beauti_46

 
Connesso: 13/07/2006
Nie liczę godzin ni lat to życie mija NIE JA
Punti127più
Prossimo livello: 
Punti necessari: 73

La Boheme

Właśnie tak nazwano wieczór piosenki francuskiej, na który wybrałam się z Baśką wczoraj do Ateneum. Trafiło nam się jak ślepym kurom. Na wejściówkach, siedziałyśmy w 4 rzędzie na miejscach 11 i 12 na samym środeczku, na wprost śpiewających aktorów. Baśce to się jeszcze dodatkowo trafiło siedzieć koło Marka Borowskiego - całkiem nieźle trzyma fason, znaczy figurę, tylko żeby jeszcze się nawrócił. W ogóle na widowni można było zauważyć kilka znanych postaci. Nie rozglądałam się za bardzo ale J.Kamasa i M.Zawadzką zauważyłam. Baśka nawet rozmawiała z Panią Magdą wychwalając Ją za rolę w sztuce "Klan Wdów", na której byłyśmy na początku października br. Taaa M.Zawadzka jest zgrabną, dojrzałą kobietą z tym swoim figlarnym uśmieszkiem, który fenomenalnie Ją odmładza. Tak, moi kochani, uśmiech, jest naszą najlepszą ozdobą. Wracając do wczorajszego wieczoru, bo przecież nie o widowni a o tym co na scenie się działo chciałam co nieco powiedzieć. Narrację wieczoru prowadził Andrzej Poniedzielski, którego, jak wiecie, uwielbiam i to właśnie Jego obecność mnię tam przywiodła. Nie jakieś specjalne zamiłowanie do francuskiej piosenki. Ale ale, jak się potem okazało, wszystkie te szlagiery dobrze znam i bardzo lubię. Więc w poprzednim zdaniu chyba minęłam się nieco z prawdą. Piosenki Aznavour'a, Piaf, Brell'a, duet Dalida i Delon tutaj w wykonaniu: D.Nowakowska i głos Piotra Fronczewskiego w super dialogu, gdzie w refrenie ona odrzuca jego ofertę zagrania głównej roli w filmie, śpiewając 'pa role' ;), Zadziwił mnie niezwykle zgrabnie i lekko tańczący Bartłomiej Nowosielski śpiewajacy sympatycznie o tym, że "jest fantastycznie!". Ale "Nie opuszczaj mnie" w wykonaniu Andrzeja Poniedzielskiego  to był majstersztyk - wzruszył mnie do łez i aż po ciarki. To było cudne!!! Zabawnie i z humorem wykonana "Tombe la neige" (jak ten śnieg pada) przez D.Nowakowską i AP rozbawiła widownię tak samo jak znana mi już z wykonania M.Umer i AP "Miłość w wieku delete" - tym razem AP z Anną Gorajską . W ogóle wtrącane od czasu do czasu teksty AP stanowiły dowcipną i jednocześnie trafioną pointę. Jeszcze Tyniec zaśpiewał piosenkę o przewodniczce po Moskwie - Nathalie - z sobie charakterystyczną swobodą i.... dużo mu pozostało z granej z ogromnym sukcesem roli głupca w "Kolacji dla głupca" - pisałam o niej kiedyś - pokonał tam swoją rolą mistrza P.Fronczewskiego. I właśnie tego głupkowatego gościa znowu w nim widziałam gdy tak śpiewał o Nathalie.

Reasumując ; wieczór był bardzo udany, Kulturalne łkanie czasem jest potrzebne by wsłuchać się w nie, rozmarzyć się, poddać się nastrojowi, nutkom, smutkom, refleksjom jednocześnie bawiąc się i śmiejąc. Tak to było nastrojowo i smutno i wesoło.

