Crisstimm

 
lid geworden: 14-12-2007
The more I learn about people the more I like my dachshunds
Punten49meer
Volgend niveau: 
Benodigde punten: 151

Trzysta sześćdziesiąt pięć lekcji samodoskonalenia (a nawet trzysta sześćdziesiąt sześć)

     No i kolejny raz mamy nowy rok. Wchodzimy w niego, na ogół, z nadzieją, że będzie lepiej a my sami pod jego koniec będziemy lepsi, bogatsi, bardziej doskonali. Robimy spowiedź przed sobą, zapełniamy listę "za i przeciw", podejmujemy w postanowieniach nowe wyzwania, planujemy różnorakie przedsięwzięcia. Z jakim skutkiem? Nie oszukujmy się, na ogół takim, że gdy przychodzi kolejny Nowy Rok żywimy nadzieję, że w ten nowy rok będzie lepiej a my sami pod jego koniec będziemy lepsi, bogatsi, bardziej doskonali... itd... I tak chyba powinno być...

Przypominam tekst z cyklu "Zenek i Żabcia" i mam nadzieję, że przyniesie uśmiech.

Wszystkiego dobrego w nowym roku. n0.gif?v=122



  Siedziałam na łóżku od wielu godzin, z laptopem na kolanach, coraz głębiej zanurzając się w rozpaczy, marazmie i osamotnieniu. Jednak pomimo kompletnej dezolacji, mojej uwadze nie uszedł fakt spóźnionego powrotu męża. Wszedł cichutko, bo pora była mocno zaawansowana. Zapewne liczył, iż zastanie mnie pogrążoną we śnie.
- Zenek - pełnym głosem rozwiałam jego złudzenia.
- Żabcia? - jęknął w odpowiedzi.
- Żabcia? Tak, Żabcia. Oczywiście, że Żabcia. A kogóż to innego spodziewałeś się w naszym mieszkaniu, w naszym łóżku, w porze obowiązującej ciszy nocnej?
- Żabciu wybacz, zasiedziałem się z kumplami...
- ... przy piwie - dokończyłam z goryczą.
   Święci pańscy, absolutnie nie pojmuję, skąd u osobników płci męskiej bierze się taki stadny instynkt i chęć bezpodstawnego gromadzenia się, w dodatku koniecznie u wodopoju lub raczej piwopoju. O czym to oni mogą tak godzinami rozmawiać, bo przecież nie znają się kompletnie na sztuce, literaturze, modzie, ikebanie, liczeniu kalorii czy zdrowym stylu życia? Wszystkie ich tematy spokojnie można omówić w jeden kwadrans, no góra - dwa. Jednak, żeby spędzać cały wieczór, racząc się obrzydliwym, słomkowym napojem i ekscytować zupełnie niepojętym kopaniem piłki lub nie daj Boże polityką lub... No, tak czy owak, to zupełne marnowanie drogocennych momentów życia.
   Zenek wciąż stał w drzwiach do naszej sypialni i głupkowato się uśmiechał.
- Żabulka... Ej no, Żabcia, rozchmurz się. Nie dąsaj się.
- Ja się dąsam? Ja? Ja, mój drogi, jestem bardzo wysoko ponad to. Nieee, mnie to Zenuś, nie tak łatwo można wytrącić z równowagi, mam stalowe nerwy... Najpewniej po tatusiu... albo może raczej po stryjence Bogumile, ona to nawet siedząc w trzecim rzędzie podczas wyborów Mistera Uniwersum, umiała zachować kamienną twarz. Ja, Zenuś, genetycznie mam przekazaną autokontrolę. Jednak, nie mogę, nie odnotować faktu, że zostawiłeś mnie osamotnioną na cały, długi wieczór, choć zapewniałeś, iż wyskakujesz tylko na godzinkę. I chociaż porzuciłeś mnie jak bezdomnego psa w deszczu, to nic a nic się nie skarżę. Nie... Nie, ja tu nikogo nie inkryminuję, ja sobie tutaj cichutko czekam na ciebie - uniosłam rękę, uciszając jego próbę zakrzyczenia mojej subtelnej przemowy - i nie żywię urazy, wciąż stanowiąc wzór lojalnej, oddanej ale i bardzo sensytywnej żony. Poza tym Zenku, może to cię odrobinę zdziwi lecz umiem doskonale wykorzystać samotność, zamieniając ją w chwile pełne uroku i ekscytacji. Spędziłam niezwykle pouczający wieczór obcując z literaturą co najmniej piękną.
