Crisstimm

 
Присоединился: 14.12.2007
The more I learn about people the more I like my dachshunds
новый уровень: 
очков нужно: 151

Tajemnica Cholat Sjakl

Wpadłam na pewien pomysł i mam nadzieję, że uda mi się w nim wytrwać. Chodzi o cykl artykułów o dziwnych, zagadkowych lub niewyjaśnionych sprawach, osobach, zjawisk, które chciałabym zaprezentować. Forma miałby być taka, iż piszę trochę (lub trochę więcej niż trochę) w jakimś temacie, a Wy (mam nadzieję) komentujecie, dodając swoje przemyślenia, spostrzeżenia czy (i) wiadomości, które macie lub uzyskaliście o przedstawionym zagadnieniu. Uzupełniacie i polemizujecie.

Od razu jednak zastrzegam, iż komentarze wulgarne, obrażające będą kasowane (natomiast odbiegające od tematu, lecz wnoszące coś pozytywnego - niekoniecznie).

Avanti!

Na początek sprawa, która intryguje mnie od wielu lat. Wracam do niej i odświeżam wiadomości w tym temacie, bo jak widać, nie tylko mnie ona frapuje, co skutkuje ciekawymi, kontrowersyjnymi  hipotezami. Myślę, że Wam ona też  „obiła się o uszy”.

 

 

Wyprawa Diatłowa

Fakty: Mamy koniec stycznia 1959 roku. Grupa dziesięciu doświadczonych podróżników radzieckich, pod wodzą Igora Diatłowa rzuca wyzwanie - zdobycie szczytu w północnym pasmie Uralu – Otortenu, którego rdzenni Mansowie nazywają „Nie idź tam”. Ekipa to studenci i absolwenci kilku wydziałów Politechniki Uralskiej, ośmiu mężczyzn i dwie kobiety. Jest też wśród nich doświadczony 37-letni przewodnik Aleksander Zołotariow. Dla wędrowców wyzwanie choć trudne, z racji dużego mrozu i złej sławy jaką cieszą się miejsca, przez które wiedzie wyznaczona trasa, stanowi "trening" do wyprawy arktycznej. Jako punkt wyjściowy ekspedycji zaplanowano ostatnią, zamieszkałą, w tym rejonie wieś - Wiżajsk. Tutaj też, pierwsza perturbacja, jeden  z uczestników, Jurij Judin rezygnuje z powodów zdrowotnych. Jeszcze o tym nie wie, że ma ogromne szczęście, ale i też, iż funduje sobie traumę do końca życia. Pozostali wyruszają zgodnie z planem. Trasa wiedzie przez niezwykle trudne, prawie odludne tereny, wzdłuż rzeki Łozwy, a jednym z jej punktów ma być zdobycie szczytu Góry Umarłych (Cholat Sjakl). Pierwotnie planują ją ominąć, jednak ze względu na pogarszającą się pogodę, jednak postanowiają na jej zboczu rozbić obóz, by poczekać na bardziej sprzyjające warunki. I tu kończą się fakty, a zaczynają przypuszczenia. Do tego momentu prowadzony jest dziennik oraz robione są zdjęcia, dokumentujące uroki i trudy wyprawy.

Jedno z pierwszych pytań, jakich nie zabraknie w tej tajemniczej sprawie, to dlaczego rozbili obóz w miejscu nieosłoniętym , narażonym na podmuchy gwałtownego wiatru, a nie przy pobliskim lesie?

Podróżnicy zapowiedzieli bliskim i znajomym, iż koniec wyprawy planują na 12-stego lutego. Jednak jeszcze czternastego, mimo opóźnienia nikt nie wszczynał alarmu. W tak ekstremalnych warunkach jedno, dwudniowa zwłoka nie jest niczym szczególnym. Dopiero piętnastego jeden ze znajomych daje wyraz zaniepokojeniu, a dwudziestego organizowana jest wyprawa ratunkowa. Dołącza do nich wojsko. Przez sześć dni trwają intensywne poszukiwania. Dwudziestego szóstego lutego ratownicy działający w okolicy Góry Umarłych  znajdują ślady turystów prowadzące na przełęcz u stóp szczytu. Wydostają się ponad granicę lasu i dostrzegają w oddali, na zboczu góry, wystający spod śniegu czubek namiotu. Wokół niego mnóstwo śladów, pozostawionych w chaotycznej bieganinie, jakby w akcie paniki. Sam namiot też nosi znamiona histerycznych działań, jest rozcięty… od środka. Jednak nie można odnaleźć  żadnego z członków ekipy Diatlowa, żywego czy umarłego. Położenie przedmiotów w namiocie, butów, wierzchnich ubrań, legowisk świadczy, że został on opuszczony w tym samym momencie, nagle przez wszystkich turystów. Później śledczy ustalili, że do dziwnego zdarzenia, które wywołało panikę w szeregach grupy, doszło między godz. 21.30, a 23.30