Najpiękniejsza piosenka wieczoru, która przyprawiła mnie o ciary, tutaj w wykonaniu M.Bajora

https://www.youtube.com/watch?v=td3Dz9TNVTw

 


Jabłuszko

Znowu mnie na weekend wyniosło z domku. Tym razem skorzystałam z zaproszenia Zosi pod Wilgę. Pojechałyśmy z Romcią ale jeszcze przed wycieczką, wskoczyłyśmy na łóżko masujące do CERAGEM. I tu muszę zrobić mały drybling (znaczy odbiec od tematu. CERAGEM to firma (właścicielem jest koreańczyk), która oferuje darmowe masaże. Po 5-minutowej rejestracji, dostałam książeczkę wejść i poszłam na prelekcję o zdrowiu, schorzeniach kręgosłupa, zdrowej diecie. Pani mówiła krótko i na temat. Następnie rozgrzewka, wyglądająca jak te gry, co to stoi się przed ekranem i wykonuje to co tam pokazują tu jeszcze dodatkowo przy fajnej muzyczce. Następnie zaproszeni zostaliśmy do następnej sali z łóżkami. Każdy kładł się na łóżko oznaczone numerkiem, który dostał przy wejściu. Dobrze mieć swoje prześcieradła. Pół godziny relaksu za free - cudowna sprawa. Kamulce nefrytowe jeździły mi po pleckach od czaszki po tę część niewymowną. Na dodatek emitowały przyjemne ciepełko. Jako, że byłam tam pierwszy raz, przysiadła przy mnie miła pani i zapytała o mój stan zdrowia, co mnie tu przywiodło (jak to co? a raczej kto? Romcia!) czy mam jakieś pytania. Owszem miałam: z czego oni się utrzymują? czy to jakiś program unijny,  z którego sypią eurodolarkami? A ona, że to nie żaden program unijny tylko koreańczyk sprzedaje u nas i w Eurolandzie te łóżka i to to wszystko to jest promocja i reklama. Chyba tę reklamę polubię ;) Po pół godzinie dziękujemy i prosimy następną grupę. A my z Romcią wyruszamy do tych pól zielonych, do tych sadów czerwonych, smacznymi jabłuszkami ozdobionych. Ile tam tego rośnie a jeszcze ile tych jabłek na ziemi leży  i to nie jakieś zgniłki tylko piękne, duże, czerwoniutkie.

Troszkę zabłądziłyśmy no bo jechałyśmy na GPSa, wyprowadził nas w pole a raczej do sadu. Więc od czego są komórki (byłyśmy przygotowane do wycieczki (GPS, komórka, aparat fotograficzny, scyzoryk - do obierania jabłek, oczywiście),  U Zosi było fantastycznie , bo jak się ma mieszczuch czuć "w tych pięknych okolicznościach przyrody" (cyt. 'REJS'): sady, sady, starorzecze, sady, sady, sąsiedzi , sady, wał a za nim Wisła, sady, kotki  ,sady, sady, sady... .

Na dodatek wiele zobaczyłam i dowiedziałam się nt uprawy i przechowywania jabłek. Jabłoń owocująca nigdy nie wyrośnie z pestki, trzeba ją zaszczepić.

  Holendrzy do niedawna  śmiali się z naszych sadowników - twierdzili, że bardzo dobrze uprawiamy..... drewno kominkowe a nie jabłka. Nauczyli nas ciąć, (i to bardzo radykalnie drzewa owocowe), obtrącać część owoców, aby uzyskany owoc był zdrowy i duży. Sposoby prowadzenia drzewek są przeróżne. Widziałam taki fajny rządek, gdzie jedno drzewko rosło skosem w prawo a drugie skosem w lewo - taka jodełka. Albo przycina się drzewko w kształcie choinki, by dolne gałęzie miały słońce. To, że jabłka przechowuje się w chłodniach to tak jakby wiedziałam, ale nie wiedziałam, że są komory w chłodniach już zamknięte, z atmosferą beztlenową i temp 0 st, które otworzy się w maju, czerwcu, bo wtedy już świeżych jabłek zaczyna brakować i cena nieco wyższa. A i tak uważam, że ten owoc bardzo tani jest i przez to taki nieszanowany przez nas. Rzucamy się na egzotyczne a tymczasem to jabłuszko najzdrowsze jest. A jakie zdrowe tam życie po prostu jessss, wieczorkiem spotkanie przy orzechóweczce, pogaduchy. Następny dzień, niedziela taki trochę mglysty był (tako i my się dostosowałyśmy, będąc misty ones) ale również miał swój urok. Spacer nad Wisłę  i znowu pomiędzy sadami. 

Trochę to czasami niewygodne jest i dezorientujące, bo jak się zgubiłyśmy to jak tu odpowiedzieć na pytanie: - Beatka, a właściwie to gdzie jesteście? To może po was wyjadę. - No wiesz, tu jest dużo jabłonek, Zosiu, po prostu!