- Obcując? To co robiłaś z tymi książkami.
- Zenek! Wypraszam sobie ironię i dwuznaczne insynuacje! I akurat nie książkami, bo słowa trafiały bezpośrednio w głąb mojej duszy przez ekran monitora...
- Aaaa, czyli surfowałaś w sieci?
- Można to również ująć w tak prozaiczny sposób.
Mąż przysiadł na łóżku obok mnie i ujął za rękę.
- I co tam ciekawego wyczytałaś maleńka?
- "Pójdźże, kiń tę chmurność w głąb flaszy".
- Co? Gdzie mam iść?
- "Pójdźże, kiń tę chmurność w głąb flaszy" - powtórzyłam.
Zenek patrzył na mnie lekko zamroczonym wzrokiem.
   O tu cię mam ptaszku, pomyślałam z satysfakcją. Trwonisz bezcenny czas na prostackie rozrywki, a ja w tym czasie samotnie niczym capricorn, wspinam się pokonując kolejny stopień w samoświadomości i introspekcji intelektualnej.
- Ech Zenuś - zaśmiałam się gorzko - kompletny ignorant z ciebie. A to wszystko przez to, że zamiast dokształcać się, zamiast czerpać obficie wiedzę skąd tylko się da, zamiast cyzelować sprawność intelektualną, siedzisz z kuflem piwa w dłoni deliberując na jakże błahe tematy. Widzisz? Nie umiesz nawet rozpoznać najprostszego pangramu.
- Pangramu? Ki diabeł?
   Nie mogłam nie odczuć nutki triumfu. Moje godziny samotności i chęć doskonalenia nie poszły na marne. Wyrecytowałam z uśmiechem.
- Pangram to krótkie zdanie zawierające wszystkie litery danego języka.
   O tak, właśnie posmakowałam pełną garścią słodyczy zwycięstwa. Siedziałam w napięciu czekając na reakcję Zenka. Milczał, a do mnie, jak grom z jasnego nieba, dotarło, że bycie w ewolucji metafizycznej o kilka szczebli wyżej ponad mężem, wiąże się jednak z permanentną samotnością, alienacją, wyobcowaniem intelektualnym, a kto wie, czy co za tym idzie, również emocjonalnym. Zadrżałam.
- Aaaa - Zenek przerwał milczenie i nie wiedziałam, czy poprzez to, wyraził zdziwienie i ekscytację moją wiedzą, czy tylko ziewnął.
Chyba, raczej to drugie, stwierdziłam zawiedziona, patrząc jak mój mąż przymyka oczy.
- Zenek! - przywołałam go do rzeczywistości.
- Tak Żabciu?
- Coś czuję Zenuś, że ja tu perły przed wieprze...
- Znów coś cytujesz, czy tylko mnie obrażasz?
- Zenon - załkałam urażona do granic jestestwa kobiecej wrażliwości. - Jak możesz?
- Przepraszam Żabuś - uniósł moją dłoń i pocałował.
- Ja przecież tylko chciałam, żebyś wartościowo i owocnie spędzał czas.
- Wartościowo czyli jak?
- No wiesz... Nie tak jak teraz... inaczej niż na piciu piwa z kolegami i komentowaniu ostatniego meczu.
- Niby dlaczego nie mogę od czasu do czasu wyskoczyć na miasto z kumplami?
- Zenuś... możesz, przecież ja nigdy niczego ci nie zabraniałam i zawsze liczyłam się z twoim zdaniem, jednak uważam, że odrobina autodydaktyki nikomu nie zaszkodziła.
