos Julki.
- Podsłuchujesz nas? - zaatakowała ją Olga.
- Nie mamo. Teraz, dopiero co weszłam i usłyszałam co mówi tata.
- Olga! Uspokój się, proszę, niepotrzebnie wsiadasz na Julkę. Gdzie mieszka ten cały Konstanty?
- W bloku na Radomskiej, byłam tam z Wiktorią.
- Aż tam? Niezły kawał drogi... no nic, podjedziemy.
Czteropiętrowy blok, z odrapaną elewacją nie robił dobrego wrażenia. Klatka również wymagała odświeżenia
- To tutaj. Wczoraj odszukałyśmy to mieszkanie, ale bałyśmy się zapukać.
- Ja się nie boję - uśmiechnął się do córki.
Stali
dłuższą chwilę pod drzwiami wskazanego przez Julkę mieszkania, pukając i
dzwoniąc na przemian. Jednak nikt nie odpowiadał, a za drzwiami
panowała głucha cisza.
- Nie ma chyba nikogo.
Usłyszeli szuranie pod drzwiami mieszkania obok.
- Na to wygląda. Zapytajmy sąsiadów - Robert zapukał do drzwi.
Przez
chwilę nikt nie reagował, wreszcie odtworzyła im kobieta w średnim
wieku, ubrana w wyciągnięty sweter i dżinsowe spodnie. Zmierzyła ich
niezbyt życzliwym wzrokiem i stanęła podparta pod boki. Robert grzecznie
skinął głową i przywołał na twarz uprzejmy uśmiech.
- Dzień dobry,
przepraszam, że przeszkadzamy. Próbuję skontaktować się pani sąsiadami,
ale zdaje się, że nikogo nie ma. Nie wie pani kiedy wrócą, a może
dysponuje pani numerem telefonu do nich?
- Że co? Telefonem do tych tam obok? Niby skąd? Panie, co niby miałabym mieć wspólnego z tym szurniętym facetem i jego synem?
- Facetem? To chłopak nie miał matki?
-
No jak nie miał? Pewnie miał jak każdy z nas - kobieta zaśmiała się
swojego dowcipu, zalotnie odgarniając znad oka kosmyk tłustych włosów -
tyle, że pewnie odeszła od takiego palanta jak tamten. Panie co to gbur,
co za nieużyty mruk...
Robert przez chwilę przetrawiał informację o sytuacji rodzinnej Konstantego.
- Rozumiem. Czy wie pani, kiedy można spodziewać się ich powrotu?
-
Zapewne nigdy - znów zaniosła się rechotliwym śmiechem - bo
wyprowadzili się... zresztą oni wynajmowali mieszkanie i to tylko przez
parę miesięcy.
Robert i Julia poczuli się zbici z tropu.
- A czego pan chce od tych dziwaków? Nie wygląda pan na ich znajomego.
-
Przepraszam, faktycznie nie jestem, to długa historia... Może orientuje
się pani, czy zostawili namiary na nowy adres, przecież chłopak chodził
do szkoły.
- E tam, panie, ja nic nie wiem... Zresztą adresu na
pewno nikomu nie zostawili, bo rozmawiałam z Bajorską, co to im
wynajmowała mieszkanie i cwaniaki nie zapłacili jej za ostatni miesiąc.
- Kurde - zaklęła cicho pod nosem Julka.
Kobieta wpatrywała się nachalnie w Roberta.
- Chodźmy tato.
Robert uprzejmie skinął głową w podziękowaniu za informacje i powoli zaczął schodzić za Julią.
- A pan - dobiegło go jeszcze pytanie sąsiadki - a pan też jest samotnym ojcem?
Obejrzał się i obrzucił wzrokiem zaniedbaną postać kobiety.
Drugi raz bałbym się zapukać do mieszkania tego Kostka, bałbym się, że ona mnie usłyszy - pomyślał.
W
domu zrobili naradę rodzinną, opowiedzieli sobie szczerze, co każdy z
nich wie. Tylko Olga przemilczała pewne niepokojące ją myśli i odczucia.
- Dziwne - podsumował Robert - i nie do końca trzyma się to kupy, może dlatego, że brakuje nam kilku ogniw łańcucha.
- Słuchajcie, Kostek wychodząc stąd ostatni raz zadał pytanie o sen. Które z was ma ten koszmar?
Zaległa cisza, spoglądali na siebie w oczekiwaniu. Po chwili odezwał się Robert.
