Crisstimm

 
registro: 14-12-2007
The more I learn about people the more I like my dachshunds
Pontos49mais
Próximo nível: 
Pontos necessários: 151

Kostek (część ósma)...........

Jeszcze chyba nie opadł ostatni liść i zdążyłam? Z pozdrowieniami dla Incognito :)


Jeszcze tego samego wieczoru zebrali się w salonie na naradzie rodzinnej. Olga usiadła na kanapie, przytulając do siebie Tymka, Julka na fotelu wcześniej zajmowanym przez wuja Stacha, Robert naprzeciw niej.
- No to opowiadajcie.
- W sumie, to raczej ja... bo Tymek bał się i nie poszedł.
- Poszłaś sama na spotkanie z tym chłopcem? - w głosie Olgi wyraźnie słychać było nutki paniki.
- Tak, bo... bo tak wyszło... ale nic strasznego się nie stało, przecież jestem, siedzę przed wami.
- Był sam? - zapytał Robert.
- Chyba tak, raczej tak.
- I co? Co powiedział? - gorączkowała się matka.
- To było tak, poszłam nie mając pewności, że się zjawi, ale był... Siedział na umówionej ławce z zamkniętymi oczyma, jakby spał i jak zwykle wyglądał niczym kosmita. Kiedy podeszłam, otworzył je. Rany, czy zwróciliście uwagę na ich kolor? Zielone niby ale nie do końca, trochę jakby też piwne, ale z taki bardziej brązowymi obwódkami, a czasem takie jakby... lepkie.
- Do rzeczy Julka, do rzeczy - upomniał ją ojciec.
- No tak... no więc Kostek wcale się nie zdziwił, że to ja przyszłam zamiast Tymka. "Siadaj" powiedział. Głupio mi tak trochę było, ale usiadłam obok i nic. Milczeliśmy i już zaczynałam się zastanawiać, czy zwyczajnie nie wstać i pójść sobie, gdy się odezwał:
- Pytaj.
- O co?
- O to z czym przyszłaś. Skoro jesteś, to znaczy że ciekawość was zżera.
- No może trochę, ale w sumie to nie wiem, o co miałabym cię konkretnie zapytać.
- To sam odpowiem.
- Czekaj! Właściwie dlaczego nagle masz ochotę na zwierzenia, skoro przedtem to byłeś równie gadatliwy jak słoik z dżemem?
- Lubię Tymka... wcale nie kłamię, lubię i chyba wreszcie chcę żebyście się dowiedzieli.
- O czym?
- No o tym, co się u was dzieje.
- A co się niby dzieje?
- Nie udawaj... inaczej nie przyszłabyś tutaj.
- Masz rację, punkt dla ciebie.
Na chwilę znów zapadło milczenie. Julka dyskretnie obserwowała chłopca. Siedział oparty o ławkę i wydawał się spokojny, jedynie pewną nerwowość zdradzało lekkie bujanie nogą.
- Mój tata mówi, że powinniście się wyprowadzić, bo inaczej może być źle. Dom was nie lubi.
- Co ty pierdzielisz? Jak dom może nie lubić?
- Bo ja wiem? Chyba tak, że może spotkać was coś strasznego. Ten dom jest inny...
Zamilkł.
- Tej, no! Teraz to już mów! Mów do cholery!
- Fajna jesteś Julka, wiesz? - tym wyznaniem zbił ją z tropu.
- Kompletnie ci odbiło?
- Spoko, nie... Tak tylko... Lubię Tymka, ale ciebie też, chociaż wiem, że ty mnie nie bardzo.
Julka musiała przyznać, że Kostek wciąż stanowił dla niej taką samą zagadkę jak w dniu, gdy go poznała. Niby od niej młodszy, a chwilami czuła się przy nim jak kompletna smarkula. Chłopak sporo urósł ostatnimi czasy i przemknęła jej myśl, czy są równi, czy jest już wyższy od niej.
- Dobra, nie ściemniaj, gadaj jak jest...
- Mam na imię Konstanty...
- Wow, a to nowina!
- Konstanty Breitz.
Poczuła jak przechodzi ją dreszcz. Widziała to nazwisko na liście sporządzonej przez ojca i wiedziała, że Breitzowie mieszkali kiedyś w ich domu.
- Mój tata jest prawowitym właścicielem domu, a po nim będę nim ja. Dom należał do moich pradziadków i dziadka i gdyby moja babka nie była taka głupia, to byłby teraz mojego ojca i mój.
- Kostek... Dobra, może i macie jakieś tam prawa, czy coś takiego, do tego domu... ale co my jesteśmy winni? Przecież rodzice normalnie kupili tę chałupę i nikogo z niej nie wygonili.
- Ci od kogo kupili nie mieli prawa jej sprzedawać.
- Niby dlaczego?
- Bo powinien dostać ją w spadku mój tata. Powiedział to tej wiedźmie, co od niej go wynajmowaliśmy, ale wyśmiała nas i stwierdziła, że niczego nie udowodnimy, bo w nie jest to zapisane w papierach. Prawda - nie ma w papierach, ale jest w murach. Sam dom powiedział tacie, że należy do niego i do mnie i zrobi wszystko, byśmy tam zamieszkali.
- Dom powiedział? Kostek, bredzisz!
- Bredzę? Tak? To powiedz z czystym sumieniem, że wkoło was wszystko jest okey i że się nie boisz?