 


Dusza wyrywa się...

Najbardziej w rodzinne strony choć ostatnio nie tylko tam. Mój ukochany Szczecin. Czy tylko kochamy miejsca związane z naszą młodością, bo do niej tęsknimy? Ja uważam, że to miasto jest naprawdę piękne. Porównują je do Paryża wschodniej Europy przez obecność placów z gwiaździście rozchodzącymi się ulicami (przy pl.Zamenhoffa kręcono kiedyś "Alicję w krainie czarów" taniej niż w Paryżu, Szczecin świetnie udawał to miasto).

Uwielbiam Wały Chrobrego.  Od dziecka spacery nad Odrę były moimi ulubionymi. Na Wały chodziłam na randki, potem na spacerki z dzieciakami siostry. Tam zawsze działo się coś ciekawego a jak nie, to zawsze przy nabrzeżu stały jakieś statki,  widać było rzekę, stocznię a z drugiej strony zabytkowe budynki, tak charakterystyczne dla szczecińskiego krajobrazu, w  których mieszczą się Muzeum Narodowe  , Urząd Wojewódzki, Szkoła Morska  i zawsze pachniało czekoladą (z fabryki czekolady „GRYF”). Idąc w kierunku wałów odkryłam w centrum Szczecina nowe obiekty:   prosta architektura w alei kwiatowej (ze względu... nie wiem na co? porę roku?  , bez kwiatów :/) i zegar słoneczny  przy Bramie Królewskiej , który i tak nie będzie pokazywał wszystkich godzin, bo ocieniają go za blisko znajdujące się budynki (ktoś nie przemyślał lokalizacji). Wracając ze spacerku zajrzałam do, spokojnego o tej porze (późne popołudnie), swojego LO nr 1 im.M.Curie-Skłodowskiej.     Idąc pobliskimi ulicami (konkretnie Bol.Śmiałego ale dotyczy to również innych) smutno było patrzeć na obdrapane fronty pięknych poniemieckich kamienic, na których widać było resztki płaskorzeźb.  Czemu niektóre administracje dbają o wygląd kamienicy, znajdują fundusze na remonty  a niektóre nie? Nie wierzę, że chodzi tylko o pieniądze. Przecież tam, gdzie wyremontowano fronty pieniądze się znalazły, ktoś to pięknie zorganizował, znalazł wykonawcę. Podejrzewam, że zabrakło przede wszystkim chęci.


Szlakiem Piastowskim

Z Warszawy wyruszyłyśmy o 6 rano (!). Zabójcza pora ale, teraz, z perspektywy czasu, mogę powiedzieć: ‘warto było’.  Pierwszy przystanek : Kruszwica  i wspinaczka na Mysią Wieżę  a stamtąd można było podziwiać panoramę miasteczka i okolic oraz jezioro Gopło o ciekawym, zielonym kolorze.  Jedna uczestniczka wycieczki policzyła schody w wieży : 96 kamiennych i 121 drewnianych. Ja skupiłam się na ekspozycjach po drodze na szczyt. Nie wiedziałam, że pod Mysią Wieżą znajduje się czakram pomocniczy. Oczywiście wiecie  co to czakram i nie będę się rozpisywała. Chciałam być tam jak najdłużej, by poddać się cudownemu, uzdrawiającemu działaniu. Załączam link, gdyby ktoś chciał przeczytać sobie legendę o Popielu i dlaczego wieża - mysią nazywa się.  http://dziedzictwo.ekai.pl/text.show?id=1156

