Wróciłam do domu z mocnym, niezłomnym postanowieniem - obudzę dziś w Zenku zwierzę. Nie, nie byle jakiego tam zwierzaka, ale lwa, tygrysa, lamparta, albo przynajmniej żbika lub dobrze wyrośniętego Maine Coona. Nie będzie mój Zenek gorszy od...
- Zenek! - krzyknęłam od progu.
W odpowiedzi usłyszałam tylko przytłumiony dźwięk transmisji ze skoków narciarskich i jakby bliżej nieokreślony rytmiczny poświst.
- Zeeeenek! - nie ustępowałam w powziętym zamiarze wstrząśnięcia do głębi małżonkiem, tak aby drastycznie pobudzić jego zwierzęcy magnetyzm.
- Tak skarbie? - głos męża był mocno przyduszony.
- Zenek, wyłącz natychmiast to pudło, ogarnij się, siadaj i słuchaj - na początek ustaliłam priorytety.
Zenuś przeciągnął się, mlasnął i powolnym ruchem sięgnął po pilota.
Oj, widzę, że czeka mnie tytaniczna praca, jednak moja ambicja, determinacja i stalowa wola pozwalają mi sądzić, że i tym razem osiągnę sukces.
- Zenuś skup się proszę i popraw koszulę, bo wyszła ci z jednej strony ze spodni.
Popatrzył na mnie trochę jakby spode łba, ale posłusznie wykonał zalecenie, usiadł wyprostowany i wlepił wzrok we mnie, a dokładnie w moją koszulkę z najnowszej kolekcji z wężowym printem.
Jest nadzieja, przemknęło mi przez myśl, niechybnie drzemie w nim bestia do oswojenia, a ja jak ten odważny treser muszę tylko czujnie go obserwować i wychwytywać każdy przejaw dzikości.
- Zenuś, tak sobie dzisiaj rozmawiałyśmy z Kasią i Bogusią i wiesz? - Zawiesiłam głos, aby dodać chwili odrobinę dramatyzmu. Zenek jednak kolejny raz okazał się gruboskórny jak nosorożec i nie wyczuł go ani na trochę, siedział milcząc, wciąż wpatrzony w mojego t-shirta. Chcąc, nie chcąc musiałam kontynuować, bez prób dodania koloru ważnemu momentowi życia.
- Otóż, one jak gdyby nigdy nic chwaliły się, że ich mężowie w sypialni zamieniają się w zwierzaki. Wyobrażasz sobie? Ich mężowie? W zwierzaki?
- W leniwce? - uśmiechnął się Zenek.
- Zenek! - wrzasnęłam - ja tu poważnie o jakże istotnych sprawach naszego związku, a ty żartujesz. Zenek ja to uważam, że kogo jak kogo, ale ciebie to stać przynajmniej na lamparta, lwa albo ocelota!
- Ależ żabciu - jęknął.
- Nie wyjeżdżaj mi tu z żabcią - znów uniosłam głos - teraz gdy mam być partnerką dzikiego kota to przynajmniej nazywaj mnie waderą...
- Wadera to samica wilka - odpowiedział mój mąż.
No tak, to nawet do niego podobne, czepia się szczegółów zamiast skupić się na istocie problemu, znów bezduszny samolub z niego wyłazi. Zacisnęłam zęby i spokojnie kontynuowałam.
- Bo wiesz misiaczku, mnie to się marzy, żebyś ty był taki tygrys w sypialni, nieokiełznany, nieobliczalny, nieodgadniony. Żebyś był taki... z wierzchu twardy jak stal, a wewnątrz to... czuły kochanek z miękkim, kochającym sercem. I chciałabym, żebyś czasem traktował mnie jak zdobycz, rzucał się na mnie namiętnie, gryzł mnie, drapał, tarmosił. Byle nie za mocno i tak, żeby śladów nie było... Chciałabym, żebyś dziko warczał... ale czasem to też trochę pomruczał.