- Dobrze, czyli pudło... Jednak coś mnie jeszcze niepokoi.
- Tymek - zwrócił się do syna - znalazłeś na strychu gazetę z informacją o zagadkowej śmierci wujka właścicielki naszego domu?
- Tak, Julka też ją czytała, chyba wciąż leży tam na strychu. Jak nie wierzysz...
-
Wierzę, wierzę ci synu - uspokajająco położył mu rękę na ramieniu -
tylko zastanawia mnie... skoro to gazeta o śmierci poprzedniego
właściciela i od tej pory nikt tu nie mieszkał, to kto podrzucił na
strych tę gazetę.
- Jego siostrzenica? - zapytała cicho Olga.
- Nie, nie mieszkała tu, nie przebywała.
- Boże, Robert, mówiłeś, że ona wynajmowała ten dom przez sprzedażą i że to było małżeństwo z synem.
- Nie, nie małżeństwo... powiedziała, że wynajęła ludziom z dzieckiem.
Nie,
proszę, nie! Znów ten pokój! Nienawidzę go, nie cierpię tych szarych,
oślizgłych ścian. Nie, nie zniosę tu ani chwili dłużej! Okno. Okno jest
moim wybawieniem. Znajduję klamkę, szarpię, nie ustępuje. Otworzyć to
przeklęte okno! Za ciemną szybą zaczyna coś migotać... A gdyby tak wybić
szybę? Wzrok mój omiata pomieszczenie. Nic, kompletnie nic, tylko...
kamień? Pobiegam, chcę unieść. Ciężki, że wbija mnie w podłogę, ale
wiem, że muszę go unieść.
Tymek wychodził ze szkoły jako jeden z
ostatnich. Dzisiaj był całkiem dobry dzień, okazało się, że chłopak z
ławki obok świetnie zna się na grach i chętnie zmierzy się z
Tymoteuszem. Umówili się, że po obiedzie wpadnie do niego. Dawno nie
grał z nikim. Konstanty nie pojawiał się w szkole od dwóch tygodni. W
domu uspokoiło się. Pewnego dnia przyjechali jacyś ludzie wywieźli
kamienie z ogrodu, a błotko przysypali przywiezionym żwirem. Mama
odzyskała dobry nastrój, Julka też jakby zrobiła się milsza od czasu
tamtego zamieszania.
Wystawił twarz do słońca, poczuł przyjemne
ciepło. Przystanął rozkoszując się pogodą i dobrym nastrojem. Wydało mu
się, że ktoś go przywołuje, choć niczego nie usłyszał. Odwrócił wzrok od
słońca i przysłonił oczy ręką. Koło barierki, przy wejściu na teren
szkoły stał Kostek ze starszym mężczyzną. Wysoki, chudy z czarnymi,
długimi do ramion włosami zaczesanymi do tyłu wydał się chłopcu znajomy.
Patrzył na niego tak, że poczuł jak, pomimo słońca, przechodzą go
dreszcze.
- Witaj - odezwał się Kostek, podchodząc bliżej.
- Cześć... sorry, spieszę się...
-
Tak wiem - chłopiec uśmiechnął się drwiąco - nie zabiorę ci dużo czasu.
Chciałem tylko żebyś poznał mojego opiekuna. To Tamten - wskazał na
mężczyznę.
Tamten uśmiechnął się smutno i zbliżył się.
- Dzień dobry Tymoteuszu, Kostek tyle o tobie opowiadał, że postanowiłem poznać cię osobiście.
- Dzień dobry panu - głos dziecka drżał leciutko.
Spojrzał w twarz nieznajomego. Ma usta takie same jak u Kostka, pomyślał, a oczy też wydają mi się znajome.
- Tak Tymoteuszu, tak, znamy się już...
- Ja pana nie znam - prawie wykrzyczał chłopiec - przepraszam, spieszę się!
- Tak, tak - pokiwał głową mężczyzna - leć, leć do domu. W końcu dom to ważna sprawa...
Tymek odwrócił się na pięcie i bez pożegnania zaczął się oddalać.
Uciekać, byle jak najdalej od nich.
-
Tymoteuszu! - dobiegł go jeszcze głos nieznajomego - Przekaż mamie
proszę, że to nie koniec snów... I nie koniec tej historii - dodał
ciszej.
Crisstimm
São Paulo
Nous a rejoint:
The more I learn about people the more I like my dachshunds