Ślady prowadzą w stronę lasu, a później znikają pod śniegiem. Pod jednym z drzew ratownicy odnajdują dowody, świadczące, iż ktoś próbował rozpalić ognisko ale i też… wejść na drzewo. Są i ludzie. Dwoje mężczyzn. Nie żyją. Bosi i ubrani jedynie w bieliznę, a pamiętajmy, iż nocą temperatura spada do minus dwudziestu stopni. Jeden z nich ma zakrwawioną twarz, poparzoną stopę i nadpalone włosy, drugi ubrany „wybiórczo” również z poparzeniami. Trzysta metrów dalej grozę wzmaga widok wystająca spod śniegu ręka. Okazuje się, że leży tam sam Igor Diatlow. Odziany jest dużo lepiej od pozostałych, koszula flanelowa, sweter, futrzany bezrękawnik, kalesony, spodnie, na stopach skarpety. Nie widać szczególnych urazów, jedynie rana dłoni od drugiego do piątego palca. Twarz ma zalodzoną, co może świadczyć, iż przed śmiercią dyszał w śnieg. Nieopodal, przy pomocy psów i sond, ratownicy natrafiają na następne zwłoki - mężczyzny  oraz jednej z dwóch kobiet. Ułożenie ich ciał sugeruje, iż próbowali wrócić do obozu.  Na wszystkich pięciu ciałach nie znaleziono obrażeń, poza pękniętą czaszką jednego z mężczyzn , które  wskazywałyby, że  doszło do jakiejś walki. Cała piątka studentów zmarła w wyniku wyziębienia organizmu. Ekipie ratowniczej nie udaje się odszukać reszty zaginionych.

Znaleziono ich dopiero wiosną, w maju, gdy śniegi nieco stopniały. Pod grubą jego warstwą, siedemdziesiąt metrów od ogniska pod drzewem, w wąwozie leżeli pozostali czterej członkowie feralnej ekipy. I tu znów zagadka. Pomimo, iż nie widać było zewnętrznych uszkodzeń, wszyscy ponieśli rozległe i poważne urazy wewnętrzne. Jedna z ofiar ma strzaskaną wieloodłamkowo czaszkę ze złamaniem jej podstawy, druga z dziewczyn z ekipy, złamania dziesięciu żeber po obydwu stronach klatki piersiowej, Zołotariow ma połamanych sześć żeber, a jego kolega ranę skroni do kości. Ale chyba najstraszliwsze jest to, iż zwłoki Zołotariowa i kobiety pozbawione zostały oczu, a jej również wyrwano język.  Jak opisali patomorfolodzy, obrażenia przypominały te odnoszone podczas wypadków drogowych, stwierdzono, że nie mogły one powstać przy udziale osób trzecich, a przykładowo, wielkiej siły która uniosłaby ciała i rzuciła je, lub wskutek silnej fali uderzeniowej.

Ponad to, stwierdzono, iż ciała i ubrania wykazują  ślady napromieniowania, a osoby, które uczestniczyły w pogrzebach członków wyprawy Diatlowa twierdziły, iż miały nienaturalnie pomarańczowy kolor skóry oraz siwe włosy, co też może oznaczać chorobę popromienną.

Prokurator prowadzący dochodzenie w tej niebywale tajemniczej sprawie otrzymał od władz zwierzchnich polecenie natychmiastowego jej zamknięcia. W podsumowaniu zapisał: "Przyczyną śmierci turystów była nieznana siła, której turyści nie byli w stanie się przeciwstawić". Akta zostały objęte klauzulą ścisłej tajemnicy, a teren zamknięto dla cywili na wiele lat. I choć dokumentacja została częściowo odtajniona w latach dziewięćdziesiątych tajemnica dramatu na zboczu Góry Umarłych wciąż jest nierozwiązana.

Hipotezy: Pierwsza, dość racjonalna i wytłumaczalna – mówi, iż za tajemniczym masowym zabójstwem stoją rdzenni mieszkańcy tamtych okolic, Mansowie. Mogła ich urazić obecność intruzów na terenie, gdzie znajdują się święte dla nich miejsca. Jednak, nic nie wskazuje, aby to właśnie Mansowie zawinili. Nie ma śladów rabunku, a co ważniejsze ingerencji osób trzecich, a sami autochtoni raczej nie wykazują się agresją wobec Rosjan.