Następny przystanek – Strzelno.  Znajdują się tutaj unikatowe i jedne z najstarszych zabytków naszej kultury. Kościół Św.Trójcy i Najświętszej Marii Panny  z XII w. a w nim   kolumny romańskie z płaskorzeźbami – na jednej wady ludzkie a na drugiej cnoty. Kolumny do niedawna były zamurowane i stanowiły zwykłe prostokątne filary.  W całej Europie oprócz strzelińskich zachowały się romańskie kolumny z płaskorzeźbami jedynie w Hiszpanii. Innym ciekawym i unikatowym zabytkiem są konfesjonał, oryginalnie malowany (dopiero niedawno zdjęto warstwę brązowej farby zakrywającej kolorowe malowidła i napisy, co niespotykane w religijnych freskach,napisy w języku polskim, a nie łacińskim) oraz malowidła o tematyce religijnej.  I jeszcze jedna, bardzo ciekawa sprawa – w Strzelnie we wszystkich, dwóch, świątyniach jest 1056 relikwii (z tą najważniejszą – relikwią Świętego Krzyża), co plasuje to niewielkie miasteczko na drugim, po Krakowie (gdzie świątyń mamy ponad 100!) miejscu . Na uwagę zasługuje również sklepienie palmowe nader rzadkie w średniowieczu zwłaszcza. Tą drugą światynią jest  rotunda Św.Prokopa, romańska budowla zbudowana na  planie koła w 1133 roku. Jak solidne są mury z kamiennych, granitowych ciosów (o grubości 2 metrów) przekonano się podczas II wojny światowej, kiedy to Niemcy, wycofując się, wysadzili rotundę w powietrze lecz udało im się zniszczyć kopułę i wyposażenie natomiast mury jak stały tak stoją, od prawie 1000 lat!!!! Świątynię tę wielokrotnie odwiedzał Władysław Jagiełło (7 razy) oraz Władysław Łokietek i Kazimierz Wielki.  Kolejnym etapem naszej wycieczki był Ostrów Lednicki – jedno z najważniejszych dla historii Polski miejsc, pamiętające Mieszka I i Bolesława Chrobrego, którzy do dzisiaj witają przypływających na wyspę gości. Badania archeologiczne tego terenu i wszystkie odkryte budowle zawdzięczamy hrabiemu Edwardowi Raczyńskiemu (inicjatorowi prac na tym terenie), całym sercem oddanemu sprawom Polski a niesłusznie oskarżonemu o malwersacje finansowe przy budowie Złotej Kaplicy Królów Polski (Mieszka I i Bolesława Chrobrego) w Katedrze Poznańskiej. Wyspę otacza piękne jezioro Lednica, w którym na wiosnę można spotkać raki (świadczy to o wysokiej czystości wody). Drugi dzień wycieczki zaczął się od Ostrowa Tumskiego – kolebki państwa polskiego – gród książęcy datowany na 968 r. Rynek w Poznaniu z Ratuszem, pręgierzem – kompletnie obecnie nie wykorzystanym, a niejeden na niego zasłużył,  Fara Poznańska  z przepięknymi organami.  W południe pokazały się koziołki i zaprezentowały swój spektakl. Z Poznania pojechaliśmy do Rogalina z Pałacem Raczyńskich i wielkim otaczającym go parkiem. W tym to właśnie parku rosną jedne z najstarszych dębów: Lech, Czech i Rus. Troszkę Czech już usechł i chyba nie da się go uratować. Jednak Lech i Rus mają się dobrze. Ród Raczyńskich wiele dobrego zdziałał dla Wielkopolski (przez to dla Polski również) – stworzył ogromne księgozbiory (będące podwaliną Biblioteki Raczyńskich w Poznaniu) i galerie malarstwa dużym stopniu złupione w czasie wojen. Jednak na ostatnich potomkach męskich (Roger i Edward) zakończył panowanie w Rogalinie. Edward Raczyński, prawnuk wspomnianego już hrabiego, był prezydentem RP na uchodźstwie: on m.in. przedstawił aliantom szczegółowy raport o holokauście, redagował oświadczenie rządu po odkryciu grobów w Katyniu i wysłał prośbę do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża o wyjaśnienie zbrodni.  W przededniu swoich 100-nych urodzin przekazał cały swój majątek rodowy Polakom: „Przekazując narodowi te zbiory — stwierdził Raczyński — miałem na względzie potrzeby kraju, który utracił tak wiele dóbr kultury; chciałem także utrwalić pamięć o mym ojcu, który był twórcą tych zbiorów”.  Zamieszczam fotografię rękopisu modlitwy, którą Edward Raczyński odmawiał ze swoją matką i napisał ją dla swoich córek. Z Rogalina udaliśmy się do Kórnika – którego wnętrza kryją przecudne dzieła wykonane z różnego rodzaju drewna: piękne posadzki, meble – stół wykonany z sęków i korzonków. Trochę zdziwiłam się gdy w pewnych komnatach zobaczyłam orientalne stylizacje. Skąd się tu wzięły i dlaczego? I oto wyjaśnienie: otóż kolejny właściciel Tytus Działyński w ten sposób okazał wdzięczność Turcji, która jako jedyny kraj nie uznała rozbioru Polski. Zresztą wszystkie walory zamku pięknie przedstawia ten pokaz slajdów. http://www.tadeusz.lominski.com.pl/prezentacje/Kornik_(TL).pps  Strasznie służba zamkowa pilnowała nas, by nie robić zdjęć (no cóż, marketing działa, chcesz robić zdjęcia  - wykup dodatkowy bilet albo kup folder). W otaczającym zamek parku (nazywają go Arboretum – ze względu na bogatą zawartość ponad 3000 gatunków drzew i krzewów z całego świata). Z powodu burzy z piorunami, która niespodziewanie nadeszła, niestety parku nie obejrzałyśmy. Skoczyłam szybciutko tylko obejrzeć to dziwo, bo tu właśnie, rosną na wierzbie gruszki. Widziałam, ale gruszki ktoś zerwał. Grusza wierzbolistna, to małe niepozorne drzewko, chyba nawet jeszcze ni owocowało w ogóle J. Ale jest! Ostatni etap naszej wycieczki to Biskupin i pobliska Wenecja z muzeum lokomotyw. W Biskupinie akurat odbywał się Jarmark – straganów z dobrem wszelakim było co niemiara. Pokazy walk rycerzy, warsztaty: lepienia naczyń z gliny, pisma starodawnego, ozdób z bursztynów, nici, metaloplastyki. Pradawni mieszkańcy tych terenów nie budowali osobnych chat a takie ‘szeregowce’ z osobnymi wejściami. Niemcy próbowali dowieść, że jest to prastara osada germańska. Jednak ani Niemcom ani Polakom nie udało się dowieść nic poza to, że była to osada prastarych mieszkańców tych ziem, sprzed jakichkolwiek podziałów narodowościowych. W przepięknym miejscu mieliśmy zakwaterowanie – Dymaczewo koło Mosiny nad jeziorem Dymaczewskim. Gdybym miała więcej czasu to popływałabym sobie.  

