Rafa Ello44

 
registriert seit: 17.11.2017
„Raz w roku jedź do miejsca, w którym jeszcze nigdy nie byłeś.” Dalai Lama
Punkte97mehr
Naechstes Level: 
Benötigte Punkte: 103

Hey-a na Pikuj !!!

66130505.jpg
  
  Był  październik 2007r. Niedawno zakończyły się wybory parlamentarne na Ukrainie, które zażegnały definitywnie kryzys polityczny w tym kraju (tzw. Błękitna Rewolucja) - czy ktoś to jeszcze pamięta?
Właśnie na Ukrainę się wybieraliśmy. W Bieszczady, a właściwie na ich najwyższy szczyt - Pikuj...
   Do Medyki dojechaliśmy oczywiście stopem, a właściwie trzema, przejeżdżając ok 300km. Z młodym Niemcem dojechaliśmy do parkingu przy przejściu granicznym i dalej kontynuowaliśmy wycieczkę na piechotkę. Przy przekraczaniu granicy ukraińskiej celnik długo nie mógł się nadziwić, gdzie to się wybieramy. Musieliśmy precyzyjnie określić cel naszego wypadu na specjalnej karcie imigracyjnej: 'turystyka, Karpaty Wschodnie - Polana Pikuja, pieszo...';. Jak trzeba, to trzeba... Potem dalej per pedes wzdłuż szosy z próbami łapania kolejnego stopa. Nawet szybko się udało i to jeszcze jak! Z przesympatycznym Ukraińcem dojechaliśmy do samego Sambora.Tu trafiliśmy akurat na odjeżdżającą elektriczkę do Sjanek za dosłownie grosze. W Sjankach kończy się zasięg kolei podmiejskiej okręgu lwowskiego.
   Przed nami, niemal w zasięgu ręki Przełęcz Użocka. Nie próbując więcej 'stopować' - pogoda zrobiła się nieciekawa: chłodno, silny wiatr i mżawka - przesiedliśmy się na pociąg do Wołosianki. Tak właśnie przekroczyliśmy ww. przełęcz i przedostaliśmy się na południową stronę Karpat. Na Zakarpaciu przywitała nas słoneczna pogoda, więc i humory nam się od razu poprawiły. Również widoki za oknami pociągu przyprawiały nas o zawrót głowy. Góry, mosty... (6 tuneli, 27 wiaduktów). Niemal przy każdym większym tunelu budka, a w niej strażnik (?) z kałachem (najdłuższy tunel ma 908m. długości, a trasa po południowej stronie opada 18-ma serpentynami 370m w dolinę rzeki Uż).

66130501.jpg

    Z Wołosianki nasza droga wiodła dalej na południe, w stronę miejscowości Husny. Późnym wieczorem, gdy zrobiło się już troszku chłodno i muchy (oraz inne latające) dawały się we znaki (czyli wszystko w normie) rozbiliśmy biwak.

66130503.jpg

   Ranek przywitał nas słoneczkiem i niesamowitymi widokami. Po szybkim śniadanku i zwinięciu namiotu ruszyliśmy dalej. Drogą na Roztokę doszliśmy do szerokiej, płaskiej przełęczy oddzielającej dolinę Husnego od doliny Roztoki. Po niemal płaskim terenie przeszliśmy na wschodnią jej część, 'pociągnęliśmy' jeszcze trochę wzdłuż połoniny Pikuja, lecz o wiele niższym trawersem. Szukaliśmy jakiejkolwiek dróżki by znaleźć się bliżej szczytu. Nie było łatwo, czasami myślałem - przedzierając się po stromym stoku przez kosówkę i chaszcze, że nie damy rady. Ale daliśmy! Resztę marszu - aż do Pikuja - urozmaicały nam przepiękne widoki na okoliczne góry - Ostrą Horę  i masyw Połoniny Równej.

66130498.jpg

66130496.jpg

   Przy dobrej, a nawet można powiedzieć wspaniałej pogodzie szło nam się lekko i (naszym zdaniem) szybko. Chcąc skrócić drogę poszliśmy na tzw. łatwiznę i na 'czuja' zaczęliśmy wspinać się w stronę grani. To był błąd, bo walcząc z przeraźliwie klującymi i czepliwymi chaszczami straciliśmy sporo czasu i energii. Mimo wszystko - udało się. Wreszcie Pikuj!!! To najwyższy szczyt Bieszczadów - 1408m n.p.m. Przed II wojną światową zwany także Huślą. Do 1772 roku przez Pikuj przebiegała granica między Koroną Królestwa Polskiego a Królestwem Węgier. Do 1945 roku była to południowa granica Polski.