- Pewnie nieee - Zenek znów ziewnął - ale tak samo ważne jest, umieć się odpowiednio zrelaksować i wrzucić na luz, nawet jeśli ma na tym ucierpieć autodydaktyka. No powiedz sama, spokojnie żyłem sobie ładnych kilkadziesiąt lat bez wiedzy o pangramach i co? Zapewniam cię, że umiałabym dalej tak żyć przez następnych kilkadziesiąt. Jednak skoro ty masz taki niepohamowany pęd do wiedzy, proszę bardzo - pędź... A teraz to ja muszę pędzić do łazienki po spotkaniu z kumplami przy piwopoju.
   Wstał i bezceremonialnie wyszedł pozostawiając mnie samej sobie.
  Phi. Obraził się za tych kilka malutkich słów prawdy? Naburmuszył, że w porywie szczerości wytknęłam mu bezproduktywne marnowanie czasu i potencjału osobistego? Święci pańscy, przecież jego dzisiejsze zachowanie to właśnie nic innego jak wybitny przykład irracjonalnej postawy nihilistycznej. Jezu słodki, jak nic doprowadzi go to do autodestrukcji, moralnej degrengolady albo nawet obskurantyzmu. Nie! Nie pozwolę! Ma nieborak przecież mnie, a ja zobowiązałam się być z nim na dobre i złe. Co robić, co robić? Działać! I tu już! I to szybko, zanim mój Misiaczek stoczy się na dno w kolorze piwnym.
- Zenek? - krzyknęłam po chwili.
Coś długo nie wraca.
- Zenek! - wrzasnęłam głosem odpowiednio modulowanym do nocnej pory.
Mąż ukazał się w drzwiach ze szczoteczką do mycia zębów w dłoni.
- No co? - powiedział niewyraźnie - Myję się.
- Zenuś! Możemy spać spokojnie. Mam! Mam kochanie!
- Co masz?
- Mam lekarstwo na nasz problem.
- Jaki znów problem?
- Słuchaj... Nie przerywaj proszę, tylko słuchaj. Otóż, aby nie marnować już więcej czasu, by nauczyć się precyzować życiowe cele, które pozwolą przyswoić niezbędną wiedzę i wskażą drogę do naturalnej harmonii umysłu... by pozbyć się blokad stojących na drodze do...
- Żaba, streszczaj się bo marznę i mam pastę do zębów w ustach - wybełkotał.
- Dobrze, już dobrze, mówiąc krótko, właśnie podjęłam niezbędne kroki - zarejestrowałam się na takiej stronie i zapisałam nas na trzysta sześćdziesiąt pięć lekcji samodoskonalenia. Hura! Zenuś! Będziemy mogli codziennie rozwijać swój potencjał umysłowy i osobowościowy! I to razem! Co ty Misiaczku na to?
Zenek wypluł pastę na podłogę i bardzo wyraźnie wykrzyknął.
- Nie! Żaba, proszę nie! Chcesz być doskonałą i znać się na tych wszystkich pandromach, syndromach i idiomach, dobrze, ale mnie do tego nie mieszaj.
- Pangramach - odpowiedziałam urażona - i wybacz, ale jestem kompletnie zaskoczona twoją wywrotową postawą. Co ci nie pasuje w moim pomyśle?
- Wszystko. Ja nie chcę być doskonały, za to chcę umieć doskonale wykorzystać chwile przyjemności jakie daje mi życie. A teraz wybacz, idę równie niedoskonale dokończyć mycie zębów.
Znów zostałam sama. Miałam ochotę popłakać się z żałości i druzgoczącego zawodu, ale uznałam to za bezcelowe z racji braku odbiorców, więc tylko westchnęłam rozdzierająco.
- Hm, co robić? Widać taki mój los i skoro wybrałam sobie męża, z którym nie mogę samodoskonalić się mentalnie i emotywnie to muszę... uszlachetniać swój charakter i hart ducha i czerpać z tego radość. Sustine et abstine. Jednak tę plamę po paście do zębów na podłodze będzie musiał zetrzeć sam i to doskonale!