Oczy Zenka jakby trochę się powiększyły, ale jego spojrzenie wreszcie opuściło środkowe rejony t-shirtu i powędrowało w kierunku moich ust. Milczał.
Chyba tygrys to jednak za mocne uderzenie na początek, pomyślałam, może trzeba zacząć od czegoś prostszego?
- No to może chcesz być lampartem? Szybkim myśliwym, o płynnych ruchach, gibkim ciele i ogromnej gracji?
- Pomijając płynne ruchy, gibkie ciało i ogromną grację to raczej niemożliwe bo lamparty są samotnikami - sucho odpowiedział Zenek.
- Taaak - trochę mnie zbił z tropu - w takim razie lamparty zostawmy komuś innemu. Zenuś, a może lew? Lew, tak lew! Ty przecież jesteś urodzony lew. No spójrz na siebie... król, król lew... no może z tą grzywą niezupełnie się zgadza, ale poza nią to wszystko wskazuje, że spokojnie możesz nim być.
Oczy Zenka znów urosły i na twarzy pojawił się cień uśmiechu.
Tak, trafiłam w dziesiątkę, ten lew to najbardziej odpowiednia bestia dla mojego misiaczka. Zadowolona z bezbłędnego wyczucia zwierzęcego instynktu męża powędrowałam do kuchni zrobić mu królewską ucztę na kolację. Co takie domowe lwy jedzą na wieczór? Zrobiłam, co prawda wcześniej zakupy, z myślą o rozdmuchaniu pierwotnych instynktów Zenusia, ale wydało mi się, że to zbyt mało...
- Żabciu - mąż przydreptał za mną.
- Tak? - spytałam wyjmując z zamrażalnika kawałek wołowiny, co to go kiedyś mamusia Zenka przyniosła, a ja zapomniałam całkiem o nim. Położyłam go obok szparagów, ananasa, pestek dyni, krewetek i słoiczka z małżami.
- Żabciu, ten lew to fajna sprawa... nie no... nieźle to sobie wykombinowałaś, ale uwierz... tak się nie da.
- Co się nie da, jak się da - nie, nic nie zmąci mojego radosnego nastroju.
- Zenuś, a przynieś z salonu ten świecznik, co na kolędę go używamy i postaw w sypialni. Zwierz zwierzem, a romantyczny nastrój nie zaszkodził nikomu.
Mąż stał w miejscu i nie ruszył się ani o milimetr. Odwróciłam się do niego. Ech, wcale na lwa nie wyglądał, raczej na zbitego psa.
- Skarbie - wystękał - mogę tym lwem dla ciebie być, co mi tam, ale proszę nie każ mi w sypialni warczeć i rzucać się na ciebie. Żabciu... a nie możemy tak jak zawsze?
- Czyli ty śpisz, a ja oglądam romantyczne komedie? - nie mogłam powstrzymać się od sarkazmu.
- Nie rybeńko... możemy wziąć ten świecznik i te... - tu obrzucił pełnym obrzydzenia spojrzeniem zakupy - te afrodyzjaki... możemy nawet puścić sobie na National Geographic film o zwyczajach dzików kotów, mogę nawet ryknąć potężnym głosem raz, albo dwa razy... ale nie każ mi, na boga, niczego tarmosić.
Popatrzyłam na niego i ...
- No dobrze - skapitulowałam - może ten lew nie był jednak strzałem w dziesiątkę? Tylko Zenuś...
- Tak Żabciu?
- Co ja powiem dziewczynom? Jakie zwierzę drzemie w tobie?
- No jak to jakie? Ciągle przecież jestem twoim misiaczkiem.
A tak... Mój misiaczek... Misiek... Nie no, fajny taki misiu... do przytulania i do... No jasne! Mam! Powiem dziewczynom, że z mojego Zenusia to prawdziwy grizzly.
Crisstimm
São Paulo
registro:
The more I learn about people the more I like my dachshunds