66130500.jpg

   Krótki odpoczynek i trochę niżej kolejny biwak.. Obchód okolicy, podziwianie widoków - po prostu sielanka. Następnego dnia z samego rana, wspaniałą doliną, dostarczającą przeżyć zarówno estetycznych jak i ekstremalnych (miejscami bardzo stromo, ślisko i mokro...) dotarliśmy do Biłaszówki. Nadmienię, że przy przekraczaniu ostatnich potoków dokonywaliśmy licznych 'zabiegów oczyszczających', by wyglądać mniej więcej jak cywilizowani ludzie (po drodze 'zahaczyliśmy' jeszcze o wieś Libuchora - to tzw. żywy skansen, polecamy!). Udało nam się jakoś doczyścić i być może dlatego na szosie w kierunku Lwowa 'okazja' nie dał na siebie długo czekać...




BURZA NA ZAWRACIE

66062316.jpg

   Ta wędrówka odbyła się już dawno. Nawet nie pamiętam dokładnie w którym roku. Miałem chyba jakieś 13 - 14 lat. Nie było to moje pierwsze spotkanie z Tatrami, ale z Wysokimi - owszem.
    Zatrzymaliśmy się w Murzasichlu u zaprzyjaźnionego - od kilku wcześniejszych pobytów - górala 'z odzysku' /urodził się w Stanach, gdzie wcześniej wyemigrowali jego rodzice/. Zawsze panowała u niego sielska, swojska atmosfera. Było nas czworo: ja, Paweł Edyta, no i oczywiście Daśko - czyli nasz 'guru'. To doświadczony taternik, który doskonale wprowadzał nas w piękny i tajemniczy, a zarazem zaklęty świat gór.
Siedzieliśmy tu już kilka dni i 'aklimatyzowaliśmy' się w niskich partiach Tatr, dolinach. Pogoda nie pozwalała na bardziej ambitne wyzwania. Dopiero chyba czwartego dnia dotarły do nas z TOPR-u przyzwoite prognozy. Wyruszyliśmy na długo przed świtem.
Nie ma nic ciekawego w nocnej wędrówce po kiepskiej drodze. Wiadomo: ciemno - więc widoków żadnych, a i drobny kapuśniaczek oraz mgła nie napawały nas optymizmem. Na szczęście gdy się nieco rozwidniło, chmury się podniosły i miejscami nawet prześwitywał błękit nieba.

66062317.jpg

Jak to na początku października bywa - na szlaku pusto i cicho, co bardzo nam odpowiadało. Rozpogodziło się zupełnie. Kilka obłoczków na niebie tylko dodawało uroku naszej wędrówce. Prawie płaska ścieżka okalała podstawę Kościelca... Nieco wyżej piękny, niemal panoramiczny widok na Żółtą Turnię i szerokie dno Doliny Gąsienicowej wchłaniały nas z każdym krokiem.
Po kilkunastu następnych minutach już cały Kościelec skrzył się w promieniach słońca, a nad progiem Doliny Koziej ukazywał szczegóły swej potęgi Kozi Wierch. Góry odkrywały swą rzeźbę, koloryt i dostojne, surowe piękno. W niektórych miejscach, w załomach skalnych leżał jeszcze zeszłoroczny, brudny śnieg...

66062326.jpg

Podchodzimy pod Zawrat. To właśnie wtedy po raz pierwszy zetknąłem się z łańcuchami na szlaku. Daśko, jako nasz 'guru' wytłumaczył, że jeżeli mamy pewny chwyt, stopień w skale, to lepiej łańcuchów się nie chwytać - one też przyczepione są do skały... Pewny chwyt jest bardziej bezpieczny od najlepszego łańcucha. Trochę nas to wtedy zdziwiło, ale po latach stwierdzam, że miał całkowitą rację.
Wspinało nam się wspaniale! To było coś! Szedłem pierwszy, a jako ostatni Daśko, który uważnie obserwował nasze poczynania i często doradzał - bardziej w lewo lub prawo, chwyt nad głową... Było to naprawdę ekscytujące i nie miało znaczenia, że codziennie tą samą drogę pokonują setki innych ludzi. My to robiliśmy własnym, rzadko stosowanym sposobem. Byłem wtedy dumny - nie tknąłem się 'żelastwa' ani razu!
Na Zawracie opanowała nas radość. Nie trwała ona jednak zbyt długo. Dosłownie w ciągu kilku minut niebo nad Świnicą zrobiło się niemal czarne. Po chwili rozległ się ogłuszający grzmot, a światło błyskawicy rozświetliło okoliczne szczyty. Lunął zimny deszcz. To była po prostu ściana wody. Widoczność zmalała do kilku metrów. Jak najszybciej ubieraliśmy się w przeciwdeszczową odzież, ale i tak nasze koszule czy swetry były już wilgotne. Zerwał się wiatr i nie sposób było odwrócić twarz przeciw jego podmuchom. Woda zalewała oczy, a lodowaty wiatr wpychał oddech z powrotem do płuc. Chcieliśmy się gdzieś schować, ale przecież dookoła same głazy. Wszyscy zgadzaliśmy się z Daśkiem, że  jedynym sensownym wyjściem a tej sytuacji jest natychmiastowe zejście w dół. Wiedzieliśmy, że ulewa może potrwać nawet kilka godzin. Temperatura gwałtownie spadała, więc obawialiśmy się oblodzenia czy nawet opadu śniegu.