 


Paganini...

Miałam nie pisać (tak postanowiłam na swojej tablicy) ale ja jak sobie coś postanowię to bądźcie pewni, że jeszcze kilka razy to zmienię :) Znowu pogoniłam na koncertt Tym razem oprócz Szopena był Schubert https://www.youtube.com/watch?v=NSdU7IqLLfsi Paganini i taki niedozapamiętania niejaki H. Vieuxtemps, ale tylko jeden malutki utworek, tegoż, więc nie bolało. Franza Schuberta były 4 impromptusy fajoskie - grała Pani Monika Rosca (niektórzy pamiętają Ją z "W pustyni i w puszczy" - mała Nel). Dzisiaj już nie taka mała ;) Resztę utworów F Chopina, niedowymówienia i Paganiniego Pani Monika grała wespół z altowiolistą Krzysztofem Woźniczko.

Wieczór obfitował w gafy: 1- akurat w momencie kiedy nasi muzycy grali nieco ciszej odezwała się durna melodyjka w czyjejś komórce (ale to był zgrzyt aż zęby zabolały). Oczywiście nie wiemy, bo nikt nam tego nie ogłosił przez megafony ani nie napisał czerwonymi literami, że w czasie koncertu należy wyłączyć komórki

2 - Na koncerty przychodzą słuchacze tzw. konsumpcyjni, tzn. tacy, którzy właściwie nie koncert mają na uwadze swojej a tę lampkę wina po koncercie abo i nawet szwedzki stół. Toteż, jak się dzisiaj troszkę przedłużało, bo program był przebogaty, to konsumpcyjni słuchacze zaczęli po prostu wychodzić. Kurde, ludzie, tam grają a tu wychodzą, szurają krzesłami, trzeszczy podłoga - konczerto na fortepian, altówkę, krzesła i skrzypiącą podłogę.

3 - Szkoda, że organizatorzy nie znali utworu końcowego, a na grande finale był Paganini - La Campanella -hihi (kompletnie nieznany i niedorozpoznania),https://www.youtube.com/watch?v=rgE1EtR5ONA bo wparowali z kwiatkami już po Szopenie, kiedy to jeszcze w programie pozostał do zagrania ten niedowypowiedzenia i Niccolo. Ehhh. Fajnie, że artyści mieli poczucie humoru.