- No może... trochę... Może nawet więcej niż trochę... Dobra. Masz rację, w domu jest paskudnie. A ogród? O co kaman z tym błotkiem i kamieniami?
- Kiedyś stał tam ołtarz, to bardzo tajemniczy obszar, ponoć odprawiano na nim straszliwe obrzędy, ale dawno temu, jeszcze zanim sam dom został wybudowany. Taki jeden gościu, co to czarami się zajmował, koniecznie chciał mieć kontakt z tym zagadkowym miejscem, no i postawił obok niego dom.
- Jaaaa... Fakt, miejsce jest nawiedzone jak cholera... No dobra, a czego ty szukałeś, grzebiąc patykiem w tej obrzydliwej brei?
- Kontaktu z Tamtym?
- Do diabła! Kto to jest Tamten?
- To demon... chyba... a może anioł? Raz mówi tak, raz tak... A czasem mówi, że jest jednym z nas, a czasem...
- I ty się go nie boisz? - przerwała mu autentycznie przerażona.
- Nie, on nie zrobi mi krzywdy... moja rodzina należy do niego i ja do niego należę.
- Ooo tak, w to akurat gotowa jestem uwierzyć, tylko powiedz jak już chwycisz kontakt z Tamtym, co się dzieje?
- Tak na prawdę udało mi się tylko trzy razy... ale mojemu tacie raz i to wiele lat temu. Powiedział, że wtedy Tamten objawił prawdę o domu i rodzinie, ale też powiedział, że nie jest wybranym. To ja nim jestem. Ja nim jestem, nie ojciec.
- Kim jesteś?
- Wybranym do kontaktowania się z Tamtym i z jego światem, wybranym do przywrócenia świetności starym tradycjom, do odsłonięcia zasłony, za którą kryje się prawda, wybranym, którego kiedyś wszyscy będę szanować i się go bać.
On jest chory, pomyślała Julia. Miała ogromną ochotę wstać i uciekać byle gdzie, byle dalej od dziwnego chłopca. Ciekawość i chęć poznania prawdy o domu jednak zwyciężyły i została. Splotła palce dłoni, jakby do modlitwy, a tak po prawdzie, aby trzymać nerwy na wodzy.
- Kiedy mieszkaliśmy w domu ojciec zaprowadził mnie jednej nocy w tamto miejsce koło kamieni i zostawił samego. Nakazał wytaplać się w błocie i wysmarować się nim dokładnie. Trzeba wymieszać ten szlam, żeby pobudzić siły i przywołać Tamtego. Mówię ci, bałem się jak cholera... ale nie płakałem. - Kostek uniósł lekko głos, a potem znów zamilkł. Po chwili podjął opowieść.
- I wtedy właśnie pierwszy raz objawił mi się Tamten. Kompletnie odpłynąłem. To super odczucie, wiesz? Tak jakbyś zanurzyła się w ciepłej, przyjemnej, gęstej wodzie i jakby ona obmywała każdy skrawek siebie. Wszystko, od środka też. Słyszałem jego głos... wszędzie... w sobie i poza sobą. Widziałem go jakby z każdej strony i jakby całym sobą. Było super. Potem jeszcze dwa razy mi się to udało, choć już nie smarowałem się błotem, tylko w nim mieszkałem. Ojciec długo nie mógł uwierzyć, że jestem wybrany... Sam przez wiele lat łudził się, że Tamten objawi mu się raz jeszcze i namaści na wybrańca. Robił wszystko by się do niego upodobnić... ale to ja
jestem wybrany. Kiedyś, gdy tylko wrócę do mojego domu, będę miał stały kontakt z Tamtym, będę... - Nie dokończył, a raczej koniec wypowiedzi zatuszował głębokim i głośnym westchnieniem.
Teraz już Julka była wystraszona nie na żarty.
- Bredzisz. Jak to wrócisz, przecież my tam mieszkamy? Słyszysz? My! To nasz dom.
Zerwała się na równe nogi. Puściły jej nerwy i już nie zamierzała dalej tak spokojnie wysłuchiwać pogmatwanych wynurzeń chłopca. Kostek również wstał. Powoli i dokładnie zaczął otrzepywać spodnie, jakby zamiast siedzieć na ławce, kulał się w kupie piasku, wreszcie wyprostował się i spojrzał Julce prosto w oczy.
- Twoja mama bardzo podoba się Tamtemu i ona dobrze o tym wie, tylko nie chce przyjąć do wiadomości...
Tego było Julce już za dużo. Miała ochotę uderzyć chłopca, a właściwie to nawet zbić go, mocno okładając pięściami i kopiąc ile sił. I krzyczeć. Krzyczeć, że wszystko to, to kompletny bzdury, a sam Kostek ma zejść jej z oczu, wynieść się do cholery i nigdy nie wracać. Opanowała się jednak i zamiast tego splunęła na ziemię.
- Kłamiesz! Wszystko co mówiłeś - gówno prawda! Jesteś popieprzony i tyle!
Odwróciła się i nie oglądając się odeszła szybkim. Miała ochotę pobiec, ale postanowiła, że za nic nie pokaże jak bardzo się boi.
- Julka! To nie tak... Ja przecież jestem po waszej stronie! Gdyby nie ja, już dawno spotkałoby was coś dużo gorszego!
Nie obejrzała się.
- Jak moją mamę - dodał ciszej.