66062328.jpg


Schodziliśmy do Pięciu Stawów, ponieważ szlak ten był bardziej bezpieczny (brak łańcuchów, które mogą przyciągać pioruny) i szybszy. Unikaliśmy podawania sobie rąk i podpierania się dłońmi - to również może być niebezpieczne. Szliśmy jeden za drugim uważając, by nie stracić z oczu poprzednika.
Zejście zajęło nam prawie dwie godziny. Przestało padać i wokół schroniska brać turystyczna suszyła na głazach swoje przemoczone ciuchy. My również przebraliśmy się w suche rzeczy. Miny mieliśmy trochę smutne. Teraz, kiedy emocje opadły żal nam było straconej okazji. Przecież tak blisko byliśmy... Mogliśmy dość nieco wyżej, dalej... Jednocześnie doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że decyzja o zejściu do schroniska była jak najbardziej słuszna. Jako puentę zacytować można zdanie wypowiedziane przez Annę Czerwińską: "Znajomość gór polega na umiejętności powrotu"
   Na zakończenie jeszcze jeden z moich ulubionych cytatów: "Ujarzmić góry, pokonać góry... Zawsze mnie to śmieszy: zadufanie ludzkie, zarozumiałość i pycha. Można ujarzmić swój lęk, siebie pokonać w górach, ale nie góry. One zawsze pozostaną nieujarzmione, niepokonane i wolne. Choćby się je odrutowało stalowymi linami kolejek, choćby pobudowało się w nich hotele z pięcioma gwiazdkami. Tak, można je zniszczyć - i to człowiek skutecznie robi. Ale nie można ich pokonać. Są wolne i dają wolność"  (ks. Roman E. Rogowski).
.


Śluby ze zwierzętami? Możliwe? /Ciekawostki, kontrowersje, mity.../


66039359.jpg

66039853.jpg

    Znana z greckiej mitologii etolska królewna Leda miała dzieci z Zeusem, ukrytym pod postacią łabędzia. Innuici zaś wierzą, że ludzie są potomkami dziewczyny, która wyszła za mąż za psa. Oczywiście w mitach i legendach wszystko jest możliwe. Jednak związki ludzi ze zwierzętami zdarzają się naprawdę. Nie istnieje państwo, które uznawałoby małżeństwa swoich obywateli ze zwierzętami. Restrykcje prawne da się jednak ominąć nawet w Europie, czego w 2005 roku dowiodła ekscentryczna milionerka z Wielkiej Brytanii, Sharon Tendler.

66039344.jpg

Jej nieoficjalna ceremonia ślubna odbyła się w izraelskim delfinarium. Panna młoda wystąpiła w białej sukni i wianku. Dla swojego wybranka, 35-letniego delfina Cindy, zamiast obrączki przygotowała wiadro śledzi. Inna zaskakująca historia zdarzyła się również w Europie, w Bułgarii. Otóż zacny skądinąd Stoil Panayotov oddał żonę sąsiadowi, ponieważ nie mogła urodzić mu dziecka. W zamian rolnik otrzymał kozę, z którą... się ożenił na oczach tłumu. Pewien mieszkaniec australijskiego miasteczka Toowoomba związał się węzłem małżeńskim ze swoją najlepszą przyjaciółką. Wybranką pana młodego została... Honey - pies rasy labrador, którego mężczyzna przygarnął przed laty. Jeszcze przed uroczystością Joseph Guiso uciął wszelkie komentarze oświadczając, że “w związku z jego ukochaną suczką nie ma żadnych podtekstów seksualnych”. Podczas tej niecodziennej ceremonii ‘młodej parze’ towarzyszyło grono trzydziestu najbliższych przyjaciół i znajomych. Trzeba jednakże przyznać, że śluby ludzi i zwierząt są głównie domeną plemiennych społeczności Azji i Afryki. Tam traktowane są poważnie i często idą w parze z religią i tradycją. Ceremonii międzygatunkowych zaślubin przypisuje się znaczenie magiczne. W trakcie lokalnych hinduskich festiwali dochodzi czasem do zbiorowych ślubów, podczas których prym wśród kandydatów na małżonka wiodą pies, kot, koń i koza.

