Trochę się dzisiaj spóźniłam na moje weekendowe maszerowanie. Po porannych działaniach ekologicznych, sobotnim uzupełnianiu zaopatrzenia na ryneczku, rozmrażaniu lodówki, bo ta zastrajkowała z powodu nadmiaru lodu i pichceniu małego 'co nie co' zrobiło się późne popołudnie. Jednak pogoda była taka sympatyczna, że żal było nie wyjść.
Początkowo szłam 'w stronę słońca' prosto w zachodzącą właśnie pomarańczową, ognistą kulę przede mną. Trochę mnie oślepiało, ale drogę znam na pamięć i mogłam iść nawet z zamkniętymi oczami , a jeszcze, podpierając się dwoma kijkami, to już zupełnie bez obaw. Wyszłam z obszaru zabudowań na ścieżkę wzdłuż kanałku. Pięknie pachniała skoszona trawa, zagrabiona w kopczyki. To chyba ostatnie sianokosy w tym roku. Spotkałam rakarza. Razem ze strażnikiem miejskim złapali bezdomnego psiaka. Byłam kiedyś świadkiem jak pies rzucił się na dziewczynkę i pogryzł ją. W mojej okolicy ludzie często 'wyprowadzają swoje psy' otwierając im furtkę i puszczając samopas. Dalej moja trasa biegła (w przeciwieństwie do mnie) przez niewielki i lasek. Zaraz na samym początku, tak bardziej przy ulicy w zagłębieniu, żeby nie powiedzieć w rowie, coś się poruszyło. Była to kobieta w stanie wskazującym na spożycie... No cóż, równouprawnienie W lasku już więcej nie spotkałam nikogo. Cudowne powietrze, wdychałam jego woń głębokimi haustami. W lesie po deszczu cudownie pachnie ziemią i igliwiem. Gdzieś sroki kłóciły się wysoko na drzewie. Co chwila tylko wpadałam w chmary drobnych owadów podobnych do komarów, jednak żaden nie okazał się przykry dla mnie Więc podejrzewam, że to jednak były inne owady. Ślicznie wyglądały czubki drzew, oświetlone przez zachodzące słońce. Skończył się lasek i weszłam znów w obszar niskiej zabudowy. Tu i ówdzie grupki mieszkańców ze znajomymi organizowały, ostatniego tego lata, grilla. Szybko minęłam to głośne i śmierdzące miejsce na bezdechu. Dalej idąc wzdłuż kanałku minęłam producenta trawników - fajny biznes - i całkiem sporo tej trawy produkuje. Potem tylko z rolki rozwija, podlewa i trawniczek w kilka dni gotowy . Wyszłam w końcu na mój ulubiony, po lasku, fragment trasy - rozległą łąkę. Zachodnie niebo przybrało przepiękne barwy od różowej purpury, poprzez pomarańcz i ciepły żółty do jasnego i coraz ciemniejszego błękitu. Na tym pięknym tle czarną kreską rysował się charakterystyczny profil stolicy. Piękny widok. Żałowałam, że nie wzięłam aparatu fotograficznego. Doszłam do półmetka, zrobiłam szybki zwrot i nie zatrzymując się maszerowałam z powrotem. Przede mną 4 km i zaczęło się dość szybko ściemniać. Nad łąką co rusz przelatywały małymi stadkami kaczki, powracające na noc do swych gniazd. Ucichły świerszcze, które jeszcze przed chwilą grały swój wieczorny koncert. Przyroda zasypiała. Znowu minęłam towarzystwo, żegnające się na kilka miesięcy ze swoim grillem, głośniejsze z każdym piwem. Przede mną ciemniała ściana cichego i bardzo (nagle) tajemniczego lasu. Potykając się o korzenie nie maszerowałam a gnałam z duszą na ramieniu, potykając się o wystające korzenie. Było zupełnie ciemno, nie przedzierało się tu żadne uliczne, czy jakieś inne (domowe) światło. Każdy szelest był złowrogim sygnałem czyjejś obecności. W takich chwilach wyobraźnia dramatycznie uzupełnia to czego nie widać i czego nie słychać. Wreszcie zaczęło jaśnieć przed mną osiedle domków, na którym mieszkam. Ufff Następnym razem, lepiej sobie zaplanuję swój walking, nordic? nie, ten był dramatic
beauti_46
Warszawa
joined:
Nie liczę godzin ni lat to życie mija NIE JA