W salonie, gdy dziewczynka skończyła relację ze spotkania, słychać było jedynie miarowe tykanie zegara. Przez długą chwilę nikt się nie odzywał. Julia intensywnie wpatrywała się w ojca szukając w nim odpowiedzi na dręczące ją wątpliwości. Robert pocierał skronie z całych sił, jakby to miało mu pomóc w dogłębnej analizie tego, co właśnie usłyszał, Tymon przytulił się mocno do matki, ale Olga ukryła twarz za zasłoną z dłoni i nie odwzajemniała uścisku. Nie padło ani słowo. Julka już miała przerwać to uciążliwe milczenie, gdy do jej uszu dotarł cichy szloch, który nasilał się, aż w końcu Olga zaczęła zawodzić, wciąż zasłaniając twarz dłońmi. Robert doskoczył do nie, próbując oderwać ręce od twarzy.
- Uspokój się. Oluś nie becz! Przestań! To tylko brednie nastolatka. Mało pokręconych po świecie chodzi? Olga! No przestań! Dzieciaki patrzą. Oluś...
Jego działania jednak podziałały na kobietę zupełnie inaczej niż chciał mąż. Jeszcze bardziej się rozpłakała. Twarz miała wykrzywioną i była w tej chwili prawdziwie brzydka. Tymek objął ją rękoma, ale odsunęła syna stanowczym ruchem, wstała i wciąż zawodząc wybiegła z pokoju. Robert podążył za nią. W salonie zostali Julka i Tymek.
- Co teraz? - wyszeptał chłopiec.
- Kompletna kicha.
Zamyśliła się. Chłopiec przyglądał się jej w milczeniu. Julia przygryzła wargę. Mocno. Zabolało ją ale i przywołało do rzeczywistości. Wstała energicznie z fotela, podeszła do brata i usiadła przy nim.
- Słuchaj, mam plan. Tyle, że rodzicom nie można pisnąć o nim ani słówka, bo pewnie by się nie zgodzili.
- Jaki?
- Pogrzebałam w necie i... tylko Tymek, przysięgnij, że ani słowa mamie i tacie!
- Przysięgam.
- Dobra. Słuchaj. Wyczytałam, że można za pomocą pewnych zaklęć i lustra zobaczyć to, czego normalnie nie widać i dowiedzieć się, co tak naprawdę, kryje się w tych murach. Nie daję gwarancji, że to wypali, no ale lepszego pomysłu, jak na razie, nie mam. W każdym razie trzeba tylko...
- Jula... to straszne, boję się.
- Kurde, mogłam przewidzieć, jesteś za mały na to... Dobra, spoko, poproszę Wiki do pomocy. Nie bój się, ogarniemy to. Spoko... Tyle, że trzeba w twoim pokoju, tam jest najwięcej złej energii.
Do salonu wrócił Robert.
- Dobra dzieciaki pora spać, mama już się uspokoiła i położyła. Źle to wszystko odbiera, przejmuje zbyt mocno. Przepraszam was w jej i swoim imieniu. Julka, porozmawiamy jeszcze na ten temat, dobrze? Przemyślę sobie i poukładam pewne sprawy i wrócimy do tego, obiecuję. A teraz, marsz do łóżek. Na którą jutro do szkoły?
- Na ósmą - niechętnie odpowiedział Tymoteusz.
- Ja na dziewiątą.
- Raczej niezbyt dobrze się wyśpicie- westchnął. - Idźcie już lepiej do swoich pokojów. Dobranoc.
Podszedł do każdego z nich i ucałował. Dawno tego nie robił. Julka musiała przyznać, że ten prosty gest dodał jej odrobinę otuchy i uśmiechnęła się.
- Spoko, nie martw się, wyrzucę Tymka rano z wyra i przypilnuję, żeby grzecznie poszedł do szkoły. Damy radę.
Ojciec pogłaskał ją po policzku.
- Cieszę się, że was mamy. Idę do mamy. Dobranoc.
Wyszedł.
- No Tymek, rusz tyłek, idziemy spać.
- Ju?
- No?
- Ju... tylko się nie śmiej.
- No co?
- Mogę dzisiaj z tobą spać?
Popatrzyła na brata, wyglądał jak pięcioletni, mocno wystraszony malec. Włosy miał rozwichrzone i trochę już przyciasną piżamkę.
Ja pierdziu, pomyślała, przyszło mi robić za matkę.
- No doooobra, ale jak piśniesz o tym słówko komukolwiek, to zamorduję.


