Crisstimm

 
registro: 14-12-2007
The more I learn about people the more I like my dachshunds
Pontos49mais
Próximo nível: 
Pontos necessários: 151

Kostek (część szósta)

Julia przyglądała się bacznie swojej twarzy w lustrze.
Nos w porządku, czoło też, usta ujdą, oczy mogłyby mieć bardziej intensywny kolor... ale rzęsy? Za krótkie, za proste, za rzadkie. Masakra jakaś. Jezu, wyglądam jak jakaś dziunia.
- Mamo! Maaaaamo!
Olga wpadła niczym bomba do łazienki.
- Co się dzieje? Julka?
- Mamo?
- Tak kochanie? Coś złego się dzieje?
- Mamo, popatrz na moje rzęsy.
- Co?
Podeszła bliżej córki, by przyjrzeć się jej przymkniętym oczom. Serce wciąż mocno waliło i czuła, jak drżą jej dłonie. Przestraszyła się słysząc rozpaczliwe wołanie i przez te kilkadziesiąt sekund zanim dotarła do łazienki, przemknęły jej przez myśl co najmniej trzy straszliwe powody krzyku. Ostatnio na wszystko reagowała emocjonalnie i zbyt nerwowo.
- Nie, nic nie widzę. Co z nimi nie tak?
- Mamo, to jakaś masakra! Jak mam się tak pokazać?
- Ale jak?
- No sama popatrz, rzęsy mi się jakoś tak rozdzielają, są zbyt proste i rzadkie i wyglądają obleśnie.
- Jezu, Julka! Co ty wygadujesz? Masz normalne rzęsy i nie wiem, o co tyle zamieszania.
- Ależ oczywiście! Wiedziałam, że mi nie pomożesz! Wielkie dzięki!
Wbrew sytuacji, krzyki córki działały na Olgę uspokajająco. Tak, takie właśnie powinni mieć problemy. Dorastanie dzieci, oburzenie nastolatki, uczenie się akceptacji swojego ciała i wyglądu.
- Córciu.... Kochanie. Uwierz, twoje rzęsy wyglądają bardzo ładnie. Jeszcze nie raz znajdziesz w sobie coś, co chciałabyś poprawić, zmienić, jednak z czasem zauważysz, że wcale nie jest to takie złe, jak się początkowo wydawało i właśnie te rzeczy sprawiają, że jesteś jedyna i niepowtarzalna. Jeśli tak bardzo ci zależy na korekcie, podkreśleniu, pozwolę ci używać mojej maskary. Tylko proszę, żebyś delikatnie z niej korzystała... delikatnie... i tylko na jakieś szczególne okazje.
Kiedy wyszła z łazienki, głęboko odetchnęła, nawet zdobyła się na uśmiech. Ach, te dramaty nastolatek.