Eluwina alternatywko! Eluwina jesieniaro!

Czy wiecie już kim jest „alternatywka”,  a kim „jesieniara”? Co odpowiedzielibyście na powitanie „eluwina’?

Plebiscyt na Młodzieżowe Słowo Roku, jak się okazuje,  budzi zainteresowanie również u starszych wiekiem.  Właśnie zakończył się tegoroczy plebiscyt Wydawnictwa Naukowego PWN na popularne słowa wśród młodzieży. Pierwsze miejsce zajął rzeczownik „alternatywka”. Cóż to takiego? Ano, to dziewczyna która ubiera się w wyróżniający, specyficzny sposób, nie bacząc na ogólne trendy i opinie influencerek. Jest nieco melancholijna i nie stroni od tatuaży, piercingu i mrocznego makijażu.   „Zazwyczaj ma kolczyk w nosie, kolorowe włosy, ciemne ubrania oraz słucha emo-rapu mówi Marek Łaziński z UW, jeden z członków kapituły plebiscytu.” Za patronkę ruchu w stylu „alternatywek” można uznać wokalistkę Billie Eilish.  Męskim odpowiednikiem „alternatywki” jest „alternatyw” albo „alternator”, a antonimem „konserwatywka” czyli panna, która podąża za modą i stara się nie wyróżnić z tłumu.

Na podium plebiscytu znalazła się również „jesieniara”.  Jesieniara to słowo określające osobę (mężczyznę bądź kobietę, jest to słowo bez przynależności płciowej) uwielbiającą porę roku jesień. Rasowe jesieniary charakteryzuje uwielbienie dla typowo jesiennych czynności - np. siedzeniem pod kocykiem z książką lub dobrym filmem na tablecie i z kubkiem gorącej herbaty lub czekolady. Jesieniary cieszą się ze scenerii wrześniowo-październikowych parków, pełnych żółtych liści, kałuż i mglistych nastrojów. Z lubością odziewają się w grube swetry, przeogromne szale, wełniane rękawiczki i… chętnie dzielą się tą radością za pośrednictwem mediów społecznościowych. „Jak podkreśla Marek Łaziński, to właśnie jesieniara zasługuje na tytuł najładniejszego i najciekawszego słowotwórczo słowa roku. „

Zaraz za alteranatywkami i jesieniarami mamy na podium… „eluwinię”. Hm… To przedziwne słówko ponoć ma wejść jako synonim dla siema, cześć, hej, czołem. Jest to rodzaj młodzieżowego przywitania, które powstało z przekształcenia słów halo i elo, a na jego popularność wpłynął youtuber Kacper Blonsky, który nagrał piosenkę pod takim tytułem.

„E, e eluwina

E, e eluwina, tak każdy dzień się mój zaczyna

E, e eluwina dla ojca,  matki,  córki, syna

E, e eluwina, aha eluwina aha eluwina, e,  e, e, eluwina (yeah)

E, e eluwina, aha eluwina aha eluwina, e, e, e, eluwina (yeah)”


W tym roku w plebiscycie oddano ponad 41 tys.  głosów. W jury plebiscytu zasiadali: Marek Łaziński z Uniwersytetu Warszawskiego, Bartek Chaciński z tygodnika „Polityka”, Ewa Kołodziejek z Uniwersytetu Szczecińskiego oraz Anna Ewa Wileczek z Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach.

Przypomnę jeszcze tylko, iż w zeszłorocznym plebiscycie zwyciężyło słowo "dzban", w znaczeniu osoby mało rozgarniętej, a nawet wręcz głupiej i że przyjęło się ono w mowie potocznej bardzo dobrze.




https://www.youtube.com/watch?v=DyDfgMOUjCI

No bo widzi pan... nie jestem aż tak głupia

No bo widzi pan, proszę pana,

Może i jestem głupia, ale nie aż tak.

