beauti_46

 
belépett: 2006.07.13
Nie liczę godzin ni lat to życie mija NIE JA
Pontok100több
Következő szint: 
Szükséges pontok: 100

Ciągle kogoś żegnam....

Wkroczyłam już w taki wiek, że częściej kogoś żegnam niż nowego poznaję. Odchodzą Ci, których znałam, lubiłam, kochałam. Nowych, z ostrożności i ogólnego zniechęcenia nie chcę poznawać. Dzisiaj odszedł Marek Gaszyński. To Jego audycje w PR stanowiły dla mnie źródło muzyki rozrywkowej i rozbudzały zainteresowania różnymi jej gatunkami. Mogę śmiało stwierdzić, że od Niego się wszystko zaczęło. Moje zainteresowanie i uzależnienie, bo muzyka, jej różnorodność ma ogromny wpływ na moje samopoczucie, zapoczątkował właśnie Pan Marek. Po nim byli kolejni Marek N., Jerzy K., Piotr K., Wojciech M. Mogłabym załączyć wiele muzycznych ilustracji do tego wpisu, trudny wybór, ale zaproponuję jedną z moich ulubionych


Dzięki takim przepięknym tekstom Marek Gaszyński na zawsze pozostanie w mojej pamięci i sercu.


(za)biegany dzień przedświąteczny

Urlop przedświąteczny. Oczywiście trzeba zrobić zakupy. Jedziemy z Michałem, bo kupujemy takie większe gabaryty: worek ziemniaków, cebuli, karton mleka, wiadro kapuchy i mnóstwo innych sprawunków tych z kartki i tych z poza niej (zawsze mi wychodzi tych z poza kartki więcej czy Wam podobnie?). Najwięcej czasu zeszło nam w księgarni i w ...korkach. Chyba wszyscy byli dzisiaj pierwszy dzień na przedświątecznym urlopie i robili sprawunki. Po powrocie do domu wskoczyłam w bardziej wyjściowe ciuchy i pobiegłam na Wigilię do dziewczyn ze 'Stowarzyszenia' - na drugi koniec Warszawy. Ponieważ dawno u nich nie byłam (tak przeciętnie 2 razy w roku je odwiedzam) oczywiście pomyliły misię stacje metra i wysiadłam stację wcześniej. Powinnam zapamiętać sobie, że do dziewczyn wysiadam na Starych Bielanach a nie na Słodowcu - chyba zapamiętam poprzez skojarzenie z wiekiem moich przyjaciółek Bielanek ????????. No więc chcąc nie chcąc poszłam ok.2 km piechotą, akurat zaczął siąpić taki 'przyjemny' zimowy deszczyk w sam raz na spacerek aleją Stefana Żeromskiego. Wigilia - sympatyczna. Dziewczyny, wesołe jak zwykle, od razu barszczyk, kapusta z grzybkami, śledzik. Zawsze czuję się u nich jak w domu. Roma obandażowana z ręką w gipsie po wczorajszym upadku na ulicy (z powodu wszechobecnej ślizgawki). Pozostałe koleżanki troszeczkę jakby starsze ale przemiłe, ciepłe i serdeczne, jak zwykle zresztą. Dołożyłam do smakołyków na stole mandarynki, karpatkę i piernik z powidłami i czekoladą. Kolędy, trochę wspomnień i zaczęłyśmy się rozchodzić. Każda z potężną (chyba z 5 kg) paczką żywnościową od Pana Burmistrza. Pojechałam do Złotych Tarasów aby nabyć u Wedla słodkie dodatki do prezentów i przy okazji poszukać łazanek, których nie udało nam się kupić przed południem. Były. Szczęśliwa latam po tych podziemiach dworca centralnego i ani się spostrzegłam jak znowu drałuję cały jeden przystanek, tym razem mojego autobusu, który ma przystanek vis a vis Dworca (pod Mariotem) a ja czułam jakiś niedosyt (żart oczywiście) łażenia zwłaszcza z ciężką torbą i poszłam na przystanek pod Novotelem ok.1,5 km dalej. W autobusie straszny tłok - wszyscy tak jak ja, wracają z Wigili w 'stowarzyszeniach' i z zakupów przedświątecznych (hłe hłe). Niestety, nie posiedziałam sobie. Potem jeszcze 15 minut w breji śnieżnej, bo 10 km od ścisłego centrum stolicy to już się nie odśnieża. No i wreszcie sobie usiadłam, uff


Pozostały wspomnienia...

Nie ma już człowieka, z którym mieliśmy zaplanowane tyle jeszcze fajnych rzeczy. Mieliśmy jeździć, jeszcze więcej niż dotychczas, bo miał być na to właśnie czas. A tu... pozostały niespełnione plany. Odszedł ktoś, zostawił swoje rzeczy, zapach i te obrazy w mojej głowie. Pozostało mi tylko ich odtwarzanie jak ulubiony film na video. A życie... ma teraz inny kolor, ma inny zapach.


Złoto... tym razem nie dla nas

Pierwszy set wydawałoby się, że Włosi mają pewną wygraną. Prowadzą w końcówce seta 4 punktami. I co robią Polacy? nadrabiają straty wyprzedzają i wygrywają. Pomimo 2 przerw ze strony Włochów, które miały wytrącić Polaków ze wspaniałej gry na nic to. Polacy grali jak w transie. Poproszę następne 2 sety w tym samym stylu. Kolejny set niemalże cały prowadzili Polacy jednak w końcówce straciliśmy wypracowaną kilkupunktową przewagę i po kontrowersyjnej decyzji sędziego kolejny set wygrali Włosi. Mecz zaczynamy od nowa. Niestety 3 set pełen błędów Polaków i dezorientacji na naszej połowie daje wysokie zwycięstwo Włochom. Mam nadzieję, mam jeszcze dużo nadziei na lepszą grę Polaków w czwartym secie. Niestety, czwarty set przegrywamy. I tak musiało być przy tej liczbie błędów ze strony naszych siatkarzy, no cóż, nie była to gra na mistrzowskim poziomie. Dziękuję siatkarzom za te wspaniałe emocje i za srebro, które zdobyli w tegorocznych mistrzostwach świata. A najlepszym, wręcz fenomenalnym zawodnikiem w dzisiejszym meczu był Ganelli choć warto wymienić również Michieletto i Lavię.


Śliwka na torcie

Uff, to były emocje. Już mieliśmy w setach 2:1 i wystarczyło wygrać kolejny 4 set. Jednak Brazylijczycy też bardzo chcą zagrać w finale o złoto. W tiebreak'u był punkt za punkt albo nawet 2 punkty za 2 punkty. Koniec końców mecz zakończył się piramidalnym zamieszaniem (takie to były emocje) na połowie Brazylijczyków i zwycięstwem Polaków. Całkiem zasłużonym, bo błędy popełniały obie drużyny i obie drużyny dawały z siebie maksimum wysiłku i woli walki. Na zwycięstwo zapracowała cała nasza drużyna ale najlepszym, taką śliweczką na torcie, był On - Aleksander Wielki Śliwkaaaaaaa!

No i jutro gramy albo z Włochami albo ze Słowenią ???? ????????