Crisstimm

 
belépett: 2007.12.14
The more I learn about people the more I like my dachshunds
Pontok49több
Következő szint: 
Szükséges pontok: 151

Dymphna (część czwarta)

Obudził ją sygnał z telefonu, w którym ustawiła funkcję budzenia.  Godzina była bardzo ważna, tak pisała Małgosia. Ona zapewne również  już się szykowała do podróży. Umówiły się dokładnie co do minuty.

Sprawdziła na znajomym portalu czy są wiadomości od niej lub może ona sama. Ikonka koperty świeciła się, dając znać, że coś zawiera. Kliknęła.

"Moja Droga. Ja jestem już w pełni gotowa. Poukładałam się z sobą i z wiecznością. Mam nadzieję, że Ty też. Do spotkania tam. Pamiętaj - trzymam Cię za rękę, nie bój się. M."

Karolina i tak miała pewność, że przyjaciółka jest z nią. Obiecała.

Napuściła gorącej wody i rozpoczęła przygotowania zgodnie z instrukcjami Małgosi. Ostry nóż. Przyłożyła ostrze do ręki i ukłuła się. Zabolało. Oblizała wargi.

To nic, jeszcze tylko chwila i przyjdzie ulga.

Weszła do wanny i przez chwilę rozkoszowała się kojącym dotykiem wody. Musi to zrobić dokładnie tak jak pisała lekarka, bo inaczej może się nie udać. Znów dźgnęła się, tym razem mocniej. Pociągnęła...

Boli. To nic... To tylko moment. Gorąca woda... Unosząca się para. Ciepło...

Jeszcze raz tak samo.

Przymknęła oczy.

Szkoda, że nie pomyślałam o jakiejś fajnej muzyczce... Szkoda...

Robiło jej się słabo, zaczynało kręcić w głowie.

Mamusiu... Tato.

Ostatnim doznaniem jakie wydało jej się realnym był zapach maminego rosołu.

 

 Monika była pewna, że coś jest nie tak. Karolina co prawda ostatnimi czasy często lekceważyła jej próby kontaktu, ale w końcu odbierała połączenie lub oddzwaniała. Ostatni kontakt miały przedwczoraj.

Stała pod jej mieszkaniem już dobre piętnaście minut. Dzwoniła na przemian dzwonkiem do drzwi i próbowała połączyć się telefonicznie. Łomotanie do drzwi też nie pomogło. Wyszła sąsiadka z mieszkania obok.

- Widziała pani Karolinę?

- Ostatnio? - pokręciła głową. - Nie, chyba nie... Dawno jakoś jej...

Monika znów załomotała.

- Karo! Karo, do cholery! Zaraz zadzwonię po policję jak nie otworzysz.

 

Przyjechali po około czterdziestu minutach.

- Wreszcie. Panowie, to tu. Musicie wyważyć drzwi... Jej na pewno coś się stało. Szybko!

 

Mundurowi jednak najpierw zadawali pytania osobie zgłaszającej, poprosili o wylegitymowanie się. Pod drzwiami zdążył zebrać się tłumek ciekawskich. Policjant spokojnie notował.

Monika była już na skraju histerii. Zaczynała krzyczeć i w dość niecenzuralnych słowach wyrażać opinię o służbie policyjnej.

- Kontaktowała się pani z rodzicami przyjaciółki? Może wyjechała do nich?

- Co? Nie! Przecież mówiłam, że jej samochód stoi przed blokiem, a rodzice mieszkają jakieś czterdzieści kilometrów stąd. Ona ostatnio źle się czuła, nie sądzę żeby zdecydowała się na jakąkolwiek podróż... Proszę! Pomóżcie jej! Otwórzcie, ona może tam umiera! Cholera, czy wy serca nie macie?!

Tłumek pod drzwiami zareagował pomrukiem aplauzu.

Po konsultacji przez krótkofalówkę policjanci zdecydowali się podjąć interwencję.

Wyważyli drzwi.

Monika wbiegła za nimi do mieszkania. Podczas, gdy oni sprawdzali pokoje i kuchnię, ona tknięta niewyjaśnionym przeczuciem weszła do łazienki. Jej ogromny, przeraźliwy krzyk dotarł do każdego mieszkania w bloku.

 

Na pogrzebie były tłumy. Wieść o samobójczej śmierci młodej, lubianej studentki rozniosła się niczym błyskawica, Komentowano ją na uczelni, w akademikach, w klubach studenckich ale i też na portalach społecznościowych i wszelkiego rodzaju "domówkach".