66039942.jpg

   W Indiach za zoofilię karze się surowiej niż za gwałt, ale to właśnie w tym kraju zawiera się najwięcej ślubów ze zwierzętami. W lutym 2008r. 7-letnia Pushpa ze wschodnich Indii wyszła za mąż. Uroczystość odbyła się w jej rodzinnej wiosce, goście upijali się domowymi trunkami. Ozdobiona złotą biżuterią panna młoda wystąpiła w odświętnym sari. Pan młody miał na nosie przeciwsłoneczne okulary , na ceremonię przybył w cieniu udekorowanej kwiatami parasolki. Nie byłoby w tym nic dziwnego /wszak śluby nieletnich są w Azji powszechne/, gdyby nie to, że był... bezdomnym psem. Historia Bimbali Das jest dość oryginalna. Jej miłość rozkwitła w 2006r. w wiosce Atala. Przewlekle chora wówczas Bimbala zauważyła, że koło mrowiska nieopodal jej domu żyje kobra. Kiedy przyniosła jej mleko, wyzdrowiała i poczuła, że między nią a wężem nawiązało się porozumienie. “Mimo, że węże nie potrafią mówić, my porozumiewamy się na swój sposób. Zawsze kiedy stawiam mleko koło mrowiska, on wypełza żeby je wypić. "Nigdy mnie nie skrzywdził” - opowiadała Bimbala.

66039341.jpg

Tuż przed ceremonią przeszła na wisznuizm i to właśnie od starszyzny tej sekty otrzymała zgodę na poślubienie swojego wybranka. Na uroczystość - tradycyjny ślub hinduski z prawdziwego zdarzenia - zjechało się 2000 osób. Ubrana w jedwabne sari Bimbala siedziała na ziemi, a zgromadzeni wokół niej kapłani recytowali święte mantry. Mimo to wąż nie miał ochoty wyjść z ukrycia i na ceremonii nie pojawił się. W zastępstwie wystawiono więc rzeźbę węża.
   Osoba (a właściwie szum medialny wokół niej), która zainspirowała mnie do napisania tego artykułu to osiemnastoletnia dziewczyna Mangli Munda. Pochodzi z odległej wioski w stanie Jharkhand.

66039346.jpg

Wywodzi się z dość zamożnej rodziny, a mimo to nie mogła znaleźć kandydata do zamążpójścia. Ponadto najbliższych Mandy często prześladował pech. Starszyzna wioski orzekła, że nad dziewczyną wisi fatum i poślubienie mężczyzny doprowadzi tylko do jego szybkiej śmierci, zniszczenia rodziny i wspólnoty. Jedynym sposobem na zażegnanie nieszczęścia miało być tymczasowe poślubienie przez Mundę psa. Ludzie wierzą, że wówczas to na niego zostanie przelana ‘zła karma’, że taki mariaż odpędzi zły urok i przyniesie szczęście rodzinie, wiosce, a nawet okolicy.

66039356.jpg

Kandydat na “męża” znalazł się szybko. Został nim kundelek o imieniu Sheru. Przyszła ‘panna młoda’ nie była oczywiście zbyt zadowolona, ale nie sprzeciwiała się starszyźnie, wierzy w tradycje. Jest pewna, że kiedy ‘złe zaklęcie’ minie , ‘poślubi człowieka, który będzie miał u jej boku długie, szczęśliwe życie’. W ceremonii zaślubin wzięło udział około 80 członków wioski i rodziny. Ojciec Mundy, Śri Amnmunda powiedział, że “ślub z psem jest jedynym sposobem, aby pozbyć się pecha”. Seems Devi (matka Mundy) stwierdziła: “Poza faktem, że pan młody jest psem, wszystko odbyło się zgodnie z naszymi zwyczajami. Podczas ceremonii szanowaliśmy psa tak samo, jak szanowalibyśmy zwykłego pana młodego”.

