"Gdy patrzę wstecz nie wstydzę się żadnej ze scen źle zagranych
Mój każdy grzech bliski mi jest choć czasem bolą mnie rany
Nie żal mi dziś minionych dni, nie żal mi słów które padły
Nie żal mi dat, godzin i lat, nie żal mi dróg co wiodły na dno.
Nie boję się w porannej mgle odbitej w szkle twarzy starca nie straszy mnie
myślę o tym że na życie si mi nie starczy
gdy przyjdzie ta co kosę ma i powie że czas się pakować
nie wezmę nic
nie powiem nic
wyjdę za drzwi bez słowa".
Takie słowa wypowiada człowiek, który przeczuwa ten najgorszy moment. Smutne. Ale Felicjan Andrzejczak zostawił nam mnóstwo świetnych utworów muzycznych i z pewmością o nim nie zapomnimy. Dziękuję
https://youtu.be/BP3-er9lJoQ?si=YJNjnQANpGxix2Cm
beauti_46
Pożegnał się z nami
słodko-gorzki
taki smak ma olimpiada i chyba każdy turniej w zależności, z której strony się patrzy. Nie śledzę wszystkich rozgrywek i dyscyplin. Nawet nie starcza mi czasu na moje ulubione dyscypliny. Ale oglądałam co-nie-co i dlatego taki tytuł. Zwłaszcza po zmaganiach Igi. Szkoda, że nie wygrała złota albo srebra. Ale i tak to pierwszy medal olimpijski w tej dyscyplinie sportowej. Apropos sportowej... rywalizacji to można było zaobserwować pewną ewaluację tej i pewnie innych dyscyplin sportowych. Wkrada nam się w tę sportową rywalizację jakiś taki ferment. Zamiast grać na korcie, zawodniczka (świetnie znająca swoje prawa) stosuje wybiegi i różne psychologiczne zagrywki, oprócz tych tenisowych. Jakieś wielominutowe przerwy na rehabilitację nadwyrężonego ścięgna (a może nadwyrężone nie było ścięgno tylko coś innego). W tym czasie przeciwniczka macha rakietką symulując zagrywki i serwy żeby nie wyjść z rytmu. Szaleńcze tempo, niestety olimpiada ma ograniczone ramy czasowe, eliminacje 1/8, ćwierćfinały i półfinały dzień po dniu bez chwili wytchnienia, to może wykończyć najlepszego gracza. Brawo Iga. Pokazałaś, że grasz do końca, nie poddajesz gry, nawet jak przegrywasz i jesteś sobą ze zwykłymi ludzkimi emocjami. Nie wymagamy od Ciebie abyś wygrywała wszystkie mecze. Osiągnęłaś i rozsławiłaś polski tenis na cały świat. Brawo. Drugą dyscypliną sportową, którą trochę śledzę jest siatkówka męska i damska i tutaj sukcesy, z których się bardzo cieszę zwłaszcza z wygranych z Brazylią. I jak to w tytule raz słodko a raz gorzko jest. Taki smak miał mecz w Włochami. No cóż, jak w sporcie. Nie przeszkadza mi to w ogóle a trochę pieprzu dobra potrawa musi mieć.
czy lepsze oryginalne wykonanie czy cover
Zawsze byłam przekonana o tym, że nic nie pokona oryginalnego wykonania. Twórca wiedział co i jak ma zagrać, zaśpiewać. On to stworzył i zrobił to w zamierzony i właściwy sposób. I tak jest... w bardzo wielu przypadkach, że te powtórne wykonania nie są w stanie pokonać przepięknego oryginału. Jednak ostatnio znalazłam kilka przypadków obalających moje dotychczasowe przekonanie. Być może początkowa interpretacja uboższa była instrumentalnie, odbiegała stylowi (współczesnemu), który jest mi bliższy. Być może to, że pierwszy usłyszałam cover i ten polubiłam tą pierwszą miłością a oryginał usłyszany w drugiej kolejności już nie potrafił zmienić moich uczuć. A jakie są Wasze opinie. Bardziej lubicie oryginały czy covery albo modne ostatnio remixy?
Właśnie ten remix moving me more than original version :)
Jednak w przypadku "May way" (pomijając francuski pierwowzór "comme d'habitude" Claude'a François) uważam, że wersja, którą we współpracy z Paul'em Anka zinterpretował Frank Sinatra jest mistrzostwem świata
A inny utwór - 'Joelene' wylansowany przez Dolly Parton doczekał się grubo ponad 20 coverów i sama nie wiem czy wolę wersję White Stripes czy Miley Cyrus
Grzebiąc w czeluściach internetowych odnalazłam również wersję oryginalną autorstwa Anne Bredon do genialnego covera wykonanego przez Led Zeppelin 'Babe, "I'm gonna leave You" aż nie do uwierzenia co Plan i Page zrobili z tym folkowym utworem
I już ostatni przykład cover 'Imagine' Johna Lennona, przyznam, bardzo ciekawie wykonany przez A Perfect Circle i z pewnością bliższy pokoleniu milenialsów. Ja jednak wolę wersję Johna Lennona.
VNL Gdańsk - koncert
Polscy siatkarze wygrali z Brazylijczykami w pięknym stylu 3:0. Można by rzec, że wykiwaliśmy ich. Kiwki-Śliwki aż dziw, że tak łatwo wchodziły w parkiet przeciwników. Chłopaki pokazali, że bez Kurka (zdrowia!! Bartek) też pięknie sobie radzą. W sobotę gramy o finał z Japończykami. Spotykamy się o 17:00
VNL AHOY
Mamy już za sobą drugi mecz w rozgrywanym w Rotterdamie turnieju Siatkarskiej Ligi Narodów. Wczoraj polscy siatkarze wygrali w tie-break'u z Niemcami. Miałam mieszane uczucia, bo jak seta wygrywali Polacy, to wiadomo radość, bo górą nasi a jak seta wygrywali Niemcy, to też się cieszyłam (no, może trochę mniej), bo trenerem niemieckiej drużyny jest kolega Bartosza Kurka (nadal czynnego zawodnika, kapitana naszych) - Michał Winiarski. Miał on trudne zadanie, gdyż jego 'młody' zespół (nawet 19-latek tam gra) miał zagrać z jedną z najlepszych drużyn na świecie. Uważam, że podopieczni 'Winiara' nie przestraszyli się tytułowanego przeciwnika i zagrali bardzo dobrze. Sam fakt, że wygraliśmy dopiero po 5 setach jest tego dowodem. No i w dzisiejszym meczu znowu mnóstwo emocji. Holenderski zespół okazał się o wiele trudniejszym przeciwnikiem. Znowu, dopiero w 5-tym secie pokonaliśmy gospodarzy. Świetny był dzisiaj Kuba Kochanowski - wspaniale serwował (zdobył 5 pkt asami serwisowymi) i blokował jak "Mur Chiński". Brawo siatkarze i brawo kibice, którzy, uważam, że są najlepszymi kibicami ever. Atmosfera każdego meczu siatkarskiego jest wspaniała właśnie dzięki nim.