Budynek sądu, w którym mieścił się wydział ksiąg wieczystych, wyglądał nobliwie i wzbudzał należyty szacunek. Przestępując progi gmachu, od razu czuło się atmosferę powagi prawa i ciężaru spraw jakie w nich się rozegrały. Zajrzeć do księgi wieczystej można przez internet, jednak Robert uznał, że aby dociec sedna tajemnicy domu, musi poczuć zapach i dotyk papieru, na którym zapisana jest historia nieruchomości. Wylegitymował się starszej pani siedzącej za biurkiem i przedstawił swoją prośbę.
- Chodzi panu o wypis?
- Nie, tylko o przejrzenie księgi wieczystej.
- Mogę panu podać najważniejsze informacje z komputera.
- No właśnie, że zależy mi na wglądzie w samą księgę.
- Hmm... skoro tak, w takim razie proszę usiąść i poczekać, muszę ją odszukać.
Przyniesiona przez nią księga przypominała duży skoroszyt w tekturowej okładce, przewiązany szmacianą wstążeczką. Robert przebiegał wzrokiem po wyblakłych słowach, wpisanych starannymi, choć różnymi charakterami pisma urzędników.
Adres, numer działki, powierzchnia, jest; właściciele.
Na ostatnim miejscu wpisani byli oni: Robert i Olga Dec, nad nimi kobieta, która im sprzedała nieruchomość, wyżej Konstanty Breitz, który dziedziczył po Konstantym i Janinie Breitz. Lista kończyła się tajemniczym wpisem: Abraham Lipski.
Dla dopełnienia formalności i pod wpływem wnikliwego spojrzenia urzędniczki, Robert postanowił jeszcze przejrzeć dział trzeci i czwarty księgi wieczystej. Uwagę przykuł wpis o dożywotniej służebności na rzecz owego Abrahama Lipskiego, polegającej na prawie mieszkania i użytkowania jednego pokoju i możliwości korzystania z innych części domu i ogrodu. Wpis oznaczony był datą: czternasty września 1938 roku, a zaraz pod widniała data jego wykreślenia dwudziesty ósmy marca 1946 roku. Powodem wykreślenia była śmierć dożywotnika.
Robert dokładnie spisał imiona, nazwiska, daty.
Ciężko będzie to wszystko rozsupłać i poukładać, już i tak zbyt wiele czasu poświęca tej sprawie, co w efekcie odbija się na pracy zawodowej. Wyraźnie czuł niezadowolenie szefa i współpracowników.

- Tymek!
Krzyk wyrwał chłopca z zadumy. Obejrzał się. W odległości kilku kroków stał zdyszany Kostek. Opalony, włosy miał przycięte króciutko na jeża i jakby od ostatniego spotkania trochę urósł.
- Dogoniłem cię.
- Czego chcesz? - burknął Tymoteusz.
- Ej no, stary, to tak mnie witasz?
- Wcale nie chce cię witać.
- Tymek, co jest?
- A co ma być? Nie mam zamiaru gadać z tobą, rodzice mi zresztą zabronili.
- Niby dlaczego? Co złego zrobiłem?
Tymek wzruszył ramionami i odwrócił się, dając do zrozumienia, że według niego rozmowa jest skończona. Kostek jednak nie dał za wygraną, wyprzedził go i zaszedł mu drogę.
- Stary, to przecież ja... O co chodzi? Wystraszyłem cię wtedy pod szkołą? Sorki. To on tak mi kazał, uwierz... Kurde no... Tymek, naprawdę mi przykro. Poczekaj. Zaraz wszystko ci wytłumaczę. No zatrzymaj się.
Tymoteusz przystanął.
- To mów.
- Kiedy nie wiem jak zacząć?
- Normalnie, od początku. I szybko, bo nie mam czasu.
- Dobra... Może jednak usiądziemy gdzieś, to dłuższa historia.
- Nie.
- Okej, w takim razie będę się streszczał. Widzisz... faktycznie zakumplowałem się z tobą, bo zamieszkaliście w tym domu, ale potem gdy cię bliżej poznałem, to bardzo polubiłem. Jesteśmy przyjaciółmi, pamiętasz?
Tymek prychnął niedowierzająco.
- Akurat uwierzę, dobrze wiem, że wcale nie zależało ci na mojej przyjaźni.
- Kurde stary... może na początku bardziej chodziło o dom, ale potem...
- O co, do licha, chodzi z tym całym domem?
Kostek zamilkł. Przystanął i chwycił za ramię Tymoteusza, aby ten zrobił to samo. Patrzyli przez chwilę sobie w oczy i Tymkowi przypomniały się popołudnia spędzane w milczeniu nad błotnistą kałużą w ogrodzie. Poczuł, że przez ciało przenika zimny dreszcz.
- To powinien być nasz dom - wyszeptał Kostek.
- Co?
- Tak mówi Tamten i ja... też tak czuję, to nasz dom.
- Ale jak wasz, skoro jest nasz?
- No właśnie... jest wasz, a nie powinien. Należał do mojego pradziadka i to ja... to znaczy mój tata... Tamten, jest prawdziwym spadkobiercą.
- Kłamiesz! To co wygadujesz, to kompletne bzdury. Nie chcę cię znać! Nie chcę słyszeć o Tamtym! Nie chcę! - Tymek odepchnął kolegę i puścił się biegiem w kierunku domu.
- Tymek! - Kostek biegł za nim - Tymek! Wysłuchaj mnie proszę! Musisz wiedzieć! Zatrzymaj się! Tyyymek!
Tymoteusz jednak pędził dalej, zatykając dłońmi uszy. Pomimo tego krzyk kolegi usłyszał wyraźnie.
- Tymek! Jak będziesz gotów pogadać zostaw wiadomość przy kamieniach!

