Raaziel

 
registro: 02/10/2015
Tajemnica jest najwyższą wartością, zaś miłość jest największą z tajemnic. https://mojagrafomania.wordpress.com/
Pontos29mais
Próximo nível: 
Pontos necessários: 171

bezdomny

stoję z głową pod ciemnym obłokiem
który ty przelotnie widzisz z okna
zastanawiasz się czy będzie padać
podczas gdy ja już od dawna moknę

chmura pchana silnym wiatrem
to oddala się to wraca do mnie
po to tylko by zobaczyć
czy potulnie wciąż tu stoję

lecz ja dłużej stać nie mogłem
i musiałem się oddalić
odejść raz na zawsze w ciemność

której żaden blask nie spali
z perspektywy twego okna
zawsze jestem gdzieś w oddali


wierzę

gasłem
rzucony na mroźny bezdech milczenia
kryształy cierpienia umierały wraz ze mną
nie dotykając podłogi chodnika

karmiłem
bezpańskie ogary węszące za mięsem
odsłaniałem pierś z sercem wydartym
bierzcie i jedzcie z tego wszyscy
oto jest bowiem piętno moje
które nikomu nie będzie potrzebne

tonąłem
w ogłuszającej echem wspomnień ciemności
tam gdzie na skraju istnienia
rozlało się życie ciśnięte w kąt zapomnienia

i ponownie wzięłaś mnie w kielich swych dłoni
odgoniłaś spojrzeniem tę ciemność i rzekłaś
biorę i piję ten kielich z rąk moich
na cześć i chwałę twojego istnienia
które przez wieki nie będzie przerwane

muzyka
ponownie smakuje moim uszom jak dawniej
pulsuję ciepłem wracającym w kończyny
płynę
na spotkanie z jasnością twojej zbawiennej


czarna

dziura
przyciąga i kusi
najsłodszy szept
cisza
cisza nie pozwala zasnąć
i zbudzić się

wiruję
przyciągany kuszony
horyzontem niezdarzeń
wiodącym w mrok

walcz
wołają gwiazdy
najcichszym z ech
odległy pył

gdzieś tam wciąż lśni
jaśniej
i jaśniej
najjaśniej z nich
nie dla mnie i na mnie

na taki pył


zbyt blisko

widziałem już kiedyś te kręte ulice
poupychano w nich czarne psy bez kagańców
warczące zaczepnie o zlitowanie
niedoczekanie

słyszałem już kiedyś te śmiechy
gdy upadałem pod swoim własnym po trzykroć
i ciosami tych samych kamieni
karmiono mnie wtedy i dzisiaj

w cierniowej pościeli zasypiam ponownie
po szybkim powrocie z podróży do gwiazd
spadanie nie boli
dopóki trwa


w twoich ramionach

u mnie powoli ciemnieje
niebo rzucone wampirom na żer
zastyga w bezruchu zdziwiony pan
w asyście gwiazd depczący mi skroń

u ciebie tym samym nakryciem
otula się przed snem twój świat
i blask ten sam co u mnie po ścianie
wędruje cichutko z kącika w kąt

poduszka już szeptem mnie woła
ciepłem się wlewa prosto do ucha
moje imię wplecione w twą przyszłość
narysowaną na wspólnym marzeniu

już nic nie zaboli gdy się zagoję
w otwartych szeroko jedynych ramionach
do których się zbliżam wciąż bardziej
by w nich zbudować prawdziwy dom