I wiele wiem, znam.. bom obeznana

Uważam, że jest u mnie fajny gust i dobry smak.

 

A co mi pan szepce wprost do ucha?

Że nieszczęśliwy pan… Oj!  Że przybity?

Że żona nie rozumie, że nie słucha?

Że panu to trzeba wrażliwej fest-kobity.

 

A ja, proszę pana, przeszłam wiele.

I sporo wyjawić jestem w stanie.

Och, po cóż zresztą, te wszystkie ceregiele?

Odpowiem na (prawie) każde twe pytanie.

 

Tak, owszem, męża miałam, nawet dwóch.

I narzeczonych kilku miałam też…

Ach jeden z nich… Uch! To był  zuch!

Uśmiałam się z nim, nieraz, do samych łez.

 

Ale to pana wcale nie obchodzi?

Pan tylko szuka bratniej duszy?

A skąd pan jest? Oj! Aż z samej Łodzi?

Czy pan się czuje źle? Aaaa, pana suszy…

 


Pan zdaje się też trochę ze mnie kpi.

A ja nie głupia… lecz nieśmiała.

Wiem nawet jak po francusku "drzwi".

No jak? No… Akurat zapomniałam.

 

Bo ja, prze pana, choć cnym serduszkiem patrzę

To wiem co taki pan, jak pan, se życzy.

Ja nawet panu chętnie wytłumaczę:

Pan, to chce się zerwać z żoninej smyczy.

 

Pan pragnie  urwać się na kilka chwil.

Na jeden wieczór, na choćby godzin parę.

Przez okamgnienie być  jak „szybki Bill”

I pocwałować w dal na swym... hardware.

 

Jak pana imię? Jakub? Ten od drabiny?

To ci, Jakubie, szczerze powiem.

Że gawędzimy tak ze dwie, no…  trzy godziny.

A ponoć cały dom na pana  głowie.

 

Że głupia i naiwna jestem? Masz…

Lecz nie zaprzeczy pan, Jakubie

Że rano wyzna pan swej żonie w twarz:

„Kochanie, wczoraj?  Na film patrzałem, na You Tubie”.



Uprzejmie uprasza się Czytelników o nieutożsamianie autorki z narratorką.

n0.gif?v=122

https://www.youtube.com/watch?v=JSvkBA0WzsA


Zagadka Wiszącej Skały i czasoprzestrzeni

„To, co widzimy i co nam się zdaje, jest jedynie snem, snem we śnie.”

Oglądaliście kiedyś ten film?

Letnie, ciepłe, sobotnie przedpołudnie 14 lutego  w Australii, początek XX wieku. Grupa panien  z elitarnej pensji wraz z dwiema nauczycielkami wybrała się na piknik w niezwykłe okolice,  pod majestatyczną, tajemniczą, owianą legendami Aborygenów, Wiszącą Skałą. Dziewczyny są podekscytowane zarówno wycieczką jak i atmosferą Walentynek. Są w trudnym okresie dojrzewania, na pograniczu świata dzieciństwa i dorosłości, w dodatku przytłumione wiktoriańską obyczajowością dlatego, jakby przeczuwając, co może je czekać, po przekroczeniu tej granicy, dają upust marzeniom  w lirycznych, podszytych delikatną erotyką, wykaligrafowanych do siebie wzajemnie, kartach okolicznościowych, w symbolice kwiatów i pełnych uniesienia rozmowach o tajemnicy czasu i egzystencji. Jedna z towarzyszących im nauczycielek, zdaje się podzielać światopogląd uczennic, druga, która wykłada matematykę, jest raczej osobą patrzącą  trzeźwo i racjonalnie.  Cała ta grupa kobiet rozsiada się u podnóża góry aby leniwie i spokojnie cieszyć się urodą letniego dnia