Następnego dnia w szkole zwierzyła się ze swojego planu przyjaciółce. Ta początkowo mocno wystraszyła się, nie chciała słuchać i z całą stanowczością odradzała tego typu działania. W miarę dyskusji jednak traciła argumenty i zaczęła podniecać się możliwością przeżycia mrocznej przygody, o której "można wnukom opowiadać, a już na pewno na obozie, przy ognisku".
- Kurka wodna, Julka pewna jesteś, że to podziała?
- Nie, ale poczytałam sobie sporo o tym w necie i chcę spróbować. Boję się, Tymek boi się jeszcze bardziej, sama widzisz, bez ciebie ani rusz.
Poczucie ważności, to coś, co Wiktoria niezmiernie lubiła i co było ostatecznym argumentem, by "wejść" w plan koleżanki.
- To kiedy?
- Z piątku na sobotę, co? Będziesz mogła przyjść do mnie na noc?
- Chyba tak.
- Muszę jeszcze przygotować Tymka.
- Po co? Smarkacz może się wygadać.
- Nie, nic nie powie, moja w tym głowa. Musimy go wtajemniczyć, cały ten obrzęd będziemy robić w jego pokoju, tam jest najstraszniej.
- O Jezu! Już mam ciary!
- Tylko cicho sza, ani słowa nikomu.
- Rozumie się, gęba na kłódkę.


- Tato, chciałabym zaprosić Wiktorię na noc w piątek. Da radę?
- Jasne, jeśli tylko jej rodzice wyrażą zgodę i jeśli dacie słowo, że nie wypijecie całej mojej whisky - zażartował.
Od tamtego wieczoru nie rozmawiali o domu, ogrodzie i Kostku. Olga chodziła przygaszona ale spokojna i opanowana. Przeprosiła za swój wybuch męża i dzieci w kilku oszczędnych słowach, a ci pokiwali ze zrozumieniem głowami i nie rozwijali tematu. Napięcie wyczuwało się w każdym zakamarku ponurego domu i nieporadny żart Roberta była pierwszą, od dłuższego czasu, próbą rozśmieszenia któregokolwiek z domowników. Jedynie mały Patryk nie zważał na przygnębione miny i śmiał się w głos gulgocząc do swoich zabawek.
W tym jest nawet coś strasznego, pomyślała Julka, jak z klasycznego horroru: nawiedzony dom i niewinne dziecko.
- Spoko tato, zostawimy ci kapinkę.

W piątek wieczorem Julia i Wiktoria rozpoczęły przygotowania w pokoju Tymoteusza. On sam przez ostatnie dni starał się przebywać jak najwięcej w towarzystwie siostry, szukając w niej oparcia i pocieszenia. Po nocy spędzonej w jej łóżku, Julka jednak zaprotestowała, gdy kolejny raz próbował wpakować się do niego i wyrzuciła go, okraszając to stanowczymi i niewybrednymi słowami. Chłopiec coraz bardziej bał się swojego pokoju nocą, jednak wstydził się swojego mazgajstwa przed ojcem i nie zszedł na dół do rodziców, spał z głową schowaną pod kołdrą i scyzorykiem pod poduszką.