Monika nie rozmawiała z nikim na ten temat, chociaż wiele osób próbowało wydobyć od niej szczegóły tamtego dnia.


Teraz stała i patrzyła spokojnie jak trumna zjeżdża w dół. To efekt środków uspokajających jakie ostatnio łykała garściami, jednak gdy podeszła do niej matka Karoliny coś w niej pękło.

- Gdybym przyjechała wcześniej, gdybym nie pozwoliła jej się spławić... - obwiniała się szlochając.

Mama tuliła dziewczynę i choć sama trzęsła się w spazmatycznym płaczu, próbowała uspokoić.

- Nie jesteś nic winna... Nic. My też nie pomogliśmy, nie zrozumieliśmy...

 

Po uroczystościach pogrzebowych i stypie pojechała wraz z rodzicami przyjaciółki do mieszkania Karoliny. Wynajęli je dla córki na czas studiów, ale teraz trzeba było je opróżnić i  uporządkować. Zaproponowali Monice, aby wzięła część rzeczy przyjaciółki. Ta nie chciała, jednak zrozumiała, że to niezwykle ważne dla nich, aby pamięć po córce, zaklęta w przedmiotach, nie trafiła na śmietnik.

- Uznali, że to samobójstwo. Oględziny miejsca i sekcja nie wykazała ingerencji osób trzecich - opowiadał ojciec. Wyglądał niezwykle staro, ostatnie dni przybiły go i pozbawiły sił witalnych.

Monika zapakowała to co jej dali.

- Jest jeszcze laptop, chcesz? - zapytała matka.

- Nie mogę, zbyt cenne.

- Weź, pewnie miała tam zanotowane różne rzeczy związane ze studiami, a my i tak nie znamy się na takich urządzeniach. Weź, proszę.

Zgodziła się.

Pomogła im uprzątnąć mieszkanie, choć pod żadnym pozorem nie weszła do łazienki. Obraz martwej koleżanki wciąż mocno palił jej pod powiekami i wywoływał poczucie winy.

 

Nie zaglądała do laptopa dość długo, aż jednego wieczoru "odpaliła" go.

Obrazek na tapecie przedstawiał morze, plażę i biegnącego, prawie fruwającego psa. Monika pamiętała tamten moment. Były wtedy razem z Karoliną na krótkim, dwudniowym "wypadzie" nad morze i spacerowały po plaży, upajając się powietrzem, przestrzenią, młodością i... życiem.

Westchnęła i poczuła, że łzy znów napływają do oczu.

Szybko trzeba zająć myśli.

Zaczęła zaglądać do folderów, przejrzała notki, zdjęcia. Czuła się nieswojo wkraczając w intymny, wirtualny świat przyjaciółki, ale w jakimś sensie czuła, że powinna.

Co cię pchnęło, Karo? Dlaczego? Dlaczego?

W notatkach nie było odpowiedzi, w zdjęciach też nie. Co prawda na wielu z nich wciąż widniał były chłopak, ale Monika wiedziała, że przyjaciółka pogodziła się z rozpadem ich związku.

Kliknęła na ikonkę przeglądarki internetowej. Główna strona.

Hmm...nic ciekawego.

Weszła w historię. Przebiegłą wzrokiem po kolumnie odwiedzanych stron. Poczuła zaskoczenie. Każdego w ostatnich dniach po kilka, a nawet kilkanaście razy Karolina wchodziła na portal Rozczarowani.pl

- Ki diabeł - mruknęła Monika i kliknęła wchodząc na tę stronę.

Pojawił się panel do zalogowania, a w okienkach na nick i hasło wskoczyły automatycznie ustawienia przyjaciółki. Musiała mieć opcję zapamiętywania. Chwila wahania, czy może i... kliknęła: "loguj". Ciekawość była  silniejsza, tym bardziej, że wszystko wskazywało na to, iż Karolina w ostatnim czasie mocno udzielała się na tym przedziwnym portalu.

Najpierw Monika skupiła się na oprawie graficznej strony, potem na rozmowach na ogólnym czacie, aż w końcu zobaczyła folder "wiadomości". Kliknęła.  Było ich sporo. Wszystkie od i do jednej osoby o nicku Dymphna.

Monika przebiegała wzrokiem kolejne zdania i poczuła jak włoski na rękach zaczynają jej się jeżyć.

Boże Święty! Boże! Co to jest?