Drugą z hipotez tez również można określić jako zdroworozsądkową -  ucieczkę turystów da się wytłumaczyć odgłosem, który mogli oni wziąć za schodzącą lawinę. Obrażenia ich ciał mogłyby na to wskazywać. Jednak grupa ratunkowa nie znalazła śladów lawiny, a poza tym Igor Diatłow jako doświadczony turysta, rozbił obóz w bezpiecznym miejscu, o małym nachyleniu. Poza tym, jeśli to było osuwisko śnieżne, to dlaczego po jego zejściu ekipa nie wróciła do obozowiska, tylko niekompletnie ubrani spędzili ponad dwie godziny na siarczystym mrozie?

Trzecia z hipotez jest już bardziej kontrowersyjna, mówi o tym, iż na terenie, na którym przebywali odbywały się testy broni nowego typu. Teorię te mogłyby potwierdzać zaobserwowane w tamtym rejonie świetliste kule na niebie. Ponoć według zeznań innej grupy turystów (albo też według innych źródeł, kilku Mansów), którzy tej samej nocy obozowali około pięćdziesiąt km na południe od ekipy Diatlowa na niebie pojawiły się przedziwne, pomarańczowe, kuliste obiekty, właśnie w rejonie Góry Umarłych. Później materiały o tym zostały wysłane do Moskwy, gdzie zaginęły w niejasnych okolicznościach. Być może właśnie te tajemnicze wybuchy i światła śmiertelnie wystraszyły turystów? Jednak władze Związku Radzieckiego stanowczo zaprzeczyły i wydały oświadczenie, że nigdy na tych terenach nie testowano żadnego uzbrojenia. Hipoteza jednak jest dość ciekawa i warta zbadania, tym bardziej, iż wiele wskazuje na to, że przed ekipą ratunkową,  na miejsce tragedii dotarli wojskowi  i pozacierali część śladów, a  Jurij Judin (ten jedyny ocalały z wyprawy) rozpoznając przedmioty z miejsca tragedii, wskazał iż kilka z nich nie należało do żadnego z uczestników wyprawy. Jeden z wątków tej hipotezy mówi, iż trzech z członków drużyny Diatlowa było agentami KGB, a wyruszając na wyprawę podjęli się misji nawiązania kontaktu z CIA, by dostarczyć Amerykanom próbki radioaktywne.

Czwarta hipoteza zakłada, iż wytłumaczeniem może być wpływ infradźwięków i tego, iż wywołują u ludzi głębokie stany depresyjne, a w konsekwencji szaleństwo i śmierć. Ich źródłem są silne wiatry, lawiny, wybuchy atomowe, rakiety lub przelatujące odrzutowce, a także swoiste ukształtowanie terenu. Jednak czy to tłumaczy przedziwny splot wydarzeń oraz paskudne obrażenia u narciarzy?

Piąta hipoteza  - UFO, czyli znów owe tajemnicze, świetliste kule, które miały się one pojawiać na tamtym terenie, również w trakcie śledztwa.

Szósta hipoteza – Człowiek Śniegu czyli Yeti. To jedna z ciekawszych teorii. Mówi ona, iż aktywność tajemniczych obiektów na niebie wpłynęła negatywnie nie tylko na wyprawę ale również pobudziła, przebywającego w pobliżu,  tajemniczego stwora, znanego jako Yeti i wyzwoliła w nim agresję. Na jednym ze zdjęć zrobionych przez członków wyprawy, jakie odnaleziono, widnieje uchwycona w lesie, tajemnicza postać, która faktycznie wygląda niczym ów legendarny stwór. W 2014 roku ukazał się film dokumentalny "Zagadka rosyjskiego Yeti", w którym amerykański podróżnik i wspinacz Mike Libecki próbuje dowieść, iż ta teoria jest wielce prawdopodobna.

 

Jurij Judin, który dzięki swojej kontuzji przeżył wyprawę  zmarł w 2013 roku. Zgodnie z jego ostatnią wolą, pochowano go w Jekaterynburgu na Michajłowskim cmentarzu, w miejscu gdzie spoczywają ciała pozostałych uczestników wyprawy.

Która z hipotez jest prawdziwa? A może się łączą? A może istnieje jeszcze inne wytłumaczenie tych dramatycznych wydarzeń z 1959 roku?