                Trzy dziewczyny, którym nie wystarcza samo piknikowanie prosi o pozwolenie na kontynuowanie wspinaczki. Dołącza do nich czwarta, młodsza od nich Edith i dzielne pensjonarki podążają ścieżką między skałami. W miarę pokonywania drogi dziewczęta, prócz Edith, wpadają w przedziwny trans, który pcha je coraz wyżej i wyżej ale i też uwalnia z więzów konwenansów. Najmłodsza, jedyna sceptycznie nastawiona do wyprawy, prosi bezskutecznie, aby zawróciły,  w końcu odłącza się i postanawia wrócić sama. Po drodze z góry mija podążającą za dziewczętami nauczycielkę. U niej również postrzega nietypowe zachowanie, podobne do transu koleżanek. W popłochu i wręcz histerycznym nastroju odnajduje piknikujące panny i alarmuje je, opowiadając o zatrważających okolicznościach eskapady. Rusza ekspedycja poszukująca trzech uczennic i nauczycielki, jednak nawet australijski przewodnik, psy tropiące i cała rzesza doświadczonych  myśliwych nie są w stanie nie tylko odnaleźć zaginionych ale i tez żadnych śladów po nich. Tak jakby nieszczęsne istoty rozpłynęły się w nicości.

Dopiero po siedmiu dniach jeden z poszukujących trafia na zboczu Wiszącej Skały na uśpioną   pensjonarkę. Dziewczyna jest odwodniona, osłabiona ale w dość dobrej kondycji fizycznej i co dziwne, nie ma zbyt wielkich obrażeń, zadrapań, ran czy otarć - nawet na bosych stopach - które świadczyłyby o kilkudniowym pobycie w australijskich ostępach.  Jak przeżyła te dni? Co jadła i piła? Gdzie spała? I co najważniejsze, gdzie podziały się jej towarzyszki? Niestety, tego się nie dowiemy. Dziewczyna nic szczególnego nie pamięta, a poza nią nigdy już nie odnaleziono nikogo z grupy, która w tamte Walentyki próbowały zdobyć szczyt tajemniczej góry-tabu.

Tak w skrócie wygląda fabuła filmu „Piknik pod Wiszącą Skałą", w reżyserii Petera Weira, na podstawie powieści autorstwa Joan Lindsay, pod tym samym tytułem. Sama autorka twierdziła, że opowieść jej oparta jest na autentycznych wydarzeniach a tajemnica zaginięcia czterech kobiet nie została nigdy rozwiązana. Hipotezy były przeróżne, od zagubienia się w pieczarach czy szczelinach, których nie brakuje w tamtych okolicach, poprzez morderstwo do… przejścia w inny wymiar.

I o tym chciałam trochę podyskutować. Czy wierzycie z możliwość przekroczenia granicy między wymiarami, czy słyszeliście o przypadkach, które mogłyby to potwierdzać? Ponoć Ogólna Teoria Względności, Alberta Einsteina dopuszczała możliwość istnienia tuneli czasoprzestrzennych. Na początku 2015 roku w Annals of Physics opublikowano artykuł, w którym naukowcy napisali, że tunelem czasoprzestrzennym może być cała nasza galaktyka, czyli Droga Mleczna.  I może miał rację Erich von Daniken doszukujący się w kulturach świata starożytnego ślady ingerencji istot pozaziemskich, które trafiły do nas poprzez takie "gwiezdne wrota"? Może właśnie dzięki takiemu tunelowi starożytne  plemię Dogonów posiadło zaawansowaną wiedzę o systemie gwiezdnym Syriusza – wiedzieli bowiem, że gwiazda ta jest elementem gwiazdy podwójnej - jedna krąży wokół drugiej, znali też okres jej pełnego obiegu, czyli około pięćdziesiąt lat?Może to wyjaśnia zagadkę piramid, Stonehenge, Bhagawadgity i wielu innych tajemniczych artefaktów?

