Zawsze, jak ma przyjechać do mnie rodzinka w odwiedziny, mam ambiwalentne uczucia. „I chciałabym, i denerwuję się” – jak to będzie, jak pogodzę pracę, gości i zwykłą codzienność. I zawsze godzę i wychodzi to bardzo pierwszorzędnie. Ale to wiem dopiero po. Jak już wyjadą i robi się znowu tak cicho, pusto, normalnie.
Jak co roku przyjechała do mnie siostra z mężem; robią sobie taki przystanek w stolicy na tydzień, potem jadą dalej w Polskę – obowiązkowo festiwal filmowy „Dwa brzegi” w Kazimierzu Dolnym a w tym roku jeszcze spływ Dunajcem. W stolicy, czyli u mnie, starałam się zorganizować ich pobyt tak by było i miło (niewątpliwie moja osoba miała to sprawić) i ciekawie. Oczywiście w programie był teatr Jandy – tym razem sztuka pt. „Shirley Valentine” - Krystyna Janda jak zwykle świetna. Tym razem jako kura domowa, rozmawiająca ze ścianą?! Znudzona i zahukana żona przy mężu otwarcie wyznaje: Wiesz, co ja sobie całe życie mówiłam? Dzieci dorosną to ja se stąd pójdę. Dzieci dorosły, a ja, co? Nie ma gdzie iść! A poza tym to wiesz, co ludzie mówią? Po czterdziestce to tak jakby już wszystko było i nic człowieka nie rajcuje. Tylko, że u mnie to szybciej poszło! Ja to się tak czułam jak miałam dwadzieścia pięć! Pewnego dnia decyduje się na szaleństwo. Mając powyżej uszu małżeńskich powinności, wszystko postanawia zacząć od nowa. Pragnie się jeszcze cieszyć życiem i, mimo że lat jej nie ubędzie, zamiast mówić: "Boże, mam czterdzieści dwa lata", woli wykrzyknąć: "Shirley, masz dopiero czterdzieści dwa lata, jak to cudownie!"
Ja z siostrą śmiałyśmy się i wzruszałyśmy na przemian a panowie…. jeden przespał większość spektaklu, chociaż twierdził, że wszystko widział, ale szczegółów nie pamiętał a drugi nie zrozumiał istotnych istotności (to było do przewidzenia :/)
Ponieważ moi domownicy byli zmęczeni codziennością, to ja biegałam z moimi (wszak to byli tylko moi goście) po najmilejszych zakątkach stolicy. Zawsze o tej porze (wakacje) są ciekawe , uliczne wystawy fotograficzne, koncerty lub jakieś imprezy. W programie obowiązkowo był Trakt Królewski: od Palmy aż po Zamek Królewski. Jak zgłodnieliśmy odwiedzilihttps://lh3.googleusercontent.com/VK3CqKA27RzQy0EOHiU0nuvHHJDD1JHHR1wB18WU-mw=w357-h200-p-nośmy odkrytą w zeszłym sezonie restaurację ‘Mandala’ - kuchnia arabska. W grouponie kupiłam kupon na obiad (full wypas i wino) w ‘Bali dim sum house’ gdzie moim ulubionym daniem są pyszne pierożki azjatyckie z przeróżnymi nadzieniami, ale także krewetki, mule i ośmiorniczki. Kochani 5 osób najadło się po pachy za mnie 200 zł. Polecam okazje w grouponie – może to i reklama ale warto tam zajrzeć. Jest i druga strona tego typu sprzedaży ale o niej nie będę pisała tym razem.
Oczywiście nie mogłam nie zabrać moich gości do Sierpca gdyż uwielbiam to miejsce. Było dość spokojnie, bo żadne ‘miodobranie’ ani ‘żniwa’ się nie odbywały. Ale na wykopki znowu tam pojadę. Wiedziałam ! To miejsce każdemu się podoba – moim gościom również. Sielsko, anielsko, słonecznie, zapachy siana, dojrzałego zboża, śpiewy ptaków tworzyły taki mother-nature klimacik. W jednej chacie były prezentowane ręcznie robione ozdoby domowe: takie tam dyrdymałki kwiatki z bibułki, jakieś zwisające girlandy papierowe i… koronkowe firanki z papieru. Mój gość nie wierzył, że te firanki w oknach są papierowe (wyglądały uroczo) dopiero Pani z obsługi skansenu musiała potwierdzić niedowiarkowi, że tak w istocie jest. Zaopatrzeni w wiklinowe pamiątki wróciliśmy do domciu.
Tydzień minął jak z bicza trzasł z atrakcjami kulturalnymi, kulinarnymi, turystycznymi a i odrobina relaksu też była. A po dwóch tygodniach miałam pojechać ja gościć się ale to znowu do mnie przyjechali goście i znowu było fajnie. Z siostrzenicą zrobiłyśmy per pedes kawał dobrej trasy od Placu z palmą, Nowym Światem obok Zamku Królewskiego, do Rynku Starego Miasta, schodkami w dół nad Wisłę ale nie całkiem do parku fontann (szkoda, że to nie był już wieczór, byłyby pięknie podświetlone). Potem ogrody na dachu BUWu i cudne stamtąd widoki na Wisłę, Narodowy i Warszawę, spacerek uliczkami Powiśla (Dobra, ale Matysiaków postanowiłyśmy nie odwiedzać), doszłyśmy do Poniatowskiego (tutaj fotki z Narodowym w tle) i mostem do Saskiej Kępy, gdzie Francuską doszłyśmy do Agnieszki Osieckiej
i odpoczęłyśmy w uroczej herbaciarni …uff.