66039352.jpg

Mieszkańcy mówią, że taki rytuał jest dosyć powszechny w ich wiosce i okolicy; wielu młodych pozbyło się złych zaklęć i obecnie żyje szczęśliwie. Teraz Munda zamieszka z Sheru i będzie o niego dbała przez kilka następnych miesięcy, ale na szczęście nie wpłynie to na jej życie zarówno osobiste, miłosne jak i erotyczne. Zwyczaje mówią, że osoby poślubiające zwierzęta mogą ponownie wejść w związek małżeński nie przejmując się rozwodem.
“Pewnego dnia ożenię się z mężczyzną” - powiedziała Munda - “To marzenie każdej dziewczyny o poślubieniu umiłowanego. Więc czekam również na mojego księcia...”
   Podsumowując, podkreślam: małżeństwa ze zwierzętami nie są konsumowane, a nowożeńcy spędzają ‘noc poślubną’ osobno. Wybrankom nie dotrzymują wierności, rezerwują sobie prawo ponownego ożenku bez rozwodu. Jeśli znajdą sobie ludzką żonę lub męża, zwierzęcych małżonków porzucają.


Posiłkowałem się:
  1. “The Hidden Glory Of India” - Steven J. Rosen - BBT 2002r.
  2. “Indie. W poszukiwaniu sacrum” - Emilia i Rafał Kubik - ‘Bezdroża’ 2009r.
  3. “Focus” - 07.2008r.
  4. “Culture Shock! India” - Gitanjali Koland - GACIC 1993r.



Dobrze, że jesteś...

66020738.jpg

Dobrze, że jesteś,
bo wczoraj znowu bolało mnie serce,
a ciągle nie mam pomysłu na życie.

Musisz mi pomóc,
bo od szesnastu dni pada deszcz
i życie powoli zaczyna mi się rozmywać.

Miałem iść do dentysty,
ale przybłąkał mi się wiersz o tobie,
no i nie mam go z kim zostawić w domu (...)

/Jarosław Borszewicz/

KUMARI (żywa bogini) Nepal

Kumari:

65975977.jpg

   Każde miasto w  kotlinie Katmandu ma swoją Kumari, ale za najważniejszą uważa się Kumari Katmandu, której kłaniał się król (za czasów monarchii).

65975973.jpg

    Kumari wybiera się spośród kilkuletnich dziewczynek plemienia Nawarów, klanu srebrników i złotników. Żeby zostać Kumari, dziewczynka musi spełniać szereg drobiazgowo określonych wymogów; dotyczy to między innymi kształtu zębów i dźwięku głosu. Najważniejszym wymogiem jest jednak udowodnienie, że ciało dziewczynki nie zostało nigdy skaleczone. Jakiekolwiek krwawienie wyklucza kandydatkę z grona pretendentek. 

65975986.jpg

   Dziesięć dziewczynek, które przejdą wstępną selekcję, poddaje się próbie strachu. Zostają wpuszczone do ciemnej sali, w której przebrani za demony mężczyźni próbują je przerazić. Otaczają je również okrwawione bawole głowy itp. Prawdziwa bogini nie przelękłaby się takiego teatru, więc dziewczynka, która okaże najmniej strachu, zostaje przedstawiona do ostatniej próby. Musi, podobnie jak inkarnacje tybetańskich lamów, wybrać spośród kilku przedmiotów te, które należały do poprzedniej Kumari. Potem sprawdza się, czy horoskop Kumari pasuje do horoskopu króla (w czasach, gdy król jeszcze był) i nowa Kumari może zostać wprowadzona do pałacu.

65975993.jpg

   Od tego momentu jej rodzina mieszka z nią w rezydencji, a Kumari nie ma prawa dotknąć ziemi stopą, ani opuścić pałacu. Nie ma też opieki lekarskiej (bogini nie choruje) ani nie pobiera nauk (bogini jest wszech wiedząca). Gdy Kumari się skaleczy lub objawi znaki kobiecego dojrzewania, musi opuścić świątynię i wybiera się kolejną Kumari.

65976019.jpg

   Każda Kumari otrzymuje spory  posag, więc wiele rodzin bardzo się stara, by ich córki trafiły do pałacu. Po jego opuszczeniu bogini staję się na powrót zwykłą dziewczynką. Legenda głosi jednak, że Kumari przynosi nieszczęście, a mężczyzna który ją poślubi, umrze...

/by: Tomek Michniewicz "Samsara"/