Robert zdał żonie relację z wizyty w wydziale ksiąg wieczystych. Wyjął z teczki zapisaną notatkami kartkę i pokazał listę nazwisk.
- Widzisz? Z tego wynika, że Breitzowie otrzymali dom w darowiźnie od Abrahama Lipskiego tuż przed wojną, w zamian ustanowili dla niego prawo dożywotniego użytkowania. Warto by było dotrzeć do tej umowy i dowiedzieć się czegoś więcej... Hmm... Sam Lipski nie pomieszkiwał u nich długo, jak widzisz w czterdziestym szóstym wykreślono wpis. Kim był ten Lipski? Dlaczego podarował obcym osobom okazały dom? Kim byli Breitzowie?
- Nie wiemy czy byli sobie obcy - wtrąciła Olga.
- W sumie tak, ale coś mi mówi, że to żadna rodzina. Jakby to, do cholery, ugryźć?
- Może wujek Stach?
- Co wujek Stach?
- No wiesz może on by pomógł? Sędzia na emeryturze, samotny... w dodatku zawsze lubił kryminalne zagadki. Ma czas, doświadczenie i chęci też mu pewnie nie zabraknie.
- A wiesz? To wcale nie takie głupie. Stachu wciąż powinien mieć koneksje i dojścia do przeróżnych dokumentów... właściwie to może być strzał w dziesiątkę. Jesteś genialna!
- E tam - zaśmiała się - wcale nie jestem... no może trochę... albo dobra, niech będzie; jestem genialna.
Popatrzył na uśmiech żony, ostatnio rzadko gościł na jej ustach.
- Poczekaj, zaraz znajdę numer do niego. Mam go zapisany w starym kalendarzu... Nie, powinnam w nowym też mieć, pamiętam, że przepisywałam. Czekaj, czekaj. O jest! Popatrz. Ja mam zatelefonować, czy ty? Może lepiej ty, bo wiesz... faceci zawsze się lepiej dogadają. A z drugiej strony to mój wujek przecież i... Co mi się tak przyglądasz? Jestem brudna na twarzy?
- Co? Nie... Masz najpiękniejszy uśmiech świata.

Tymoteusz o spotkaniu z Kostkiem opowiedział siostrze zaraz po powrocie do domu.
- Idiota kompletny jesteś, czemu go nie wysłuchałeś?
- Bałem się. Sami mnie nakręciliście przeciwko niemu.
- Oj no tak... ale w biały dzień na ulicy? Czego tu się bać? Przecież nie zjadłby cię.
- Łatwo ci teraz tak mówić... Jak go zobaczyłam, to mało co nie posikałem się ze strachu.
- No dobra, szkoda, ale wyszło jak wyszło... Warto jednak posłuchać co ten dupek chce nam wyjaśnić, to znaczy tobie.
- O nie, nie namówisz mnie, żebym poszedł na spotkanie z nim, nawet zanieść wiadomość nie pójdę. Za nic nie podejdę do tego paskudnego kamienia.
- Tymek, to może być bardzo ważne.
- Nie... Jak będziesz mnie zmuszać, powiem rodzicom.
- Nie, spoko, nie będę cię... tylko napisz do niego, ja zaniosę.
- Jula, kurde, powiedziałem, nie pójdę na żadne spotkanie.
- Dobra spoko, tylko napisz do niego... Ja sama pójdę pogadać.