Wróćmy jednak do czasów współczesnych i przedziwnych przypadków i osób, które być może właśnie skorzystały z takich przejść czasoprzestrzennych.

W 1954 roku na japońskim lotnisku zatrzymany został do kontroli celnej mężczyzna, który okazał paszport wydany przez państwo o nazwie... Taured.  Tłumaczył on, że przyjechał w sprawach biznesowych, i że nie jest to jego pierwsza podróż do Japonii w tym roku. Mówił po francusku, jednak równie dobrze umiał się porozumiewać po japońsku oraz w kilku innych językach. Twierdził że urodził się i mieszka w Tauredzie, który znajduje się między Francją a Hiszpanią. W jego  paszporcie widniały zupełnie realne pieczątki wizowe, potwierdzające wizyty podróżnika w różnych państwach, w tym także dwie poprzednie podróże do Japonii. Posiadał książeczkę czekową, jednak bank który ją wydał nie istnieje w naszym świecie. Początkowo mężczyzna nie wierzył, w to, że coś jest nie tak i sądził, iż jest „wkręcany”. Zdenerwował się, gdy pokazano mu mapę świata, a w miejscu gdzie, według jego  mniemania od tysiąca lat miałby być jego Taured znajduje się Andora. Osobliwy pasażer został zatrzymany w pokoju hotelowym, w celu ustalenia tożsamości, jednak rano pomimo czujnej obstawy nikogo w tym pokoju nie odnaleziono.

Równie zagadkowe są  podobne dwa  incydenty, pierwszy odnotowano w 1851 roku we Frankfurcie nad Odrą.  Uwagę policji przykuł pewien mężczyzna, który nazywał się Josef Forin. Porozumiewał  się w niespotykanym dialekcie języka niemieckiego a w jego  paszporcie widniała pieczątka poświadczająca, iż przybył z kraju o nazwie Laksaria. On sam opowiadał, iż jego ojczyzna leży na kontynencie Sakaria, który znajduje się za wielkimi oceanami. Drugi przypadek, gdy  w 1932 roku w Moskwie funkcjonariusze NKWD zatrzymali mężczyznę, który miał przy sobie paszport wydany przez państwo o nazwie Wielka Tartaria. Człowiek ten wskazał nawet na mapie Związku Radzieckiego miejsce, gdzie leży jego kraj. Kiedy zaś transportowano go do aresztu, oskarżając o  szpiegostwo na rzecz innego państwa... rozpłynął się w  powietrzu.

Jednym z najsłynniejszych  „podróżników w czasie” jest około trzydziestoletni mężczyzna, który pojawił się w czerwcową noc 1950 roku, na skrzyżowaniu ulic niedaleko od Times Square w Nowym Jorku. Przyciągnął uwagę policjantów bowiem stał nieruchomo na środku skrzyżowania ulic. Kiedy chcieli mu pomóc zmieniły się światła, samochody ruszyły i tajemniczy osobnik został zabity przez nadjeżdżające auto. Nikt nie umiał powiedzieć, jak i kiedy znalazł się on w tym miejscu ale najdziwniejszy był on sam, bowiem ubrany był w staromodny garnitur z XIX wieku i wysoki cylinder. Podczas prowadzonego dochodzenia znaleziono w jego kieszeniach  osobliwe przedmioty: piwny żeton o wartości 5 centów z nazwą baru, o którym nie słyszeli nawet najstarsi mieszkańcy rejonu, rachunek za obsługę konia i mycie powozu, wydany przez płatną stajnię, mieszczącą się na Lexington Avenue, jednak obecnie nie figurującą żadnym spisie, około 70 dolarów w starych banknotach i monetach, kilka wizytówek z nazwiskiem Rudolfa Fentza, zgodnie z którymi miejscem jego zamieszkania był dom na Piątej Alei w Nowym Jorku, list wysłany z Filadefii na tenże adres w czerwcu 1876 r. Na żadnym z wyżej wymienionych przedmiotów nie zauważono oznak starzenia się albo utlenienia.

