Tyle strofek, tyle rymów, tyle słów co nic nie znaczą,
tyle myśli zapomnianych, które świata nie zobaczą.
Tyle czynów spełzłych na nic, zagubionych w próżni trwania,
i powrotów i zapomnień, odradzania, umierania.
Spojrzeń wstecz i szans zgubionych,
mrocznych skarg, przysiąg i celów,
jutro kpiąco okiem mruga,
w swym wygodnym tkwiąc fotelu.
Obojętność jak szaruga, pozamyka czułość w czynie,
długa noc, jakże jest długa, kiedy nadaremnie ginie.
Tyle gniewów nie wybuchłych, tyle law zastygłych w dłoniach,
tyle oków nie zapiętych, na zastygłych, zimnych skroniach.
Tyle różnic nie zdeptanych, tyle prawd ukrytych w sobie,
tak daleko można odejść, tkwiąc uparcie przy osobie.
Jeszcze tylko wyszczerbiony
brzeg kielicha łzę ociera,
zanim z brzękiem swym ogłosi
jak zwyczajnie się umiera.
W niepamięci kruszą sławę dziś bogowie naszych pragnień,
to co było dawniej drogie, odsprzedane wczoraj za mniej.