Teraz siedział przed ekranem laptopa i bezmyślnie grając w jedną ze swoich strzelanek, zerkał od czasu, do czasu na krzątaninę dziewczyn, przygotowujących się do odprawiania tajemniczego rytuału.
- Widzisz - tłumaczyła Julia koleżance - to ogromnie ważne, aby wybrać odpowiednie lustro. Musi mieć średni rozmiar, nie za duże, nie za małe, nie może być pęknięte, ani zarysowane, ani też zniekształcać obrazu rzeczywistości. Mam takie - idealne, podprowadziłam mamie... potem jej powiem, że mi się stłukło. Nakrzyczy pewnie, ale co tam...
Wyjęła z plecaka szkolnego owalne lusterko w srebrzystej oprawie. Faktycznie było niewielkie, mniej więcej trzydzieści centymetrów wysokości. Tymoteusz widział je nieraz w sypialni rodziców, stojące na toaletce.
- Teraz Wiki, zadanie dla ciebie - musisz na odwrocie lustra wydrapać taki symbol. - Wyjęła z plecaka kartkę papieru z narysowanym przedziwnym znakiem. Przedstawiał on okrąg, wpisaną w niego gwiazdę, a po jego bokach, "przyklejone" grzbietami widniały dwa półksiężyce.
- Co to? - jednocześnie zadali pytanie Tymek i Wiktoria.
- To potrójny księżyc. Będzie nas chronił podczas rytuałów.
- Jaki potrójny, skoro jest Ziemia ma jednego naturalnego satelitę? - zaśmiał się chłopiec.
- Oj cicho bądź, nie wiesz w czym rzecz. To symbol Przybywającego Księżyca, Pełni Księżyca i Ubywającego Księżyca. Ma silną moc... Dobra szkoda czasu. Masz Wiki. - Podała kartkę papieru przyjaciółce, wydrap to w miarę dokładnie.
Potem wyjęła jeszcze z plecaka ściereczkę, butelkę z wodą, sól, małą miseczkę, dwie, białe świeczki i paczkę kadzidełek indyjskich.
- Najlepsze byłyby szałwiowe albo sosnowe, ale nie mieli w sklepie takich, mamy eukaliptusowe - też mają moc ochronną.
- Skąd to wszystko wiesz? - zdziwiła się Wiktoria.
- Jakbyś mieszkała w takim domu, też sporo byś wiedziała... Już od dłuższego czasu czytam o ochronnych rytuałach... i nie tylko... No dobra, do roboty. Najpierw trzeba obmyć lustro. Wiki masz już wydrapany symbol?
- Eukaliptus? - Skrzywił się Tymoteusz. - Będzie śmierdziało jak w aptece.
- Oj Tymek, zamknij się. Nie marudź. Jak masz tak cały czas zrzędzić to lepiej idź na dół do rodziców.
Tymek wzruszył ramionami ale zamilkł. Wiktoria podała Julce lusterko.
- No dzieło sztuki to to nie jest ale dałam z siebie wszystko.
Rysunkowi faktycznie daleko było do doskonałości, jednak dość dobrze przypomniał ten naszkicowany przez Julię.
- Okey, nie jest źle, taki też ma swoją moc... ale przypomnij mi, abym nigdy nie prosiła cię o wykonanie tatuażu na moim ciele.
Zachichotały obie, tylko chłopiec pozostał poważny.
- Dobra, do dzieła - szepnęła Julia.
Do miseczki wlała trochę wody i dosypała soli. Zwilżoną w roztworze ściereczką obtarła taflę lustra w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. Coś mruczała pod nosem, ale ani Wiktoria ani Tymek nie zrozumieli słów.
Czynność powtórzyła jeszcze dwa razy, po czym zrobiła to samo ale w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara.
- Okey - powiedziała niespodziewanie silnym głosem - Tymek zapal kadzidła, koniecznie zapałkami, tam są - wskazała na swój plecak, ty Wiki zapal dwie świeczki i postaw tu. - Wskazała miejsce tuż przed lustrem, które ustawiła na stoliku.
Dzieci posłusznie wykonały jej polecenia. Wpadły w podniosły nastrój, na twarzach malowało się skupienie i przyjemność z uczestniczenia w tajemniczych obrządkach. Julia usiadła przed lusterkiem, w którym odbijały się płomienie świec.
- Stańcie tuż za mną, po moich bokach.
Wzięła głęboki oddech, przymknęła oczy.
- Przybywaj- szepnęła lekko ochrypłym z emocji głosem.