Próby identyfikacji po podanym na wizytówkach nazwisku nie powiodły się bowiem w policyjnych kartotekach brak było danych, nie figurowały też odciski jego palców. Nikt nie zgłaszał zaginięcia tego mężczyzny. Pod adresem wskazanym na wizytówce znajdowała się firma handlowa, jednak jej właściciel nic nie wiedział o ewentualnym wcześniejszym lokatorze. Dopiero po latach policjant, który zajmował się tą sprawą, ustalił adres zamieszkania pewnej starszej kobiety, która mogła coś w tej zagadkowej sprawie wyjaśnić. Opowiedziała ona iż niejaki Rudolf Fentz-senior był ojcem jej męża, i przepadł bez wieści w zagadkowych okolicznościach w 1876 roku w wieku 29 lat.

Zapewne wgryzając się w ten temat można napotkać inne ciekawe przypadki ale my którzy poruszamy się w czterech wymiarach nie wszystko jesteśmy w stanie odpowiednio zinterpretować. Ponoć żyjemy  w świecie, w który przenika co najmniej dziesięć wymiarów - cztery z nich są dla nas obserwowalne. Pierwsze trzy tworzą siatkę, w której żyjemy i nadają wszystkiemu wymiary: wysokość, szerokość i głębokość, natomiast czwartym wymiarem jest czas. Fizyka kwantowa opisuje pozostałe wymiary; piąty można sobie wyobrazić jako rozgałęzienia na osi czasu, która przedstawia czwarty wymiar czyli to tak jakby nasze możliwości wyboru ścieżki życiowej. A już szósty wymiar tworzy alternatywne, równoległe światy, siódmy zawiera w sobie nieskończoność, czyli punkt w którym zaczął powstawać nasz wszechświat,  ósmy posiada w sobie różne nieskończoności, bowiem w tym wymiarze znajdują się wszechświaty zupełnie różne od naszego, rządzące się zupełnie innymi prawami fizyki. Dziewiąty wymiar tworzy więź pomiędzy wszystkimi nieskończonościami znajdującymi się w ósmym wymiarze i daje możliwość przemieszczania się pomiędzy nimi, a dziesiąty  to punkt w którym powstały wszystkie możliwe nieskończoności.

 

  

PS. Dziś już wiadomo, że „Piknik pod Wiszącą Skałą” nie ma odzwierciedlania w faktach, to czysty wymysł autorki, tyle że „poparty” autentycznymi miejscami i niektórymi z postaci.


Remedium na jesienny frasunek?

Astry główki szykują, by przeczesać je podmuchem.

Blask słoneczny  jakby mniej przygrzewa.

Klapsy wyłożyły się do góry brzuchem.

Jeż schowany w liściach też jesiennie ziewa.

 

Babim latem na tournée czmycha pająk z domu.

Świerszcz szykuje zapieckową partyturę.

Komu mam powierzyć tajemnicę? Komu?

W nocy przecież wszystkie koty bure.

 

Już z kieszeni wytrzepany piach wydmowy

Zrobił miejsce na list(i)opadowe klejnoty.

Jeszcze jednak o jesiennej nudzie  nie ma mowy,

Gdyż po głowie krążą wciąż głupoty.

 

I choć wiatr tradycyjnie chce świstać w kominie

A deszcz moczyć od stóp po czubek głowy.

Może widać, może nie… po mojej minie;

Dla mnie miesiąc ten, czuję, będzie wręcz miodowy.

 

Weto minorowym pluchom, mżawkom i szarugom!

Receptura przeciw nim dozowana niezmiennie,

By nostalgia nie zmieniła się w tęsknicę długą

To zwyczajnie: zakochaj się w jesień wiosennie.

 

 

 

I tylko dodam, po chwili, na marginesie, ot tak sobie:

Od ciebie zależy, czy wciąż w tej samej osobie.